Legia Warszawa w obliczu kryzysu. Takiej sytuacji nie było od ponad 40 lat. Stąd bierze się chaos

Legia w obliczu kryzysu. Takiej sytuacji nie było od ponad 40 lat. Stąd bierze się chaos
Shutterstock.com
W ostatnich czterech meczach Legia Warszawa straciła dziewięć goli. Wcześniej też wpuszczała sporo strzałów, ale udawało jej się nadrabiać własną ofensywą. Od spotkania z Jagiellonią piłkarzy Legii trawi jednak kryzys. Hurraoptymistyczne nastawienie do meczów straciło sens, gdy skuteczność zaczęła zawodzić, a defensywa prezentuje się miernie.
Legia w tym sezonie potrafiła zachwycić postronnego kibica. Mecze bez kalkulacji, na pełnym ryzyku, z prostym i szlachetnym podejściem, które zakładało zdobycie większej bramki niż rywal, co oznaczało odsłonięcie swoich pozycji defensywnych. Dzięki temu podopieczni Kosty Runjaica zaserwowali już osiem spotkań, w których padły przynajmniej cztery gole. Część zespołów z Ekstraklasy takiego wyniku nie wykręci prawdopodobnie przez całe rozgrywki. Jednocześnie wrażenie robi fakt, że stołeczni większość takich starć wygrywali, a w najgorszym razie remisowali. Czas przeszły nie jest jednak przypadkiem, bo od blisko miesiąca "Wojskowi" zmagają się z coraz większymi problemami. Ostatni wyjazd do Wrocławia był zaś ich ukoronowaniem.
Dalsza część tekstu pod wideo
Cztery porażki z rzędu to nie jest coś, do czego przywykli sympatycy z Warszawy. Trudno jednak doszukiwać się przypadku, bo w każdym ze spotkań Legia postarała się, aby dopuścić rywala do doskonałej pozycji strzeleckiej. W ostatnich tygodniach zawodnicy Runjaica musieli mierzyć się z zespołami, które jakkolwiek mogły konkurować o miano faworyta, co na wcześniejszym etapie sezonu nie było obowiązującą tendencją. Na dobrą sprawę aż do meczu z Jagiellonią mieli stosunkowo przyjazny kalendarz, gdzie trudniejsze starcia przetykano tymi o mniejszym ryzyku wpadki. Gdy jednak trzeba było zmierzyć się z liderem Ekstraklasy, to chwilę później wyłoniły się AZ Alkmaar, Raków Częstochowa i jeszcze Śląsk. Takiego maratonu zespół ze stolicy po prostu nie wytrzymał.
Nie ma co ukrywać - kalendarz przyczynił się do tego, że Legia wpadła w kryzys. Pytanie tylko, czy bazując już na samym poziomie występów, uda się z niego relatywnie szybko wyjść. Największym wyzwaniem jawi się usprawnienie obrony, chociaż problemy leżą na kilku płaszczyznach.

Zawieszenie broni

Według "Footy Stats" pod względem współczynnika bramek spodziewanych (xG) Legia zajmuje pierwsze miejsce w Ekstraklasie z wynikiem 2,05 na mecz. Drugi Piast Gliwice może pochwalić się 1,69 xG, natomiast trzeci Radomiak Radom 1,68, więc przewaga jest spora. Szkopuł w tym, że w tych felernych ostatnich czterech meczach "Legionistom" wiodło się po prostu gorzej. Ani razu nie udało się dociągnąć do zwyczajowego rezultatu:
  • Jagiellonia Białystok (0:2) - 1,57 xG
  • AZ Alkmaar (0:1) - 1,51 xG
  • Raków Częstochowa (1:2) - 2,01 xG
  • Śląsk Wrocław (0:4) - 1,58 xG
Dramatu oczywiście nie ma, średnia z tych meczów to 1,67, czyli wciąż lepiej niż większość drużyn z polskiej ligi. Jednakże nie zawsze da się wykorzystywać każdą nadarzającą się okazję, o czym stołeczni doskonale wiedzą. Drużyna Kosty Runjaica jest tym szczególnym przypadkiem, że bardzo rzadko zdobywa bramki ponad stan. Tendencja jest wprost przeciwna - warszawiacy muszą się naprodukować, natrudzić i nakreować, aby coś wpadło do siatki przeciwnika. Dość powiedzieć, że chociaż średnia to wspomniane 2,05 xG, to rzeczywista liczba zdobywanych bramek - przynajmniej w wypadku Ekstraklasy - wynosi 1,73 na mecz.
Niestety, we znaki dają się przede wszystkim błędy popełniane przez Macieja Rosołka. Młody napastnik, na którego szkoleniowiec z Niemiec zamierza stawiać zawsze i wszędzie, zdobył w tym sezonie... jedną bramkę. Okazji trochę zmarnował, ale jego największym mankamentem jest to, że po prostu nie uderza celnie. W tym względzie nie jest w stanie odciążyć Ernesta Muciego, Marca Guala, nie mówiąc już o Tomasie Pekhartcie. A przecież od takiego Albańczyka gra częściej, co może dziwić, jeśli zestawimy ze sobą jakość występów obu zawodników.
  • Maciej Rosołek - 0,48 celnego strzału na mecz
  • Ernest Muci - 1,26 celnego strzału na mecz
  • Marc Gual - 1,76 celnego strzału na mecz
  • Tomas Pehkart - 1,46 celnego strzału na mecz
Rosołek nie jest oczywiście jedynym odpowiedzialnym za kryzys Legii - to bardziej efekt niż przyczyna. Skład niezmiennie wybiera Runjaic, który niekiedy z uporem maniaka trzyma się przyjętych wcześniej założeń taktycznych przy jednoczesnym i ochoczym rotowaniu składem w związku z trwającą walką w europejskich pucharach. Tym samym Niemiec stara się utrzymać w grze większość swoich zawodników, ale nie zawsze przekłada się to korzystnie na występy "Wojskowych". Być może znajdzie to swoje pozytywne przełożenie w dalszej części sezonu, ale na ten moment bywa dla stołecznych po prostu szkodliwe. Zbyt często ma się wrażenie, że warszawiacy nie wystawiają swojej najmocniejszej jedenastki, chociaż mają taką możliwość.

