Lekceważył dress code, był za kratkami, wykiwał Jordana. Metamorfozy Allena Iversona

Lekceważył dress code, był za kratkami, wykiwał Jordana. Metamorfozy Allena Iversona
miqu77 / Shutterstock.com
Po drugim zawieszeniu butów na kołku przez Michaela Jordana wszyscy zadawali sobie jedno pytanie: kto jest w stanie przejąć po nim schedę? Allen Iverson miał być odpowiedzią na materię podjętej przez ligę dyskusji. Fenomen socjologiczny, znakomity drybler z talentem, którego pozazdrościć mogą mu najwięksi bogowie basketu. Wraz z upływającym czasem stał się przedmiotem kultu. Kochał zdrową rywalizację, pokerowe zagrywki na parkiecie, ośmieszanie boiskowych przeciwników oraz browar Corona.
Allen Ezail Iverson urodził się 7 czerwca 1975 roku w miejscowości Hampton w stanie Virginia. Jego matka - Ann - miała dokładnie piętnaście lat, gdy wydała na świat Allena. W dzielnicy, którą zamieszkiwali, wcale nie było łatwo toczyć znój życia. To była ciągła walka o byt, o przetrwanie.
Dalsza część tekstu pod wideo

Bubba Chuck

Ann imała się różnych zajęć, żeby tylko jej dzieci miały co włożyć do ust, ale często nie wystarczało im na pożywienie, nie wspominając już o opłatach za prąd, wodę czy gaz. Ojciec odszedł od niej tuż przed narodzinami Iversona, niebawem zmarła również jego babcia, dzięki której rodzina jeszcze jako tako wiązała koniec z końcem. Ann związała się wówczas z człowiekiem o imieniu Michael, lecz ten przez większość czasu odsiadywał wyroki za różne nielegalne przewinienia.
Nie był złym ojczymem, ani broń Boże przestępcą. Po prostu chciał zapewnić godne życie Ann i jej dzieciakom, przez co niejednokrotnie trafiał do pudła. W dzieciństwie Allen otrzymał przydomek “Bubba Chuck” i właściwie był tak nazywany aż do pierwszych występów w NBA. Gdy miał siedem lat, poznał Jamiego Rogersa - białego chłopaka z dzielnicy Stuart Garden, gdzie rodzinie Iversonów przydzielono lokum socjalne.
Matka Jamiego często opiekowała się Allenem pod nieobecność Ann, która wciąż harowała lub oddawała się uciechom codzienności, i nie ma co ukrywać - miała bardzo duży problem z alkoholem. W podstawówce A.I. spotkał niezwykle życzliwą osobę, jaką był Gary Moore, nauczyciel wychowania fizycznego. To Moore sprawował pieczę nad młodym Iversonem, dbając chociażby o jego frekwencję w szkole.
“Bubba Chuck” miał jednak inną wizję nauki. Wolał grywać do późna w koszykówkę lub odpowiedzialnie zajmować się siostrą, gdy matki znowu nie było w domu. Gary to widział, rozumiał, ale nie do końca pochwalał. Wtedy podjął wspólnie z małżonką decyzję o tym, żeby Allen wprowadził się do nich na początku swojej przygody z liceum Bethel.
- To było coś, ja chłopak z biednych mieszkań socjalnych, który trafił do normalnego domu. To mi dobrze zrobiło. Widziałem, jak Gary chodzi do normalnej pracy i jak traktuje swoją jedyną córkę - wspomina Iverson.
W Bethel High School nasz bohater szybko uzyskał status gwiazdy, chociaz - co w tym wszystkim najlepsze - nie lubił koszykówki. Był zdania, że basket jest grą dla mięczaków. Występował za to na pozycji rozgrywającego w drużynie futbolu amerykańskiego swojego liceum. To był jego żywioł, lecz pewnego dnia Ann kupiła mu parę nowiutkich butów marki Jordan, po czym rzuciła krótko: „Allen, idziesz na trening koszykówki”.
Tak też zrobił. Podczas zajęć prezentował ponadprzeciętne umiejętności, co nie umknęło uwadze trenerów drużyny liceum Bethel. Bez najmniejszych problemów trafił do pierwszego składu, ale nie chciał wiązać się z koszykówką kosztem footballu, więc grał w obu zespołach jednocześnie. Iverson doprowadził szkołę średnią Bethel do mistrzostwa stanowego w obu dyscyplinach sportu i wypracował ten sukces podczas jednego roku.
Ponadto otrzymał nagrodę High School Player of the Year za dokonania koszykarskie i drugą za osiągnięcia w footballu, przyznane przez Associated Press. Wiecie, kto zajął drugie miejsce tuż za “Bubbą Chuckiem”? Możecie nam nie uwierzyć, ale tą osobą był niejaki Peyton Manning, doskonale znany sympatykom NFL na całym świecie.

