Legenda, która jeździła czołgiem i tłukła rywali. "Wyglądał jak komandos, który przybył prosto z dziczy"

Legenda, która jeździła czołgiem i tłukła rywali. "Wyglądał jak komandos, który przybył prosto z dziczy"
screen youtube
Kultowy gracz lat dziewięćdziesiątych. Twarz przestępcy, wzrok dzikusa. Wspaniały piłkarz o niesamowitym charakterze. Człowiek, o którym dziś opowiada się dziesiątki anegdot. W zeszłym miesiącu minęło pięć lat odkąd w wieku 50 lat zmarł Trifon Iwanow, legendarny bułgarski piłkarz.
Iwanow zawsze miał w sobie coś dzikiego. Guy Roux, legendarny francuski trener, zaprosił go na próbne szkolenie w 1992 roku.
Dalsza część tekstu pod wideo
- Absolutnie nieustraszony obrońca. Każda jego akcja obronna musiała kończyć się wślizgiem - opowiadał.
Juan Merino, defensor, który partnerował Bułgarowi w Sevilli, gdzie Iwanow grał od 1990 roku, ma podobne wspomnienia.
- Kiedy zobaczyłem go po raz pierwszy, byłem pod olbrzymim wrażeniem. Wyglądał jak komandos, który przybył prosto z dziczy. Idealnie pasował do obrazu człowieka z bloku wschodniego, czyli takiego, jakiego nie chciałbyś spotkać w wąskiej uliczce w środku nocy - mówił Hiszpan.

Wilczy charakter

To prawda, twarz jak u skazańca. Nieokrzesana, nieogolona, włosy poczochrane w każdą stronę. Kompletnie odrealniony wizerunek od dzisiejszego wymuskanego piłkarza. Niegdyś w plebiscycie na najbrzydszego zawodnika wszechczasów zajął zaszczytne pierwsze miejsce. W Hiszpanii nazywano go “wilkiem”, ale on sam nie wierzył w to, że odstraszał samym wyglądem.
Trifon tak naprawdę nie był ani mieszczuchem, ani nie utożsamiał się ze wsią. Choć urodził się w małej Górnej Lipnicy, w wieku czterech lat przeniósł się do wielkiego Tyrnowa z ojcem cieślą, matką krawcową i dwiema siostrami. Chodził do szkoły sportowej. Aż trudno sobie wyobrazić, ale 5 z 22 bułgarskich zawodników, którzy pojechali na pamiętny mundial w 1994, ukończyło właśnie tę samą placówkę, co Iwanow. Dołączył do klubu Etyr Wielkie Tyrnowo w wieku 11 lat - początkowo jako środkowy napastnik, zanim został przekwalifikowany na stopera przez jednego z trenerów.
- Rozsądna decyzja. Był bardzo utalentowany, wyjątkowy na tej pozycji, mocny technicznie i nie do powalenia. Tur - ocenił po latach Krasimir Bałakow, który dorastał z o rok starszym Trifonem.
Dwie główne cechy charakterystyczne rozwinęły się już na etapie dojrzewania. Większa miłość do meczów niż do treningu oraz skłonność do buntu przeciwko jakiejkolwiek władzy. Kiedy Iwanow zaczynał, klub planował trzy sesje treningowe dziennie. To stanowiło problem dla przyszłego reprezentanta, bo “nie za bardzo miał ochotę biegać”. Nie zmieniło się to na przestrzeni całej kariery, co potwierdza trener Iwanowa w szwajcarskim Neuchatel Xamax.
- Kiedy biegaliśmy na przełaj w lesie, zawsze zostawał w tyle, nie mógł nawiązać do tempa całej grupy. Inna sprawa, że miał krzywe nogi, które ciężko niosły go przodu… - przypomina sobie Gilbert Grass.
Iwanow mógł kończyć przebieżki jako ostatni, ale pierwszy przeciwstawiał się rozkazom. W Szwajcarii czasami opuszczał zajęcia w połowie ich trwania. Krzyczał na przykład, że trener nie zna się na piłce i “pier***i to wszystko”. Z Gressem sytuacja wyglądała poważnie, bo to prezes klubu, a nie szkoleniowiec, chciał go w swoim zespole. Gdy pierwszy raz pojawił się na zgrupowaniu, Francuz zapytał go bez ogródek: “Kim ty k*** jesteś i co tu robisz?!”.
Któregoś razu, gdy Bułgar jak zwykle nie brał czynnego udziału w odprawie meczowej, poszedł się przygotowywać do spotkania ligowego. Podszedł do niego kolega i ze zdziwieniem zapytał: “Co ty robisz? Przecież dzisiaj nie grasz. Nie ma cię na liście”. I faktycznie. Trifon nie znalazł się nawet na ławce rezerwowych. Poszedł więc do kawiarni zlokalizowanej na trybunach, zamówił dużą czarną, zapalił papieroska i stamtąd obserwował mecz. Tam spotkał go prezes. “Nie grasz? Ok, zaraz się tym zajmę”. W 15. minucie został ściągnięty z trybun prosto na murawę. Neuchatel wygrał, a Bułgar zdobył decydującą bramkę.

