Król skautingu i interesów, którego chcą zatrudnić najlepsi na świecie. Przychodzi i ozłaca każdy klub

Król skautingu i interesów, którego chcą zatrudnić najlepsi na świecie. Przychodzi i ozłaca każdy klub
screen z Youtube
Kim jest człowiek, który zwraca uwagę największych klubów na świecie? Nie, tym razem to nie Messi. Żaden z najzdolniejszych piłkarzy. Ani trenerów. Nazywają go “niewidzialnym” lub “tajemniczym panem Camposem”. Ma żyłkę do robienia interesów, ale jeszcze lepsze oko do błyskotliwych talentów. Poznajcie i zapamiętajcie: Luis Campos.
To człowiek żyjący w wielkim pośpiechu. Od swoich współpracowników, którzy gubią się w szczegółach, żąda komunikatów nie dłuższych niż 10 słów. Każde kolejne to przecież straszna strata czasu. Mówią, że “zawsze znajduje się o krok wcześniej niż inni”. Obsesja? Odkrywanie przyszłych gwiazd futbolu. I to zanim zrobi to reszta.
Dalsza część tekstu pod wideo

Etos pracy na najwyższym poziomie

Człowiek-instytucja. Przyjaźni się z jednym z najpotężniejszych Portugalczyków w futbolu, Jorge Mendesem, superagentem piłkarskim, lecz niespecjalnie lubi z nim robić interesy. Mówi w pięciu językach: portugalskim, francuskim, angielskim, hiszpańskim i włoskim, a naukę każdego rozpoczynał od przekleństw, żeby potrafić odpowiednio zrugać swych podwładnych. To oni przywożą mu gigabajty danych o nastolatkach kopiących w piłkę. Co roku tworzą ok. 2500-3000 profili, z których asystenci Camposa zatwierdzają od trzech do pięciu nazwisk. Ale ten wszystko i tak musi jeszcze raz sprawdzić, dopilnować, zaakceptować. Samodzielnie.
To pracoholik. Podróżuje tak często, że żona, z którą właśnie obchodził 30. rocznicę ślubu, czasami musi latać do Londynu, Mediolanu lub na drugi koniec świata, aby go zobaczyć. Nawet jeśli znajduje się między dwoma czasoprzestrzeniami, nic mu nigdy nie umknie. Wszystko wie, wszystko widzi. Nienawidzi amatorszczyzny.
- W moim klubie nie możesz grać w Playstation, ani zbierać Pokemonów. Dlatego cenią mnie profesjonaliści. Pozostali wolą unikać - wyjaśniał w wywiadzie dla “France Football”.
Potrafi narzucić swoje przekonania delikatnie, ale częściej twardo oraz stanowczo i wtedy nie ma takiego, kto nie przyznałby mu racji. Kiedy w 2016 roku Kylian Mbappe groził, że opuści ośrodek treningowy, jeśli nie zostanie sprzedany do większego klubu, Campos, będący wówczas dyrektorem sportowym w Monaco, przekonywał Francuza do przedłużenia kontraktu. Trenera Leonardo Jardima, by dawał mu więcej minut na boisku, a właściciela Wadima Wasiljewa, by zaoferował napastnikowi solidną podwyżkę. Cała trójka postąpiła zgodnie z sugestiami dyrektora sportowego, który wiedział, że z przyszłego gwiazdora można wyciągnąć jeszcze większe pieniądze niż oferowali na samym początku. Ostatecznie Monaco zarobiło 145 milionów euro. Znów miał rację.

