Legendarny klub na skraju upadku. Polak w tarapatach. "To bardzo smutna historia"

Legendarny klub na skraju upadku. Polak w tarapatach. "To bardzo smutna historia"
Daniel Vaquero/SIPA/PressFocus
Choć to siódmy najbardziej utytułowany klub we Francji, już za chwilę może całkowicie zniknąć z futbolowej mapy. Girondins de Bordeaux nie tylko pożegnali się z Ligue 1. Dziś są na skraju zupełnego upadku.
Miliony długów i niepewność gry w następnym sezonie, nie w Ligue 1, ale na jakimkolwiek poziomie rozgrywkowym. Z pewnością nie tak kibice Girondins de Bordeaux wyobrażali sobie 141. rok istnienia klubu. Ostatnie miesiące były tam niczym z istnego horroru. Piłkarze na boisku bili kolejne antyrekordy, a równocześnie pogłębiała się degrengolada organizacyjna.
Dalsza część tekstu pod wideo
Spadek z Ligue 1 na boisku został przypieczętowany już na początku maja, gdy podopieczni Davida Guiona stracili matematyczne szanse na choćby baraże. Nieco ponad miesiąc później okazało się, że Ligue 2 to najlepsze, co może spotkać w najbliższym czasie zespół Bordeaux, przynajmniej jeśli chodzi o kwestie sportowe. 14 czerwca Direction Nationale du Controle de Gestion, organ nadzorujący finanse francuskich klubów, ogłosił, że z powodów problemów finansowych Bordeaux zostało dodatkowo karnie zdegradowane do Championnat National, czyli na trzeci poziom rozgrywkowy. Tyle że dziś wiele wskazuje na to, że ani tam, ani w żadnych innych rozgrywkach w przyszłym sezonie “Żyrondystów” nie zobaczymy.

Kompromitujący sezon

Bordeaux jest klubem o ogromnej tradycji i historii. Ma na swoim koncie sześć mistrzostw i dziewięć wicemistrzostw Francji, cztery zwycięstwa w Coupe de France, Puchar Intertoto z 1995 roku i finał Pucharu UEFA rok później. Jeszcze cztery lata temu “Żyrondyści” grali w fazie grupowej Ligi Europy, a w XXI wieku są jednym z ośmiu klubów, który sięgnął po tytuł w Ligue 1. Trudno pojąć, że teraz w najlepszym wypadku będziemy o tej drużynie mówić jako o trzecioligowcu.
- To bardzo smutna historia. Już cały sezon w sportowym wykonaniu Bordeaux był kompromitujący, teraz dochodzi z kolei do prawdziwego dramatu, tym razem na polu finansowym. Niemal niemożliwe jest sobie wyobrazić Ligue 1 bez “Żyrondystów”, a co dopiero profesjonalny futbol bez takiego wielkiego klubu. Wszyscy na pewno pamiętają czasy Bordeaux zdobywającego mistrzostwo kraju lub grającego w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Chamakh, Cavenaghi, Wendel, Plasil, Diarra, Gourcuff… dopada nostalgia, gdy przypomni się tamtą ekipę - wspomina w rozmowie z nami Piotr Zabielski, prowadzący twitterowe konto “Trójkolorowa Piłka”.
Pogłoski o tym, że w Bordeaux dzieje się źle, pojawiały się już wcześniej, lecz nikt przed minionym sezonem nie zakładał, że wszystko potoczy się aż tak dramatyczną ścieżką. Schedę po Paulo Sousie na Matmut Atlantique objął Vladimir Petković, który przez lata z powodzeniem prowadził reprezentację Szwajcarii. Nie sprostał jednak temu zadaniu i w lutym, po druzgocącej porażce 0:5 ze Stade Reims, został zwolniony. David Guion objął drużynę jako strażak, ale pożaru już nie ugasił. Do końca sezonu na boisku w wykonaniu “Żyrondystów” oglądaliśmy istny pastisz futbolu. 91 straconych goli i zaledwie 31 punktów - to musiało się zakończyć spadkiem.