Defensywny galimatias

Legia oczywiście gole traciła już wcześniej. Thrillery stały się chlebem powszednim dla kibiców, zaś czyste konta ciałem obcym. Wyłączając Superpuchar Polski, "Legioniści" tylko trzy razy kończyli mecz bez straty co najmniej jednej bramki - działo się tak w meczach z ŁKS-em (3:0), Ruchem Chorzów (3:0) i Koroną Kielce (1:0). Niemniej, w pozostałych ośmiu ligowych spotkaniach stracili łącznie 15 bramek, co jest już wynikiem bardzo słabym. Mniej szczelną defensywę ma zaledwie osiem zespołów z całej stawki, a trzy z nich nieprzypadkowo znajdują się w strefie spadkowej. Warszawiacy wyciągają piłkę z siatki średnio 1,36 razu na mecz, ale - znowu powołując się na dane "Footy Stats" - współczynnik straconych bramek spodziewanych (xGA) mają... najniższy ze wszystkich.
Zaledwie 1,13 xGA to wynik lepszy niż w wypadku Piasta Gliwice (1,17 xGA), a przede wszystkim Śląska Wrocław (1,49 xGA), czyli klubów, które bramek straciły najmniej. Tym samym sam nasuwa się wniosek, że Kacper Tobiasz niezbyt swojej drużynie pomaga. Gdy już dochodzi do celnego strzału, to młody bramkarz okazuje się przeważnie bezradny. W tym sezonie odbił 48,15% wszystkich uderzeń. Dla porównania Rafał Leszczyński może pochwalić się wynikiem rzędu 80%, natomiast Frantisek Plach 69,7%. Pozycja golkipera jest jednak tą, której Kosta Runjaic zwyczajowo nie tyka. Dominik Hładun dostał póki co szansę w jednym spotkaniu Ekstraklasy i tyle go widzieli. Tego samego nie da się jednak powiedzieć o linii defensywy.
Niemiec szuka optymalnego ustawienia właściwie od początku sezonu. Skrupulatnie wyliczono, że od spotkania z Aston Villą były szkoleniowiec Pogoni Szczecin postawił na pięć różnych wariantów. W tym czasie stołeczni rozegrali sześć meczów i oczywiście ani razu nie zachowali czystego konta. Być może wspomnianemu Tobiaszowi łatwiej byłoby funkcjonować w jakkolwiek skonsolidowanej obronie. Tego trudno się jednak dowiedzieć, skoro nawet wskazanie oczywistego lidera pierwszej formacji graniczy z cudem. Swoje szanse otrzymują niemal wszyscy stoperzy, ale niewiele wspólnego ma to z zacieśnianiem współpracy w tak newralgicznej strefie. Co więcej, roszady nie ograniczają się zawsze do jednej postaci, co pewnie łatwiej udałoby się przepracować. Dość powiedzieć, że w trzech ostatnich starciach jedynym wspólnym mianownikiem dla defensywnego trio jest Yuri Ribeiro. W ten sposób niezwykle ciężko coś zbudować.
Tym samym wielu zastanawia się, na ile próby Runjaica faktycznie mają związek z poszukiwaniami, a na ile są efektem pewnej bezsilności. Jednocześnie w oczy rzuca się fakt, że chociaż nikt nie może być w 100% pewny swojego miejsca, to taktyka defensywna Legii pozostaje w gruncie rzeczy taka sama. Tylko to wcale nie oznacza niczego dobrego, a już na pewno nie w ostatnim czasie.

