Niestrawne śniadanie mistrzów. Liverpool FC przestał być nieśmiertelny i może mieć kłopoty z obroną tytułu

Co dalej z Liverpoolem? Wczoraj nieśmiertelni, dziś coraz bardziej zagubieni
Krzysztof Porebski / PressFocus
Po zdobyciu tytułu po 30 latach przerwy fani Liverpoolu prawo świętować do upadłego. Jednak futbol nie lubi stagnacji. Wczoraj jesteś gloryfikowanym mistrzem, a dziś musisz po raz kolejny udowodnić własną wartość. Jak na razie po ekipie z Anfield widać, że obrona mistrzostwa okaże się trudniejsza niż przypuszczano.
- Sądzę, że najtrudniej jest pozostać na szczycie. Każdy rywal chce zobaczyć upadek najlepszych. Wiem, że przed Liverpoolem trudny okres. Jesteśmy mistrzami, ale powinniśmy też walczyć o kolejne sukcesy - mówił po kompromitująco przegranym (2:7) spotkaniu z Aston Villą Virgil van Dijk. Słowa Holendra potwierdzają, że szatnia czuje pismo pod nosem. Ten sezon będzie jeszcze bardziej wymagający niż poprzedni. Z takim nastawieniem jak obecnie, może prędko dojść do detronizacji mistrza.
Dalsza część tekstu pod wideo

W poszukiwaniu utraconej motywacji

Wysoka porażka z “The Villans” odbiła się szerokim echem w świecie futbolu. Jednak nie tylko ta klęska powinna spędzać Juergenowi Kloppowi sen z powiek. Problem polega na tym, że ten rok jako całość nie jest najlepszy w wykonaniu jego podopiecznych. Oczywiście, Liverpool sięgnął po upragnione mistrzostwo, ale ostatnimi czasy przydarzyło mu się zbyt wiele wpadek, potknięć, kroków w tył.
Słabość “The Reds” może paradoksalnie wynikać z faktu ich siły, którą prezentowali szczególnie w 2019 r. Grali wówczas na tak wysokim poziomie, że wyścig o tytuł z Manchesterem City błyskawicznie rozstrzygnął się na ich korzyść. Na trybunie “The Kop” już w styczniu przy okazji spotkania z Manchesterem United śpiewano: “Wygraliśmy ligę”. Poza przegranym dwumeczem z Atletico w Lidze Mistrzów, ekipa z Anfield mogła sobie pozwolić na grę na pół gwizdka. Efekty braku presji odzwierciedlają wyniki.
Do 29. kolejki poprzednich rozgrywek podopieczni Kloppa stracili zaledwie pięć punktów. W kolejnych dziewięciu spotkaniach wypuścili z rąk dwa razy więcej oczek. Każdy zasługuje na huczną fetę po sukcesie, ale tak długi letarg odbija się teraz czkawką. Po miesiącach starć o pietruszkę, trudno jest znów wydobyć z siebie maksimum. Zwłaszcza, gdy wciąż czuje się na szyi ciężar złotego medalu.

