Latająca pizza, nienawistne “hendszejki” i bijatyki w tunelu. Kiedyś to były “Bitwy o Anglię”

Latająca pizza, nienawistne “hendszejki” i bijatyki w tunelu. Kiedyś to były “Bitwy o Anglię”
YouTube
Chociaż Manchester United i Arsenal od kilku dobrych sezonów nie mogą sobie rościć praw do nazywania meczów między sobą “najgorętszą rywalizacją w Europie”, to kiedyś ich batalie oglądało się tylko z zapartym tchem. Angielskie klasyki przez lata przynosiły fanom futbolu szokujące, epickie i niezapomniane momenty.
Okres od późnych lat 90. do połowy pierwszej dekady XXI wieku. Przez osiem sezonów dwaj giganci zajmowali najwyższe miejsca w ligowej tabeli. W Anglii rozgrywał się zawsze scenariusz hiszpański. Jeśli na Półwyspie Iberyjskim mistrzem mógł być tylko ktoś z dwójki Barcelona/Real, tak na Wyspach niepodzielnie rządziły Manchester United i Arsenal. Klasyczne starcia, zaciekłe bitwy, psychologiczne gierki, rzucane z jednej strony na drugą obelgi oraz… kawałki pizzy. Nad całym tym chaosem próbowały zapanować dwie największe trenerskie postacie epoki: sir Alex Ferguson i Arsene Wenger. Zacznijmy od początku:
Dalsza część tekstu pod wideo

Przełamanie (1998 rok)

Można śmiało powiedzieć, że kiedy Arsene Wenger przejął Arsenal w 1996 roku, prawie wszyscy patrzyli na niego podejrzliwie. Francuz przyszedł znikąd, trenował japońską drużynę i opinia publiczna niespecjalnie interesowała się jego osiągnięciami. Nawet Ferguson go dyskredytował.
- Mówią, że to inteligentny gość, bo gada w pięciu językach! Super. Mam w drużynie 15-letniego juniora z Wybrzeża Kości Słoniowej i też mówi w pięciu językach - ironizował Szkot. Jednak warsztat Francuza oraz jego charyzma zaprocentowały. “Kanonierzy” mogli się w końcu liczyć.
Zaczęło się 22 lata temu, gdy Arsenal wygrał z United na Old Trafford po bramce Marca Overmarsa zdobytej w samej końcówce. To pierwszy raz w erze Premier League, kiedy “The Gunners” potrafili strzelić gola w Teatrze Marzeń, nie mówiąc nawet o wygranej na piekielnie trudnym terenie. Dzięki temu podopieczni Wengera zyskali kontrolę nad wydarzeniami w lidze, przesunęli się na pierwsze miejsce, którego nie oddali do samego końca. Pomyśleć, że jeszcze przed Nowym Rokiem “Czerwone Diabły” zbudowały nad swoim przyszłym wielkim rywalem 12 punktów przewagi… Pierwsze nasiono niesnaski zostało zasiane.

Giggs wprowadza United do finału FA Cup (1999)

Rok później już naprawdę mocno zawrzało. W karierze wielkich piłkarzy strzela się dużo pięknych i ważnych goli, ale zawsze ma się w pamięci TO trafienie, które zobaczycie za moment. Ryan Giggs chyba nie miałby problemu z wyborem bramki swojego życia.
W sezonie 1998/99 United zgarnęło potrójną koronę, ale nie byłoby tego historycznego wyczynu, gdyby nie niesamowita końcówka półfinału Pucharu Anglii. W ostatniej minucie regulaminowego czasu piłkarze Arsenalu otrzymali rzut karny, który zapewnee zabrałby ich do decydującego starcia na Wembley. Peter Schmeichel uznał jednak, że nie można do tego dopuścić. Fantastyczna robinsonada Duńczyka przestroiła jego drużynę na zupełnie inne fale. Już podczas dogrywki w pogoń za piłką rzucił się Ryan Giggs, trybuny stadionu Villa Park w Birmingham zamarły. David Seaman tylko przyglądał się, jak Walijczyk mija kolejnych jego kolegów i pakuje mu bombę pod samą ladę.
Jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że “Kanonierzy” mieli jednopunktową przewagę nad Manchesterem aż do przedostatniej kolejki, kiedy to przegrali z Leeds, to potrójna korona United mogła łatwo zmienić się w drugi z rzędu dublet Arsenalu. I wtedy nawet fantastyczny comeback na Camp Nou przeciwko Bayernowi nie przyniósłby ekipie Fergusona takiej chwały…

“Największa hańba wszechczasów” (2003)

