Lech Poznań: Krajobraz po blamażu. Mecz z Rudką, pytania do dziennikarzy i twarz trenera skryta w dłoniach

Lech Poznań: Krajobraz po blamażu. Mecz z Rudką, pytania do dziennikarzy i twarz trenera skryta w dłoniach
Paweł Jaskółka/Press Focus
Wydawało się, że gorzej być nie może. A jednak. Porażka 0:1 z Vikingurem Rejkiawik to blamaż dla Lecha Poznań, który tylko pogłębia obecne problemy mistrzów Polski. To już piąta przegrana w tym sezonie w ósmym meczu, ale chyba zdecydowanie najboleśniejsza pod względem wizerunkowym i sportowym, choć... w pucharach nie wszystko stracone.
Z Islandii - Dawid Dobrasz
Dalsza część tekstu pod wideo
Wydawało się, że Lech Poznań zaliczył tylko dwie dość wstydliwe porażki na początku sezonu - Karabach Agdam 1:5 (głównie przez rozmiary) oraz Stal Mielec 0:2 - które mogły konkurować ze wstydem, jakim jest wtopa na terenie mistrza obecnie 47. ligi w europie. W czwartek za sprawą "Kolejorza" wróciły demony europejskich eurowpierdoli, jakie przeżywali kibice polskiej piłki przed laty, a sympatycy Lecha (na stadionie było ich 68) wrócili myślami do 2014 roku kiedy, kilka kilometrów obok ich ekipa poległa ze Stjarnan, a w dwumeczu ostatecznie odpadała. Raków grał wcześniej, a wiadomo, że takie przegrane generują więcej emocji niż zwycięstwa.
Oczywiście nie jest tak, że jest już "po zawodach" i nadal należy wymagać awansu od Lecha Poznań, co nie jest przecież wykluczone. Myśląc o tym dwumeczu, patrzę przez pryzmat domowego spotkania Pogoni, która najpierw rozbiła KR Rejkiawik 4:1, by w rewanżu - podobnie jak Lech - skompromitować się i przegrać 0:1. Vikingur jest lepszym zespołem niż rywal Portowców, no ale mimo wszystko mistrz Polski aspirujący do gry w fazie grupowej musi udowodnić wyższość nad mistrzem Islandii.
Tyle że ten drugi mecz dla Pogoni nie decydował o awansie, choć w obu spotkaniach do przerwy zarówno Lecha jak i Portowcy nie oddali strzału celnego.
Ciężko nie odnieść wrażenia, że w polskich ekipach grających na Islandii wkrada się element rozprężenia i lekceważenia. W sumie - daleko nie szukać - sam byłem przekonany, że "Kolejorz" wygra różnicą przynajmniej dwóch goli. Spodziewałem się, że nawet przy słabo wyglądającej taktycznie drużynie, liderzy ekipy wzniosą się na odpowiedni poziom mentalny i indywidualną jakością będą w stanie górować nad Islandczykami. No jednak nie. Może te mizerne stadiony wywierają taką aurę?
Pewnym wytłumaczeniem może być sztuczna murawa, ale no nie. Ten mecz nie miał prawa tak wyglądać i nic tego nie usprawiedliwia.

Przed meczem luz

Ostatnie wyniki może nie napawały do uśmiechów i zadowolenia w obozie Lecha, ale nie dało się odczuć, że się pali. Oczywiście - kilka planów nie "wypaliło" - i mówi to w rozmowach Piotr Rutkowski, co w sumie nie jest nowe i nawet nie dziwi. No ale jest, jak jest i może słusznie niektórzy mogli oczekiwać, że w kontekście np. priorytetów transferowych i szybkości ich dokonywania, coś się zmieni.
Poprzednie wpadki, o których mowa była wyżej, były bolesne, ale nikt nie dopuszczał możliwości porażki na stadionie Víkingsvollur, którą ostatecznie mogę nazwać "kopaniem leżącego", choć na własne życzenie, bo Lech z gry nie zasługiwał na więcej niż remis, a i z tym można by się pokłócić.
Lech poleciał we wtorek i chciał dać nieco oddechu drużynie. Zwiedzić malowniczą Islandię, nieco odpocząć i wyluzować się we własnym gronie w wolnym czasie. A w odniesieniu do obecnego momentu? Oprócz szlifowania i poprawiania tego, co nie działa - pomysł wydawał się dobry. No tylko potem przyszło do grania w piłkę i zamiast zrobić w tym kierunku krok do przodu, to można mieć wrażenie, że zrobiono dwa, ale do tyłu.
Przed samym meczem Piotr Rutkowski nerwowo zerkał na zegarek i wypatrywał początku meczu. Drużyny i najważniejsze osoby w Lechu przyjechał odwiedzić Aron Johannson - były piłkarz "Kolejorza" - który mieszka obecnie na Islandii i grał w Lechu w 2021 roku.
Aaron Johannsson
Dawid Dobrasz

Trzeba było zagrać

Piłkarze Lecha wydawali się pewni siebie. Panował spokój, byli w dobrych nastrojach. My, dziennikarze z Polski obecni na tym spotkaniu, usiedliśmy wraz z kilkoma islandzkimi kolegami na tzw. "prasówce" na wprost jedynej krytej trybuny na stadionie Vikingura. Co ciekawe, do góry przyszedł do nas Artur Rudko, który z powodu urazu nie znalazł się w kadrze meczowej. Jako że jedyne miejsce było koło mnie, to usiadł i wspólnie oglądaliśmy mecz.
Artur jest introwertykiem. Po pierwszym meczu z Karabachem spadło na niego sporo krytyki, ale potrafi to unieść. Trzyma się z drużyną, ale można odnieść wrażenie, że chodzi swoimi ścieżkami. Lecz jest bardzo miły i pomocny.
Czasami wymienialiśmy się opiniami na temat niektórych rozwiązań. Szczególnie miłe było to, że najaktywniej i pozytywnie reagował na dobre interwencje Filipa Bednarka. A wracając do tego, czemu uważam, że Ukrainiec to silny charakter? No jak tradycja w tym roku nakazuje, polski zespół grający na stadionie w Islandii musi odbyć tzw. rozmowę pod płotem. Rudko stanął jako jeden z pierwszych, zaraz przy dwóch innych piłkarzach Lecha.
lech na islandii 2
wlasne