Kręgielnia i proces Iversona

Iverson się rozwijał, a jego kariera nabierała rumieńców. Wydawało się, że nie ma takiej siły, która mogłaby zakłócić dalszy postęp Allena w drodze do sukcesu. Niby jakim cudem, skoro nie zaniedbywał obowiązków szkolnych, wyrastał na gwiazdę pod względem sportowym, zaś Gary Moore wciąż czuwał nad naszym bohaterem niczym anioł stróż. Niestety, w walentynki 1993 roku wszystko uległo diametralnej zmianie.
Tamtej nocy A.I. udał się wraz z kumplami do lokalnej kręgielni. Ekipa świetnie spędzała czas. Rozmawiali, śmiali się, grali. Ot, zwykły wypad, dobra zabawa, cóż złego może się wydarzyć? Może, i to dużo. Tego samego wieczora w progi kręgielni zawitała grupa białych mieszkańców Hampton, którzy na siłę szukali zwady z czarnoskórymi obywatelami tej mieściny. W pewnym momencie doszło do ostrej wymiany zdań, za chwilę w ruch poszły pięści, później można było dostrzec latające krzesełka, a także inne przedmioty.
Ogólnie rzecz ujmując: jeden wielki kocioł. Allen i jego towarzysze szybko uciekli, byle tylko nie zgarnęła ich policja. Na nic się to zdało. Sytuacja rozegrała się jeszcze przed osiągnięciem przez niego wieku osiemnastu lat, więc prokuratura wraz z policją cierpliwie poczekała z postawieniem zarzutów Iversonowi do czerwca. W skład aktu oskarżenia wchodziła czynna napaść, okładanie kobiety krzesłem, złamanie ręki jednego z mężczyzn, kciuka drugiego, czy chociażby rozbicie okularów jeszcze kolejnego delikwenta.
Na tym nie koniec, bo zarzucono mu również udział w zorganizowanej grupie przestępczej. Ba, nazwano ich nawet mafią! Temu wszystkiemu przeczyły nagrania z kamer, na których wyraźnie widać, jak Allen wychodzi z miejsca zdarzenia i nie ma z bójką nic wspólnego. Lecz gdy jesteś czarnoskórym gwiazdorem sportu stanu Virginia, żadna kamera nie ma prawa ci pomóc. Ktoś kiedyś trafnie ujął, że do sądu nie idzie się po sprawiedliwość, ale po wyrok.
Tak też było w przypadku Iversona. Nie miał szans na korzystne rozstrzygnięcie procesu. 8 sierpnia 1993 roku został skazany na piętnaście lat pozbawienia wolności, z czego dziesięć w zawieszeniu. Czekała go zatem aż pięcioletnia odsiadka, co - biorąc pod uwagę jego fantastyczną intensyfikację sportową - było olbrzymim dramatem.
Świat oglądany zza krat nie jest przyjemnym widokiem. Zwłaszcza, gdy wciąż otrzymuje się listy z groźbami. Allen dostawał takich setki, aczkolwiek przez cenzurę przechodziły również słowa pełne wsparcia. Z relacji więziennych strażników wynika, że nasz bohater otrzymywał także paczki z pieniędzmi oraz damską bielizną. Jak pobyt w tej placówce wspomina Iverson?
- Mieliśmy część więzienia nazywaną dżunglą. To było miejsce dla dzieciaków w moim wieku. Starsi nie chcieli bym tam był, zatem przebywałem w części dla tych, którzy odpracowywali swój wyrok. Mój ojciec spędził w więzieniu cholerne piętnaście lat, więc sprawił, że nazwisko Iverson było tam znane jeszcze zanim się pojawiłem. Musiałem zawsze przejść przez dżunglę, by dotrzeć do stołówki. Po tej części więzienia wszystko jest szalone. Krzyczą, rzucają w ciebie przedmiotami, podpalają rzeczy, rzucają czasem prawdziwym gównem. Kiedy tam byłem, to pomyślałem: cholera nie ma we mnie nic z leszcza, potrafię o siebie zadbać - przywołuje pobyt w zakładzie penitencjarnym koszykarz.
Dzięki notorycznie składanym protestom, wielu akcjom społecznym oraz przede wszystkim wstawiennictwu Douglasa Wildera - ówczesnego gubernatora stanu Virginia - A.I. opuścił więzienne mury po zaledwie kilku miesiącach kary. Dowiedziono jego niewinności i wreszcie mógł dokończyć edukację w szkole średniej.