Nieudana amerykanizacja

Minione rozgrywki rzeczywiście były kwintesencją kryzysu, w który Bordeaux popadło już jakiś czas temu, ale pion sportowy ponosi jedynie część winy za obecną sytuację. Przez prawie dwie dekady klub pozostawał w rękach potężnej grupy medialnej M6. W 2018 roku trafił jednak w ręce amerykańskiego funduszu King Street. To właśnie od tego momentu zaczęły się naprawdę poważne kłopoty “Żyrondystów”, których odzwierciedlenie stanowiły również miejsca w drugiej połowie tabeli na koniec poszczególnych sezonów.
- Od sprzedaży przez grupę M6 klub znalazł się na równi pochyłej. Najpierw było niesławne King Street, które chciało dokonać "amerykanizacji" Girondins. Wcześniej Bordeaux funkcjonowało jako jedna wielka rodzina, a oni chcieli z niego zrobić organizację stricte biznesową. Pozbycie się wielu pracowników będących z Bordeaux od lat mocno zachwiało strukturami klubu i rodzinny charakter gdzieś zanikł. Aż nagle w zeszłym roku z dnia na dzień wycofało się z finansowania - opowiada nam Bartek Gabryś, obserwator francuskiego futbolu.
Klub był wówczas przez kilka miesięcy zarządzany przez administrację, aż wreszcie latem 2021 roku wpadł w ręce Gerarda Lopeza. DNCG zaakceptowało całą transakcję, a Bordeaux mogło dzięki temu wrócić do w miarę normalnego funkcjonowania. Z perspektywy czasu i dotychczasowych doświadczeń tego luksembursko-hiszpańskiego biznesmena w sporcie, aż dziw bierze, że ktoś pozwolił mu na przejęcie tak bardzo zasłużonej francuskiej marki.

Największa zakała

Lopez jest właścicielem przedsiębiorstwa inwestycyjnego Genii Capital. Dorobił się na interesach związanych z nowoczesnymi technologiami, jego spółka Mangrove Capital Partners była jednym z pierwszych inwestorów Skype’a. W pewnym momencie zdecydował zaangażować się w działalność sportową. I o ile na ścieżce biznesowej nie można odmówić mu sukcesów, o tyle jeśli chodzi o sport, w wielu miejscach pozostaje personą non grata.
Zaczęło się od inwestycji w Formułę 1. W 2009 roku Lopez został właścicielem słynnego Lotus Team. Później przyszła pora na wkroczenie do świata piłki. Według doniesień “RMC Sport” zespół Lopeza miał przez rok analizować, który klub z francuskiej Ligue 1 powinien trafić w jego ręce. Ostatecznie padło w tym przypadku na Lille. Później była jeszcze portugalska Boavista oraz belgijski Royal Excel Mouscron, aż wreszcie pojawiło się Bordeaux. Wszystkie te podmioty sportowe łączy jeden fakt - okres Lopeza u władzy należy zaliczyć do jednych z najgorszych w ich historii.
- Gerard Lopez to aktualnie największa zakała we francuskim futbolu, trzeba to sobie jasno powiedzieć. Można się było tego spodziewać, temu facetowi nie powinno się dawać do prowadzenia nawet klubu w Football Managerze. Po tym jak rozwalił Lotus w Formule 1 oraz kluby piłkarskie takie jak belgijski Mouscron, portugalską Boavistę, a teraz Bordeaux, naprawdę zastanawiające jest, jak taka osoba może dalej robić to, co robi. W Lille także było blisko najgorszego. Wszędzie gdzie Lopez jest, zostawia za sobą ruinę. Próbować może i próbować, ale nic na ładne oczy się nie dostanie. Teraz jest o krok tego, by usunąć Bordeaux z piłkarskiej mapy Francji - burzy się Zabielski.

Nikt mu nie wierzy

Kilka dni temu ogłoszono, że Bordeaux przegrało apelację o uniknięcie degradacji do francuskiej trzeciej ligi. Lopez zorganizował wówczas specjalną konferencję prasową, na której tłumaczył, że do końca będzie walczyć o przetrwanie. Miał dogadać się z poprzednimi właścicielami klubu odnośnie do długów. Nadzieję pokłada w sprzedaży najcenniejszych zawodników. Problem leży jednak w tym, że coraz mniej kibiców wierzy w jego słowa czy obietnice.
- Gerard Lopez zrobił wszystko, aby doprowadzić klub do upadku. Nie było istotnej decyzji, którą można by uznać za udaną. Wprowadził w wielkie problemy finansowe Lille, teraz Bordeaux - jest teraz prawdopodobnie najbardziej znienawidzoną postacią we francuskim futbolu. Trudno uwierzyć, że tak wielki klub z budżetem zespołów w górnej połowy tabeli nie był w stanie utrzymać się w Ligue 1, a teraz grozi mu całkowity restart od piątego poziomu rozgrywkowego - mówi nam Michał Bojanowski, komentator ligi francuskiej w “Canal+”.
Klub zamierza aktualnie odwołać się do Francuskiego Narodowego Komitetu Olimpijskiego i Sportowego (CNOSF). To do tego organu dwie dekady demu zwróciła się Nicea, kiedy to mimo awansu do Ligue 1 na boisku, DNCG nie tylko zablokowała jej możliwość gry w najwyższej klasie rozgrywkowej, ale również chciała karnie ją zdegradować. Wówczas wszystko potoczyło się jednak po myśli “Les Aiglons”, a to dzięki korzystnej decyzji właśnie ze strony CNOSF.