Po meczu - cisza i smutek

Jako pierwszy konferencję prasową rozpoczął Arnar Gunnlaugsson. W końcu dla Islandczyków taki rezultat to wielki sukces i szansa na historyczny wynik, jakim byłaby gra w play-offach eliminacji do europejskich pucharów. Na Johna van den Broma trochę czekaliśmy. W szatni nie było wrzasków, była rozmowa. Trwała dość długo.
Potem Holender przyszedł na konferencję. Niestety miała miejsce wtopa z panią tłumacz. To było widać już dzień wcześniej, ale w obliczu takiej klęski miało to jeszcze większe znaczenie. To jednak wina Islandczyków, bo obiecali zająć się tym tematem, tyle że pani Natalia umiała mówić bardzo dobrze w języku islandzkim i polskim, a tłumacz miał być stricte z angielskiego na polski. No i dlatego wyszło, jak wyszło.

Pytania do dziennikarzy

Mnie osobiście zaskoczyło pytanie trenera w moim kierunku: "czy myślę, że awansujemy"? To pytanie zbiło mnie "z tropu", jeśli taki był cel, to się udało. Miało być pewną gierką. Nawet spoko, choć dziwne w takim momencie.
Sam nie lubię odpowiadać - na żadne pytanie - "nie wiem", bo przecież płacą mi za to, żebym "wiedział", ale w tamtym momencie - po takim blamażu i mając świadomość tego, jak odbierane jest to w Poznaniu - nie byłem na tyle pewien, żeby powiedzieć tak. Aczkolwiek odpadnięcie z Vikingurem nadal nie wydaje mi się realne - dlatego powiedziałem - nie wiem.
Po konferencji trener, idąc do wyjścia, rzucił do mnie jeszcze raz to pytanie, dodając "yes or not" - z lekkim uśmiechem na ustach. Odpowiedziałem, że porozmawiamy za godzinę.

Ciszy ciąg dalszy

Po meczu piłkarze udali się na kolację do hotelu Courtyard by Marriott, oddalonego o 5km od lotniska Keflawik. Nie byłem na niej obecny, ale przechodząc obok tego pomieszczenia - usłyszeć można było tylko sztućce obijające się o talerze. Potem piłkarze zaczęli jeszcze rozmawiać o tym, co się wydarzyło. Aktywny - również na boisku w tym względzie był Mikael Ishak. Rozmawiał z kolegami na temat meczu nawet jeszcze na lotnisku.
Nerwowo po kolacji chodził Piotr Rutkowski. Wyszedł z niej jako jeden z pierwszych i usiadł w samotności hotelowego lobby przed telewizorem. Rozmawiałem później chwilę z prezesem. Dało się odczuć, że szczególnie najbliższy mecz i reakcja na ten blamaż jest dla niego niezwykle ważna.
Po kolacji piłkarze udali się na lotnisko. Po odprawie wszyscy podeszli pod bramki do odlotu. Usiadłem z boku z dwoma innymi pracownikami Lecha Poznań, obok siedział słuchający muzyki Filip Bednarek. Na wprost - John van den Brom. Czasami rozmawiający z kimś ze sztabu, ale głównie siedzący sam. Twarz skryta w dłoniach. Patrzenie w dal w niewiadomym kierunku.
Stwierdziłem, że to dobry moment, aby dokończyć rozmowę z sali (gimnastycznej) konferencyjnej. Powiedziałem trenerowi, że uważam, iż Lech awansuje, jeśli... wygra z Zagłębiem Lubin. Tak myślę, może się mylę, ale szybka reakcja na ten blamaż i podbudowanie mentalne będzie kluczowe w tym, by "Kolejorz" mógł nawiązać w przyszły czwartek do mistrzowskiego sezonu, albo chociażby do spotkania z Dinamem Batumi. Do tego może wracać John van den Brom.
Trener się uśmiechnął. Dodałem, że nie mając Kamińskiego, Kownackiego czy Tiby, który pełnił ważną rolę w szatni, a dokładając do tego braki w defensywie - ma problem i pecha, nie mając przy tym wzmocnień na czas. Holender zgodził się, że to poważne problemy i jeden z przyczyn tego, jak to teraz wygląda.
Ale to nie do końca tłumaczy obecną sytuację. Wskazałem też na to, jak wyglądają nastroje w Poznaniu i aby się temu nie dziwił.
Samolot z piłkarzami Kolejorza wylądował o 6.30 czasu polskiego na poznańskiej Ławicy. Ci udali się autobusem na stadion i pojechali do domów. Tak przynajmniej słyszałem, choć początkowo miał być zaplanowany krótki trening. Być może "przewietrzenie głów" sprawi więcej, niż jednostka treningowa po 3,5-godzinnym locie. W końcu w niedzielę kolejny mecz, urastający w tym momencie do bardzo wysokiej rangi. A piłkarzom do internetu za bardzo nie radzę zaglądać.

Przeczytaj również