Ojciec z Georgetown

Przed pobytem Iversona w więzieniu mnóstwo uniwersytetów zabiegało o gwiazdora liceum Bethel, jednak teraz - gdy sprawa z kręgielnią obiegła cały kraj - ofert było jak na lekarstwo. Trener John Thompson z Georgetown University na początku nie był zainteresowany korzystaniem z usług chłopaka z Hampton. Proces sądowy odcisnął piętno na reputacji “Bubby Chucka”. Szkoleniowca Hoyas przekonały w końcu liczne namowy rodziny i Gary’ego Moore'a.
Podobno któregoś razu matka Iversona pojechała na uczelnię i wręcz błagała o to, by słynny trener wziął Allena pod swoje skrzydła. Poskutkowało. Dodatkowym atutem Thompsona był fakt, że potrafił temperować trudną młodzież. Przykładów jest mnóstwo. Skoro udało mu się przemówić do rozsądku takich zawodników jak Alonzo Mourning czy Dikembe Mutombo, to z Iversonem też nie byłoby problemu.
Szkoleniowiec Hoyas wreszcie uległ namowom i rozpoczął współpracę z “Bubbą Chuckiem”. Thompson był dla Allena olbrzymim autorytetem, co sam zawodnik wielokrotnie podkreślał, nazywając go wzorem do naśladowania. Ojcem, którego nigdy nie miał. Osobą, na której bezwzględnie zawsze można było polegać.
A.I. sumiennie spłacał kredyt zaufania, którym obdarzył go John Thompson. I to z nawiązką. W premierowym sezonie zgarnął nagrodę dla najlepszego debiutanta konferencji Big East, a jego zespół dotarł do finałowej szesnastki turnieju NCAA. Rok później było jeszcze lepiej. Hoyas awansowali do najlepszej ósemki, zaś nasz bohater został wybrany do pierwszej piątki graczy All-American.
Wtedy Iverson postanowił, że weźmie udział w naborze do NBA, choć trener Thompson miał odmienne zdanie na ten temat. Uważał, że młodzieniec powinien ukończyć studia. Podczas dwóch lat spędzonych na parkietach NCAA, Iverson notował statystyki na poziomie 23 punktów, 4.6 asysty oraz 3.2 przechwytu na mecz. Został wybrany jako pierwszy numer draftu w 1996 roku przez Philadelphię 76ers.

Filadelfijski sen

Jego pierwszy rok w najlepszej lidze świata brano jako zapowiedź pięknych, mniej pochmurnych dni. Mimo że “Szóstki” zajęły dopiero przedostatnie miejsce w konferencji z bilansem zaledwie 22 zwycięstw i 60 porażek, Iverson kilkukrotnie dowodził swojego geniuszu. Na przykład stosując słynny crossover na Michaelu Jordanie.
W kampanii 1997/98 nadszedł czas zmian w filadelfijskiej organizacji. Ze stanowiska trenera zwolniono Johnny’ego Davisa, a jego funkcję przejął Larry Brown. I tu zaczęły się schody, bo - jak się później okazało - współpraca między wschodzącą gwiazdą NBA a doświadczonym szkoleniowcem z 15-letnim stażem wcale nie miała należeć do łatwych. Nazwalibyśmy ten stan rzeczy raczej wspinaczką, nie wyprawą w nieznane. Obaj mieli wiele do zaoferowania i obaj chcieli sięgać po najwyższe laury w koszykówce.
Ambicje to jedno, możliwości drugie, zaś pogodzenie tych dwóch czynników to jeszcze inna para kaloszy. Skoro jesteśmy przy obuwiu, warto wspomnieć dożywotni kontrakt, który Reebok podpisał z Iversonem. Ba, firma założyła mu nawet fundusz powierniczy w wysokości 30 milionów dolarów. To pokazuje, jak bardzo im na Allenie zależało. A jak zakończył się ten sezon dla Sixers? Słabo. Przedostatnie miejsce w tabeli Konferencji Wschodniej (31 zwycięstw, 51 przegranych) i kiepska atmosfera panująca w zespole z pewnością nie pomagały.
Na domiar złego „The Answer” coraz częściej był widywany w lokalnych barach czy salonach kasyn. Ponoć pewnego razu, podczas nocy przepełnionej hazardem w Atlantic City, przerżnął okrągły milion zielonych. Poza tym, ważną rolę odgrywał styl Iversona, kreujący go bardziej na twórcę gangsta rapu, niż na gracza spod bandery NBA. Swoje ciało traktował jak płótno, na którym można było podziwiać różnego rodzaju dzieła. Do tego kochał świecidełka, zatem biżuteria również stanowiła nierozłączną część jego charakterystyki.
Młodzież chłonęła styl Allena, choć on nie miał o tym bladego pojęcia (przynajmniej tak się zarzeka po latach). To właśnie przez niego David Stern postanowił zmienić przepisy dotyczące ubioru. Stroje miały być od tamtej pory bardziej oficjalne. Nieoficjalnie przyznamy, że do dziś nie rozumiemy, dlaczego. Na tym polegała forma kultury Iversona, a właściwie kultu, który jest aktualnie zjawiskiem powszechnym.
Rozgrywki 1998/99 zostały skrócone przez lokaut. Każda z drużyn rozegrała po pięćdziesiąt spotkań, a Philadelphia 76ers zakończyła kampanię z szóstym rekordem na Wschodzie, przy bilansie 28 triumfów oraz 22 porażek. W pierwszej rundzie play-offów dosyć gładko poradzili sobie z Orlando Magic (3-1), lecz na etapie półfinału konferencji musieli uznać wyższość Indiany Pacers (4-0). Rok później znowu znaleźli się w drabince fazy pucharowej.
Tym razem odprawili z kwitkiem Charlotte Hornets (3-1). W drugiej rundzie otrzymali szansę na rewanż za poprzednie play-offy, gdyż ponownie na ich drodze stanęła Indiana. Seria rozstrzygnęła się w sześciu meczach na korzyść Pacers.
To nie był koniec batalii pomiędzy drużyną z Indianapolis i Philadelphią 76ers. W sezonie 2000/01, “Szóstki” wykręciły drugi najlepszy bilans w lidze (56-26), awansując do postseason z pierwszego miejsca Konferencji Wschodniej. Już w pierwszej rundzie spotkali starych, złych znajomych z Indiany, z którymi prędko się rozprawili (3-1). Potem, w półfinale Wschodu, pokonali po siedmiu potyczkach Toronto Raptors, a następnie w drodze do finału NBA wyeliminowali Milwaukee Bucks (4-3).
Oponentami Iversona i spółki w walce o mistrzowski pierścień był zespół Los Angeles Lakers, który miażdżył swoich rywali, przegrywając tylko jeden mecz podczas całych play-offów. Drużynę Sixers skazywano na porażkę. Mówiono, że idą na rzeź, i że nic nie jest w stanie powstrzymać mocy Jeziorowców. Pomimo nieprzychylnych komentarzy ekspertów, Szóstki odniosły zwycięstwo w pierwszym meczu rywalizacji, rozgrywanym w hali Staples Center.
„The Answer” do przerwy zdobył aż 30 punktów, ale później skuteczność nieco mu siadła. Dobrą robotę w defensywie wykonywał Tyronn Lue (mówimy „dobrą”, bo A.I. był wtedy nie do zatrzymania). Iverson ośmieszył go na oczach widowni zgromadzonej na trybunach kalifornijskiej hali. Zaczął trafiać rzuty kluczowe dla losów pojedynku i to głównie dzięki jego postawie Philly wygrało po dogrywce 107-101.