Powtarzalna katastrofa

Legia w starciu ze Śląskiem straciła cztery bramki w jednej połowie. Damian Smyk przekazał, że taka sytuacja przydarzyła się stołecznym pierwszy raz od ponad 40 lat. Wydarzenie jest więc niebagatelne, ale jednocześnie kuriozalne tym bardziej przez wzgląd na to, jak fatalnie zaprezentowała się defensywa. Podopieczni Jacka Magiery właściwie skopiowali swoje trafienia numer dwa i cztery. Wykorzystali przy tym brak zdolności reakcji ze strony zawodników Kosty Runjaica. Przegranie sytuacji przez kontrę może się przydarzyć, na tym też polega futbol, lecz w sytuacji, gdy rzeczone kontry są efektem niemal tych samych błędów i następują w odstępie kilku minut, to bicie na alarm staje się nie tyle możliwością, co koniecznością.
Pierwszy gol to efekt przyśnięcia Rafała Augustyniaka i Radovana Pankova. Chociaż Petr Schwarz znajduje się na radarze stoperów, to żaden z nich nie stoi na tyle blisko, aby faktycznie wejść w jakąś interakcję z Czechem. Polak miał też pewne szanse na to, aby podanie przeciąć, ale w tej kwestii też zareagować nie zdążył. Popełnił zatem błąd podwójny, bo ani nie kontrolował ustawienia zawodnika Śląska Wrocław, ani nie był w stanie zapobiec penetrującemu podaniu ze strony Piotra Samca-Talara.
Przy kolejnym ciosie wyprowadzonym przez gospodarzy najpierw nie popisał się Marc Gual. Hiszpanowi nie udało się opanować piłki pod polem karnym rywali, co sprokurowało kontrę. Następnie pojawił się brak doskoku w środkowej strefie i kolejne problemy z kryciem. Erik Exposito odegrał futbolówkę i natychmiast zaczął wychodzić na czystą pozycję. Augustyniak nie miał szans dogonić Hiszpana, był od niego o kilka długości wolniejszy. Częściowo wzięło się to z wysokiego ustawienia defensywy Legii, którego Runjaic kurczowo się trzyma, chociaż jego obrońcy nie należą do najszybszych ani najbardziej zwrotnych w całej lidze.
Trafienie czwarte, jako się rzekło, było kalką dla drugiego z tą różnicą, że tym razem pierwsza linia gości znajdowała się jeszcze głębiej, bo na połowie rywala, a jednocześnie zupełnie nie kontrolowała tego, że Exposito czai się w okolicach środka boiska i zupełnie nie łamie linii spalonego, wobec czego dopadnięcie do niego stało się jeszcze trudniejsze i ponownie niemożliwe do zrealizowania. Wreszcie jest też gol trzeci, ale to już wynik czegoś, czego Runjaic właściwie nie może skontrolować. Przegrana walka w powietrzu, a następnie kolejna wpadka w wykonaniu Augustyniaka, który poszedł na raz i wylądował w jeżynach. Niemniej wydaje się, że "Legioniści" każdego z tych trafień spokojnie mogli uniknąć. Nie jest to jednak dla nich pierwszyzna.
  • zupełne oddanie przedpola, brak jakiejkolwiek asekuracji 18. metra - Raków 0:1
  • samobójcze trafienie Augustyniaka - Raków 1:2
  • brak pressingu w środkowej strefie, przegrana walka o górną piłkę - AZ 0:1
  • Marco Burch wychodzi ze strefy, niekryty Jose Naranjo strzela - Jagiellonia 0:1
  • Tomas Pekhart nieudolnie wciela się w obrońcę, nie przekazuje nikomu Jesusa Imaza, który niekryty trafia głową - Jagiellonia 0:2
Każdego z tych goli można było uniknąć, każdy jest dowodem na inny problem Legii. Najważniejszym jednak wydaje się brak komunikacji, o który nieciężko, gdy tak często zmienia się skład personalny całej formacji. To zaś niepokojąca perspektywa dla całej drużyny stołecznych, nie tylko w kontekście Ekstraklasy, ale i Ligi Konferencji.

Przeczytaj również