Zostawmy piękne bramki i wejdźmy brutalnie w XXI wiek. Niektórzy ten mecz batalistycznie określili mianem “Bitwy na Old Trafford”. Phil Neville poszedł dalej i mówił, że zawsze zapamięta ten mecz jako “największą hańbę wszechczasów”. Dla jeszcze innych to tylko jedna z wielu potyczek o dość wysokim wymiarze gatunkowym.
Był wrzesień 2003 roku. Ostatni mecz między wielkimi antagonistami miał miejsce pięć miesięcy wcześniej. Zbyt długo się nie widzieli, musieli więc się za sobą stęsknić. Ponad 30 fauli, osiem żółtych kartek, niezliczone utarczki i pyskówki, wykluczenie Patricka Vieiry. Tylko goli nie stwierdzono. Nikt ich nie potrzebował. Mecz “grzał” od pierwszej do ostatniej minuty. Najlepszy moment? Ten rzut karny.
Ruud van Nistelrooy, znany z niezwykłej skuteczności, końskiej szczęki i beznadziejnej fryzury, w doliczonym czasie gry postanowił rzucić się w polu karnym, na co dobrze nabrał się sędzia. Jedenastkę jednak zmarnował okrutnie i zamiast utonąć w objęciach kolegów, otrzymał kuksańce od piłkarzy Arsenalu. Holender musiał być eskortowany do szatni przez kapitana Roya Keane’a. Za ich plecami rozgorzała nowa batalii między niemal wszystkimi graczami obu drużyn. Nawet Cristiano Ronaldo chętnie dołączył do awantury. Nienawiść się pogłębiła.

Bitwa o bufet (2004)

Umówmy się, w tamtym okresie nie było normalnych meczów, gdy na murawę wbiegali zawodnicy Fergusona i Wengera. Zawsze coś się działo. Do wyjątku nie można też zaliczyć starcia w 2004 roku. Obchodzący wówczas 19. urodziny Wayne Rooney przypieczętował zwycięstwo United, choć większą wagę przypisywano raczej pierwszej porażce Arsenalu od 49 spotkań. Piękna seria skończyła się, ale emocje nie opuszczały aktorów widowiska nawet po ostatnim gwizdku.
Zadyma rozegrała się w tunelu i właściwie nie wiadomo, kto zaczął. Czy Sol Campbell, który odmówił uściśnięcia dłoni Rooneyowi? Czy van Nistelrooy startujący do Andy’ego Cole’a z pięściami? A może Wenger, który stanął mu na drodze? Faktem jest, że niedługo potem na dresie Fergusona wylądowała, według różnych źródeł, pizza, zupa pomidorowa lub grochówka. Tak czy inaczej - bufet. Kto rzucił? Po latach przyznał się do tego Cesc Fabregas.
18-latek.
Pizzą.
W Fergusona.
Nikt nie potwierdził, ale też nie zaprzeczył, większość uczestników wydarzenia, jak na profesjonalistów przystało, nabrało wody w usta. Jaka szkoda, że nikt nie pofatygował się wówczas z kamerą w stronę szatni…

Keane vs Vieira (2005)

Rywalizacja rozgorzała na dobre, kiedy do gardeł rzucili się najbardziej waleczni kapitanowie. Patrick Vieira i Roy Keane nigdy nie należeli do facetów, z którymi warto było zadzierać. I znów tunel stał się najlepszym miejscem do wyjaśniania wątpliwości. Tym razem technicy stanęli na wysokości zadania. Kamery i mikrofony “Sky Sports” wychwyciły krzyki wydobywające się z miejsca, z którego na murawę mieli wbiec piłkarze.
Według wszystkich relacji, to kapitan “Kanonierów” miał “wparować” do szatni gości i powiedzieć coś Gary’emu Nevillowi, aby wytrącić go z równowagi. Keano, gość z krótkim lontem i zaciekle opiekuńczy wobec kolegów z drużyny, musiał coś z tym zrobić. Natychmiast włączył mu się tryb “jeśli coś do nas masz, to startuj do mnie, chłopie”. Wszystko to zostało uchwycone przez kamerę i przesłane do milionów kibiców na całym świecie. Dobrze osłodzony mecz zakończył się równie smacznym wynikiem. 4:2 wygrali piłkarze United.
- Pomyślałem sobie, że mogą Gary’ego skopać na boisku, ale w szatni?! Co za frajerzy! Oni chcieli go zastraszyć. Byli wielką drużyną, a w tunelu wyglądali na jeszcze większych. Wtedy sobie powiedziałem: ok, jedziemy z nimi - wspominał tę sytuację Irlandczyk w autobiografii.
Zanim z nimi “pojechał”, mieliśmy przedmeczową konfrontację podczas ściskania sobie dłoni. Ręka Vieiry częściej napotykała powietrze niż kończyny piłkarzy United, ale gdy trafiła na dłoń Neville’a, została niemalże zmiażdżona. Obrońca United chciał go zabić wzrokiem. Graham Poll, rozjemca tamtego spotkania, żałował tylko, że dwójki kapitanów nie pożegnał jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. Jego żal, nasze szczęście.

Przeczytaj również