Pierwszy do bitki

“Wilk” nie dawał sobie w kaszę dmuchać również na boisku. Z lubością kolekcjonował żółte i czerwone kartki. Gdy grał dla Rapidu Wiedeń, musiał pauzować sześć meczów z powodu wykluczenia. W spotkaniu z LASK Linz jeden z graczy rywali nazwał go “brudnym Bułgarem”. Trifon nie zamierzał być dłużny i zaserwował mu cios łokciem w szczękę. Innym razem starł się z Gianlucą Viallim. W meczu towarzyskim Bułgarii z Włochami w Sofii w 1991 roku Vialli splunął mu w twarz, a w następnej chwili znalazł się w pozycji horyzontalnej na murawie. Trochę jak z Zinedinem Zidanem i Marco Materazzim.
- Myliłem się, jednak żaden człowiek nie jest w pełni kontrolować swoich emocji - tłumaczył się wówczas dziennikarzom Iwanow.
Najwspanialsze sportowe chwile przeżył w Stanach Zjednoczonych na mistrzostwach świata 1994. Przed ćwierćfinałowym mecz z Niemcami trener Dimitar Penew zjadł wszystkie paznokcie z nerwów. Widząc to Iwanow podszedł do niego, klepnął w ramię i powiedział:
- Zrelaksuj się, chłopie. To Szwaby zginą z naszych rąk, a Rudi Voeller upadnie na ziemię, gdy poczuje mój oddech
Ale to nie z chuchania na przeciwników został najlepiej zapamiętany, a z tego, że zablokował kluczowy dla końcowego wyniku strzał Lothara Matthaeusa.
Szkoda, że amerykańska przygoda zakończyła się potężnym kwasem w bułgarskiej kadrze. W starciu o 3. miejsce Bułgarzy przegrywali po 40 minutach ze Szwedami już 0:4. Trifon miał dość. Rzucił do trenera, żeby go jak najszybciej zdjął z boiska. “Bo wszyscy grają tu tylko na siebie. Zmień mnie, albo sam wypier****m!”. Dwie minuty później siedział już pod prysznicem.

Koszulka od idola

O dziwo, Trifon Iwanow jest jednym z niewielu bułgarskich piłkarzy tego złotego pokolenia, którzy grali w Lidze Mistrzów. W 1996 roku na Old Trafford jego Rapid Wiedeń przyjechał po lekcję od Manchesteru United. Na półtorej godziny przed pierwszym gwizdkiem trener wygłosił przemówienie, Iwanow poszedł tylko na “dwójkę” do toalety. Gdy wrócił w szatni, już tam nikogo nie było. Cała drużyna ze sztabem powędrowała do sklepu z pamiątkami. Kiedy ponownie zameldowali się w budynku, obładowani torbami, Iwanow powiedział im, że już teraz “są przegranymi”. Austriacy polegli 0:2, ale Bułgar przynajmniej powstrzymał Erica Cantonę. Gdy po meczu wszyscy rzucili się do “Króla” po koszulkę, obrońca zwyczajnie poszedł w kierunku tunelu. Cantona wydostał się z tłumu napalonych piłkarzy Rapidu i stwierdził: “Moja koszulka należy do Trifona”.
Po przejściu na emeryturę Iwanow wolał prowadzić spokojne życie w pobliżu rodzinnego miasteczka. Wcześniej próbował otworzyć różne biznesy, ale kompletne nie miał do tego głowy. Najpierw kupił kawiarnię w centrum Sofii, następnie otworzył dwie stacje benzynowe. Ale większą część gotówki zarobionej na piłce wydawał na jego jedyną miłość: pojazdy silnikowe. Nieistotne, jakiej pojemności. Tak samo uwielbiał jeździć na quadach, motocyklach motocrossowych czy… w czołgu. Kupił go bezpośrednio od bułgarskiej armii. Jak zdobył pozwolenie? Nie musiał. Obiecał tylko, że nie dokupi amunicji i nie będzie strzelał. Jeździł sobie nim po lesie oraz wiejskich łąkach. W końcu się tym znudził i sprzedał maszynę. W ostatnich latach życia zaszył się w dziczy, chodził na ryby, polował na sarny. Po prostu lubił spędzać czas na łonie natury. W nim zawsze było trochę wilka. Zmarł w wieku 50 lat, 13 lutego 2016 r., na atak serca.

Przeczytaj również