Nawijamy o treningu

- Wchodzisz do pokoju Allena, a ten nadal objada się stekiem, frytkami, popija to Spritem lub trzema puszkami Sprite’a, a do tego zjada na deser lody. Po czym wychodzi na parkiet i rzuca 50 punktów. Co to, ku**a, jest? - tymi słowami niewiarygodny talent Iversona podsumował Que Gaskins, jeden z przedstawicieli Reeboka.
Tak, potencjał Allena był gigantyczny. Na zajęcia z kolegami z drużyny nie lubił uczęszczać. Wolał dzień przed zaplanowanym treningiem udać się do ulubionego filadelfijskiego klubu, porozmawiać ze znajomymi, strzelić kilka browarów marki Corona - a może raczej kilkanaście - i albo stawić się na porannym treningu, albo w ogóle go sobie odpuścić. Częściej wybierał drugie rozwiązanie, ponieważ nie chciał słuchać „głupich” uwag trenera Larry’ego Browna na temat jego braku odpowiedzialności.
Chociaż czasami pojawiał się na zajęciach po suto zakrapianej, alkoholowej libacji, układał się na parkiecie i totalnie olewał kolejny wykład z cyklu: „Allen, dłużej tak być nie może”. Kiedy nauki trenera zaczynały go nudzić lub denerwować, po prostu wychodził, nie zważając na konsekwencje, z którymi musiałby się ewentualnie zmierzyć.
Podczas konferencji prasowej (tej historycznej) również coś sugerowano, mianowicie to, że nie bywa na zajęciach z drużyną, nie trenuje. Pytano, kiedy wreszcie zmieni swoje nawyki i będzie regularnym uczestnikiem treningów, a Allen odpowiedział w najlepszym stylu, przy czym ponad dwadzieścia razy użył słowa „trening”.
Pomimo braku w dorobku tytułu mistrza NBA, Allen Iverson zapisał się złotymi zgłoskami na kartach historii koszykówki. To on natchnął rzeszę młodych zawodników do uprawiania tej dyscypliny sportu. „The Answer” powiedział kiedyś, że Michael Jordan zainspirował go, zaraził basketem. Te same słowa płynęły ostatnio z ust Bradleya Beala.
Drugiego takiego jak Allen już nigdy nie zobaczymy na parkietach najlepszej ligi świata.

Przeczytaj również