Zmęczenie materiału

- Bardzo trudno jest utrzymać głód po zdobyciu tytułu. Istnieje duma zawodowa, ale kiedy tak bardzo się starasz, a potem to osiągasz, to musisz liczyć się ze spadkiem formy. Gdy zaspokoisz ambicje, tracisz przewagę - mówił na łamach “The Telegraph” były mistrz Premier League, Nigel Winterburn.
W okresie od połowy sezonu 2018/19 do startu bieżącego roku Liverpool przypominał ekipę perfekcyjną, prawdziwy dream-team. Wszystkie trybiki funkcjonowały na rzecz kolektywu. Tercet Salah-Firmino-Mane sprawdzał się znakomicie. Obrona nie szwankowała. A przede wszystkim - skład był nienasycony. Nawet po zdobyciu Champions League, misja Kloppa nie została ukończona. On, kiedy przybył na Anfield, obiecał kibicom mistrzostwo. Gdy “The Reds” najpierw przegrali ligę jednym punktem, wrócili w jeszcze lepszym stylu. Zemścili się na City. Lecz gdy zbliżasz się do ideału i osiągnąłeś sufit, nieuchronnie czeka na ciebie równia pochyła.
- To nie będzie szalone, jeśli powiem, że w mojej opinii Liverpool zanotuje regres. To ogromne wyzwanie, aby znów sprawić, żeby drużyna prezentowała się na tak wysokim poziomie - zapowiadał przed startem sezonu ekspert “Sky Sports”, Gary Neville.
Słowa byłego obrońcy Manchesteru United na razie się sprawdzają. Bilans dziewięciu punktów po czterech kolejkach nie jest tragiczny, ale w grze Liverpoolu bez trudu można zauważyć ogrom mankamentów. Przede wszystkim kuleje obrona, dotychczasowe oczko w głowie niemieckiego trenera. Zespół z miasta Beatlesów stracił w Premier League 11 goli. Tyle samo, co ostatnie w tabeli Fulham. Jamie Carragher zwracał uwagę na to, że linia defensywy ustawia się zbyt wysoko. Nie respektuje przeciwników, zostawia mnóstwo przestrzeni, wolnych korytarzy. Jak gdyby obrońcy wychodzili z założenia, że i tak nic im się nie stanie.
- Nie chodzi o to, aby cofnęli się o 10 czy 15 metrów, ale dali sobie komfort, gdy to rywal kontroluje spotkanie. Chłopaki, proszę was, biegajcie z powrotem - mówił legendarny defensor.

Przetrwać kryzys

Spadek formy wiąże się też z ubytkami kadrowymi. Kontuzjowanego Alissona Beckera musi zastępować Adrian, który na razie robi wszystko, aby dorównać Lorisowi Kariusowi. Pozycja bramkarza to jedno, ale nie zapominajmy, że cała gra obronna rozpoczyna się w środku pola. To tam brakuje lidera, generała. Najważniejszym elementem układanki Liverpoolu wcale nie musi być Mohamed Salah czy Virgil van Dijk. Wszystko zaczyna się i kończy na Jordanie Hendersonie. Bez angielskiego pomocnika nie było, nie ma i nie będzie sukcesów.
Juergen Klopp musi teraz po raz kolejny natchnąć skład, zmotywować, wpłynąć na psychikę mistrzów. Kłopoty Liverpoolu nie są przecież spowodowane brakiem jakości. W normalnych okolicznościach skrzydłowi Aston Villi nie poradziliby sobie tak łatwo z Trentem Alexandrem-Arnoldem czy Andrew Robertsonem. Podłoże kryzysu tkwi w głowach zawodników, którzy w ostatnich miesiącach stracili gen wygrywania, chęć rywalizacji. Zbyt długo przymierzano wieniec laurowy. Zanim odkorkowano wszystkie szampany, wystartował nowy sezon, gdzie wszystkie drużyny zaczęły z czystą kartą.
Nikt nie położy się przed “The Reds”, bo ci bronią tytułu. Wprost przeciwnie. Rywale zawsze będą koncentrować się na tym, aby utrzeć im nosa. Dziś nawet kluby pokroju Aston Villi wychodzą na nich z otwartą przyłbicą. Leeds United w pierwszej kolejce poszło na wymianę ciosów. Arsenal mógł wywieźć punkty z Anfield, gdyby Alexandre Lacazette lepiej nastawił celownik. A przeciwko Chelsea to Kepa podarował mistrzom zwycięstwo na tacy. Konkurencja nie śpi. Tym razem walka o mistrzostwo nie zakończy się szybkim nokautem.
O fotel lidera jutro Liverpool zagra z Evertonem. Po raz pierwszy od minimum dekady stawka derbów Merseyside jest tak duża. I “The Reds” wcale nie są murowanym faworytem do wygranej. Miasto Beatlesów podzieli się na dwie strefy. Gdy kibice Evertonu będą powtarzać słowa: “Don’t let me down”, Juergen Klopp może iść za przykładem Beatlesów i wykrzyczeć: “Help, I need somebody, help”.

Przeczytaj również