Kryzys byłych mistrzów NBA. Golden State Warriors (chwilowo) muszą oddać palmę pierwszeństwa

Kryzys byłych mistrzów NBA. Golden State Warriors (chwilowo) muszą oddać palmę pierwszeństwa
www.flickr.com/photos/rmtip21
Historia Golden State Warriors z ostatnich lat to gotowy materiał na pełnometrażowy film, który przez cały okres trwania mógłby zaskakiwać widza ogromem zwrotów akcji. “Wojownicy” niespodziewanie osiągnęli najwyższe szczyty NBA, przez lata dzielili i rządzili na parkietach, aby w tym sezonie zanotować bolesny regres. Ale, jak to w Chase Center bywa, klęska może stanowić podwaliny pod owocną przyszłość.
“Wojownicy” już niejednokrotnie pokazywali, że w ich przypadku porażka jest tak naprawdę tylko lekcją na przyszłość. Proces budowy mistrzowskiej drużyny w San Francisco przebiegał powoli, ale Steve Kerr i spółka mimo porażek i braku miejsc w play-offach na początku dekady nie poddawali się.
Dalsza część tekstu pod wideo
Sukcesywna praca nad wzmacnianiem składu doprowadziła do stworzenia jednej z najlepszych ekip w historii ligi. Podwalinami pod wszelkie triumfy GSW była dopracowana selekcja podczas draftów, wyławianie i szlifowanie perełek, które w krótkim czasie stawały się zawodnikami z najwyższej półki, jak Stephen Curry czy Klay Thompson. Dzięki temu Warriors zapisali się złotymi zgłoskami w annałach nowożytnej koszykówki.

Zmierzch mistrzów

W latach 2015-2018 “Wojownicy” niemal całkowicie zdominowali ligę, sięgając po 3 tytuły mistrzowskie. Jedynie w 2016r. hegemonię GSW przerwało Cleveland Cavaliers, ale nawet wtedy podopieczni Kerra przeszli do historii, wykręcając w sezonie zasadniczym najlepszy bilans w historii - 73 zwycięstw i zaledwie 9 porażek. W NBA jednak nic nie trwa wiecznie.
Lata utrzymywania się na najwyższym możliwym poziomie i dawanie z siebie 100% w niemal każdym spotkaniu dały o sobie znać w trakcie ostatniego sezonu, gdy Warriors nawiedziła prawdziwa plaga kontuzji. W trakcie play-offów połowę meczów opuścił Kevin Durant, problemy zdrowotne miał także DeMarcus Cousins, a na domiar złego w decydującym o pierścieniach meczu więzadła krzyżowe zerwał Klay Thompson. To był gwóźdź do trumny Warriors, którzy musieli uznać wyższość Toronto Raptors.
Okres przedsezonowy również nie mógł napawać optymizmem sympatyków ekipy z San Francisco. Po trzech latach drużynę opuścił Kevin Durant, który zdecydował się kontynuować karierę w Brooklyn Nets. Barwy zmienił także MVP finałów z 2015 roku, Andre Iguodala, który obecnie gra dla Memphis Grizzlies.
Warto jednak odnotować, że szeregi Golden State Warriors wzmocnił D’Angelo Russell, zatem zaplecze kadrowe, którym dysponował Kerr teoretycznie nadal obfitowało w pokłady talentu. Niestety los po raz kolejny nie oszczędził “Wojowników”.

Szpital w Chase Center

Początek sezonu w San Francisco przyniósł lawinę hiobowych wieści, których adresatem był Steve Kerr. Szkoleniowiec Warriors niemal co chwilę musiał borykać się z kolejnymi informacjami nt. kontuzji, urazów, zerwań, złamań etc. swoich podopiecznych.
Jeszcze przed startem rozgrywek okazało się, że rehabilitacja Klaya Thompsona zakończy się dopiero w przyszłym roku, zatem 29-latek opuści praktycznie cały sezon. Utrata jednego zawodnika, nawet tak wybitnego, nie stanowiłaby gigantycznego problemu, jednak to był dopiero początek serii niefortunnych zdarzeń.
Już w czwartym meczu sezonu przeciwko Phoenix Suns rękę złamała żywa legenda GSW, Steph Curry. Bez swojego podstawowego rozgrywającego szanse “Wojowników” na jakikolwiek sukces w najbliższych miesiącach spadły niemal do zera. Zwłaszcza, że to nie był koniec gehenny zawodników Warriors, którzy raz za razem wypadali z gry.
D’Angelo Russell skręcił kostkę, Jacob Evans zwichnął mięsień przywodziciela, a Draymond Green miał problemy ze stopą. W pewnym momencie Kerr miał do dyspozycji...8 graczy z całego rosteru. To regulaminowe minimum, które musi wystawić drużyna NBA w spotkaniu. Gdyby doszło do jeszcze jednego urazu “Wojownicy” musieliby oddawać mecze walkowerem.

