Do wstydu i żenady jeszcze trochę brakuje, ale jest kiepsko. Legia Warszawa wypadła blado na tle Flory

Do wstydu i żenady jeszcze trochę brakuje, ale jest kiepsko. Legia wypadła blado na tle klubu z Estonii
Adam Starszynski / PressFocus
Legia Warszawa przypomniała nam dziś czym są nasze swojskie, polskie emocje w eliminacjach do europejskich pucharów. Do wstydu czy żenady jeszcze trochę brakuje, ale pojawił się niepokój. Rzutem na taśmę jest zaliczka po pierwszym meczu, jednak także wątpliwości przed rewanżem.
Legia w meczu z Florą miała swoje pięć minut. Konkretnie pierwsze pięć minut meczu. I poszło się… wiecie doskonale co. Nie spodziewaliśmy się, że po tym jak Bartek Kapustka strzelił gola na 1:0 po niecałych 180 sekundach gry większą wagę będziemy przywiązywać do jego cieszynki. Niestety tak się stało.
Dalsza część tekstu pod wideo
Naskok na dwie nogi był w szale radości, jednak kibice z pierwszych rzędów mogli od razu dostrzec na twarzy byłego (i przyszłego) reprezentanta Polski, że coś jest ewidentnie nie tak. Źle to wyglądało, na oko poważnie naruszone zostały więzadła. I to jakby przybiło całą drużynę Legii.
Za Kapustkę na murawie pojawił się Bartosz Slisz, który w założeniu miał regulować tempo gry. Z ’’Kapim” akcje byłyby pewnie napędzane szybciej, Slisz potencjalnie zapewniał większy spokój z tyłu. Niestety już pierwsza połowa pokazała, że legioniści mają spore problemy z Florą.
Prosiło się, żeby uspokoić sytuację i zniechęcić Estończyków do wzmacniania ataków. Do tego był potrzebny drugi gol. I Legia mogła go strzelić, gdy po podaniu Filipa Mladenovicia w pole karne wbiegł Luquinhas i oddał strzał na bramkę. Niestety trochę obok dalszego słupka - z tej niewłaściwej strony.
W czym tkwił problem? Na pewno w nerwowości. Mateusz Wieteska i Mateusz Hołownia nie byli dziś mocnymi punktami drużyny, ten drugi wprowadzał wręcz zamęt. Ewidentnie w takim składzie personalnym trudno być spokojnym kibicem Legii. Wręcz prosi się o wzmocnienia, ale takim miał być Joel Abu Hanna. Na razie zawodnik totalnie anonimowy, a skoro do dzisiaj nie wywalczył placu, to mamy wątpliwości co do jego jakości piłkarskiej.
A Flora przy Łazienkowskiej czuła się coraz pewniej. Zespół z Estonii był wychwalany przez Czesława Michniewicza na przedmeczowej konferencji. I mocno zmotywowany na mecz pucharowy. Legia wysłała w weekend członka swojego sztabu, by przeanalizować rywala na żywo. Co zrobiła Flora? Wystawiła 9 rezerwowych piłkarzy…
Dziś poza Konstantinem Wasiljewem szczególnie należało obawiać się Rauno Sappinena. Napastnik Flory jest z gatunku tych, którzy lubią poszukać sobie okazji strzeleckiej. A jak to taka okazja znajdzie jego, to - raz na jakiś czas - nie ma przebacz. Taka przytrafiła się w drugiej połowie za sprawą innego dawnego znajomego. Henrik Ojamaa zrobił robotę i asystował Sappinenowi.
I to dość absurdalny obrazek tego meczu, gdy Ojamaa kręci Josipem Juranoviciem. Chorwat, który dopiero co brylował w barwach Chorwacji na EURO 2020 zamotał się przy dryblingu piłkarza, który nie poradził sobie w Widzewie Łódź. Ale Juranović już rok temu źle wyglądał w pucharach, a koniec końców wiemy, jak wielką wartością jest dla Legii.
Gol Rafaela Lopeza w doliczonym czasie zapewnił mistrzom Polski zaliczkę, ale czy zmazał plamę? Na pewno nie. Liga estońska to w dużej mierze piłka pół-amatorska. Cholernie nie lubimy oglądać polskich klubów w pucharach w lipcu. Wtedy nie ma większych szans na pozytywne zaskoczenie, a na żenadę już tak.
Legia zaprezentowała się tak, jak nie przystoi mistrzowi Polski. Chyba że nam się tylko tak wydaje. Chyba że jesteśmy naprawdę tak słabi. Tak nic nieznaczący na mapie Europy. Jeśli się łudzimy, to tym bardziej ciekawie będzie w następnej fazie. Bo jednak liczymy, że za tydzień lipy nie będzie.

Przeczytaj również