Trener-mem

Pochodzi z tej samej generacji, co Jose Mourinho i Carlos Queiroz. Typ portugalskiego “intelektualisty” piłkarskiego, który nauczył się swojej dyscypliny sportu w ławkach uniwersytetów, a nie brudząc spodenki na murawach. Absolwent studiów na kierunku wychowania fizycznego nigdy nie występował jako zawodnik, ale już trenerką się nie brzydził. Przez 13 lat szkolił pierwszo- i drugoligowe drużyny w Portugalii, jednak wyniki jakie osiągał, były tak słabe, że prasa nadała mu przydomek “Campas” (po portugalsku “Groby”), za ciągłe spuszczanie klubów z rozgrywek. Jedynie czym może się pochwalić, to momentem, gdy w 2004 roku jego Gil Vicente przerwało serię 27 meczów bez porażki FC Porto Jose Mourinho. W nagrodę prawie dekadę później otrzymał od rodaka propozycję pracy jako szef skautów w Realu Madryt. Wtedy na dobre zaczęła się jego przygoda z przeczesywaniem rynku talentów.
Każdy, kto przechodził obok biura Camposa na parterze madryckiego centrum treningowego Valdebebas, mógł pomyśleć, że w środku pracuje reinkarnacja Steve’a Jobsa. Nie miał ani jednego notatnika, żadnych arkuszy, czy stosów kartek i karteluszek. Wszystkie dane szefa skautingu “Królewskich” skrupulatnie zbierał na laptopa i iPada. Biurko utrzymywał w absolutnym ładzie. Pedantyzm w czystej postaci. Obok komputera stały tylko zdjęcia jego córek, żony i jego samego na rowerze górskim. Hobby, którym lubił się chwalić.
Doświadczanie zaprocentowały w kolejnej pracy w Monaco. Musiał się zmierzyć z gwałtowną zmianą strategii klubu, którego właściciel, Dmitrij Rybołowlew, zdecydował o zakręceniu kurka z pieniędzmi po wydaniu ok. 150 milionów euro na Radamela Falcao, Jamesa Rodrigueza i Joao Moutinho w jednym okienku. Campos mógł wreszcie zakasać rękawy i wziąć się do roboty. Takiej prawdziwej.

Kolejka po usługi

Poszukiwanie talentów uczynił swoją specjalnością zakładu. Przyświecała mu za każdym razem ta sama strategia: kupuj tanio, promuj gracza i sprzedaj go po wysokiej cenie. Podczas pobytu na Lazurowym Wybrzeżu jego polityka pozwoliła najpierw zdobyć dla klubu z Księstwa Anthony’ego Martiala (5 mln euro), Fabinho (6 mln) oraz Thomasa Lemara (4 mln). Na ich sprzedaży Monaco zarobiło, odpowiednio: 60, 45 i 70 milionów euro. Czysty zysk. A jeszcze trzeba dodać i inne nazwiska: Bernardo Silvę, Benjamina Mendy’ego czy Tiemoue Bakayoko. Zostawił drużynę w drodze po mistrzostwo kraju i docierającą do półfinału Ligi Mistrzów. Piłkarze, których sprowadził, wygenerowali dla klubu ponad miliard euro. I to z samej tylko sprzedaży.
Poprzysiągł sobie, że zrewolucjonizuje piłkarski świat. - Nie chcę uchodzić za aroganckiego, zapewniam jednak, że będę tworzyć kolejne arcydzieła - mówił.
Kontynuował swoją linię produkcyjną uzdolnionej młodzieży w innym miejscu. W wywiadzie dla portugalskiego magazynu “Record” powiedział w swoim rzeczowym stylu, że podczas pobytu w Lille wydał około 100 milionów euro na transferu do klubu, jednocześnie odzyskując 350. Wśród niedawnych rekrutów na czoło wybijają się Victor Osimhen, który zasilił Napoli oraz Gabriel, nowy zawodnik Arsenalu. Wcześniej odpowiadał zarówno za kupno Nicolasa Pepe (8 mln), jak i za jego sprzedaż (80 mln, również do Arsenalu).
Do pracy wykorzystuje m.in. model statystyczny, opracowany na własnych pomysłach. Scouting System Pro naładowany danymi “wypluwa” mu najlepszych kandydatów, z którymi dopiero nawiązuje kontakt.
- Możesz kupować graczy odczytując same statystyki i oglądając wideo, lecz margines błędu jest znacznie większy - uważa. Stawia na relacje interpersonalne. - Przed podpisaniem kontraktu piłkarz zdaje u mnie ostateczny test. Umawiamy się na kolację, a ja analizuję wtedy jego mowę ciała. Wbrew pozorom, to bardzo istotne informacje - podkreśla Campos.
Każdy milionowy transfer tylko wzmacnia jego pozycję. To on, nie żaden z piłkarzy, jest największą gwiazdą Lille. Lista klubów, które wykazywały bądź wykazują zainteresowanie usługami obrotnego dyrektora sportowego, cały czas się powiększa. Manchester United, Arsenal, Chelsea, Barcelona - wszyscy sondowali, czy nie mógłby zostać ich fachowcem od wynajdywania talentów. Odmówił. Wydawało się, że najbliżej celu był, znów, Jose Mourinho, ale Campos odrzucił także sentymenty. Któregoś dnia pewnie uzna, że jego misja w jednym miejscu została zakończona, a wtedy podejmie kolejną. W końcu chciałby pozostawić jeszcze kilka swoich arcydzieł. Już dziś można zazdrościć jego następnemu pracodawcy. Ktokolwiek nim będzie, może się czuć cholernym szczęściarzem. I na pewno na tym związku się wzbogaci.

Przeczytaj również