Im gorzej, tym lepiej

Naturalnie, kontuzje niemal wszystkich podstawowych zawodników oraz większości rezerwowych boleśnie odbiły się na wynikach osiąganych przez ekipę z San Francisco. Warriors z bilansem 5 zwycięstw i aż 19 porażek znajdują się na szarym końcu konferencji zachodniej. Tylko New York Knicks odnieśli mniej wygranych, konkretnie 4. To jednak niewielkie pocieszenie dla Stepha Kerra.
54-letni szkoleniowiec nie może jednak czuć się winnym, ponieważ perturbacje w składzie musiały przynieść skutki w postaci tak miernych rezultatów. Rok temu aż czterech zawodników GSW osiągało ponad 15 punktów na mecz. I byli to nie byle jacy gracze, ponieważ mowa o Stephie Curry’m, Klayu Thompsonie, Kevinie Durancie i DeMarcusie Cousinsie. Obecnie najskuteczniejszymi strzelcami “Wojowników” są Eric Paschall, Alec Burks, Glenn Robinson i Jordan Poole.
Z takim zapleczem osiągnięcie miejsca gwarantującego grę w play-offach jest niemożliwe, zatem Warriors robią najlepsze, co mogą w obecnej sytuacji - przegrywają niemal wszystko gdzie się da. Może to brzmieć absurdalnie, jednak warto mieć na uwadze, że w NBA zespoły z dna tabeli mają największe szanse na zgarnięcie wysokich picków. Na razie Warriors prowadzą w wyścigu o przyszłoroczną gwiazdę draftu.

Nowa gwiazda

W przyszłym roku do ekipy Kerra dojdzie jeszcze jeden niezwykle utalentowany zawodnik, a warto zaznaczyć, że już podczas tegorocznego draftu Warriors nie próżnowali. Z numerem 41 wybrany został Eric Paschall, który w tym sezonie jest jednym z niewielu pozytywów w drużynie byłych mistrzów.
Pod nieobecność Curry’ego, Klaya i D’Angelo to właśnie 23-letni debiutant wcielił się w rolę lidera GSW. Pod względem indywidualnych statystyk skrzydłowy naprawdę imponuje na tle całej ligi. Zresztą imponuje to mało powiedziane. Paschall jest po prostu najlepszym “rookie” w 2019 roku.
23-latek jest jednym z niewielu przypadków zawodników, którzy na parkietach NBA radzą sobie lepiej niż w rozgrywkach uniwersyteckich. W College’u Vilanova Paschall rozegrał 110 spotkań, z czego 13 zakończył z ponad 20-punktową zdobyczą. W NBA procent meczów Paschalla z 20 punktami lub więcej podskoczył z 11 do 33%.
Średnio 23-latek osiąga aż 17.3 punktów na mecz. Aby uzmysłowić sobie klasę Paschalla warto dodać, że Steph Curry w debiutanckim sezonie był tylko o 0,2 punktu lepszy. Co ciekawe, Eric jest także pierwszym rookie od czasów Stepha, który w dwóch meczach z rzędu zdobywał ponad 25 oczek. W Chase Center rośnie nowy all star.

Serce mistrza

Ten sezon będzie wyjątkowo trudny dla kibiców Warriors, którzy muszą pogodzić się z kolejnymi porażkami. Niekończące się pasmo przegranych to oczywiście nic przyjemnego, jednak zdaje się, że tłuste lata w San Francisco jeszcze nie minęły. W najbliższych miesiącach Warriors nie włączą się do walki o pierścienie czy choćby udział w play-offach, ale już w sezonie 2020/21 podopieczni Steve’a Kerra mogą znów być głównymi kandydatami do tytułu.
Do pełnej sprawności wrócą Curry i Thompson, ograny Paschall prawdopodobnie wskoczy na jeszcze wyższy poziom, a do składu dołączy także jeden z najlepszych zawodników przyszłorocznego draftu. W połączeniu z D’Angelo Russellem i Draymondem Greenem będzie to mieszanka na miarę kolejnego tytułu.
Ponad 20 lat temu Rudy Tomjanovich, ówczesny szkoleniowiec Houston Rockets po obronie tytułu wypowiedział słowa “Nigdy nie lekceważ serca mistrza”. Prowadzone przez niego “Rakiety” mimo pewnych turbulencji, zawirowań w składzie sięgnęły po upragnione pierścienie.
Warriors znajdują się w analogicznej sytuacji. Chwilowa agonia nie zmienia faktu, że w Chase Center wciąż bije serce mistrzów pompujące nadzieje na kolejne mistrzostwo. Powrót do zdrowia filarów w postaci Curry’ego czy Thompsona będzie niczym wstrząśnięcie defibrylatorem. Wtedy przekonamy się, że dynastia Kerra jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa,
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również