Agonia czy odbudowa?

Wcale nie jest jednak powiedziane, że teraz historia Bordeaux również znajdzie swój happy end. A już niemal na pewno nie w najbliższym czasie. Jeśli “Żyrondyści” nie znajdą inwestora lub nie zdołają uzyskać prawa do gry w Ligue 2, scenariuszy jest kilka. Jeden zakłada ogłoszenie całkowitego bankructwa i zupełnie nowy początek - od bardzo niskiego szczebla.
- Od kierunku, w jakim podąży Bordeaux, dużo zależy od tego, jak zorganizowany będzie ten klub. Jeżeli na jego czele znajdą się odpowiedni ludzie, to wtedy droga do powrotu jest łatwiejsza. Pokazały to przypadki Strasbourga i Bastii. W Strasbourgu mózgiem operacji był Marc Keller, który skrzyknął lokalnych przedsiębiorców, zachęcił ich do zainwestowania w klub, samemu obejmując fotel prezesa. Z kolei w Bastii zdecydowano się na model wzorowany na hiszpańskich socios, gdzie kibice mają realny wpływ na działanie klubu. Dalsza walka w sądach czy trybunałach będzie jedynie przedłużeniem agonii dla Bordeaux - uważa Gabryś.
Plusem na pewno jest to, że na losie tego utytułowanego klubu zależy naprawdę wielu osobom. W walkę o przetrwanie zaangażowały się lokalne władze, z merem Bordeaux na czele. Również kibice “Żyrondystów” zachowują się nieco inaczej niż fani drugiego zdegradowanego i zasłużonego dla francuskiej piłki klubu - Saint-Etienne. Ultrasi tej ekipy po przegranym barażu z Auxerre obrzucili racami trybunę honorową i doprowadzili na stadionie do wielkiego zamieszania. Sympatycy Bordeaux ze spadkiem pogodzili się już dużo wcześniej, a teraz zależy im po prostu na odbudowie ukochanej drużyny.
- Podczas, gdy na Stade Geoffroy-Guichard zobaczyliśmy festiwal latających rac, na Matmut Atlantique ultrasi Bordeaux ograniczyli się do rzucania papierem toaletowym i gwizdów. Dziwne porównanie, ale mimo wszystko bardzo dobrze oddające kontrast między jednym a drugim spadkiem z ligi. Po ogłoszeniu decyzji DNCG kibice najbardziej chcieliby nowego otwarcia, z całkowicie przeorganizowanym kierownictwem klubu. Są wściekli z powodu spadku, ale wciąż oddani klubowi i gotowi, aby pomóc mu w powrocie do świata żywych. Bez względu na to, gdzie Bordeaux ostatecznie wyląduje - podsumowuje Gabryś.
Na wieści o przyszłości klubu czeka Rafał Strączek. Polski bramkarz dopiero co trafił do Bordeaux ze Stali Mielec, normalnie trenuje, ale sam nie wie, co dalej. Jak sam mówi: ma nadzieję, że sytuacja z klubem wyjaśni się jak najszybciej.
- Ogólnie to jestem mega zadowolony z tego jak to tutaj wszystko wygląda, oprócz oczywiście tej sytuacji z degradacją... Ciężkie, dobre treningi, wszystko czego potrzeba do rozwoju jest na miejscu. Nie zostaje mi nic tylko pracować i walczyć o miejsce w pierwszym składzie. Mam nadzieję, że ta sytuacja z klubem wyjaśni się jak najszybciej, oczywiście z pozytywnym zakończeniem dla Girondins - powiedział na łamach "Girondins Polska".

Przeczytaj również