Liverpool idzie "pod młotek". Właściciele wycofują się właśnie przez to. "Rosnące źródło frustracji"

Liverpool idzie "pod młotek". Właściciele wycofują się właśnie przez to. "Rosnące źródło frustracji"
Han Yan/Pressfocus
Liverpool będzie miał nowych właścicieli. Na dziś jednak nie wiadomo jeszcze kto, nie wiadomo kiedy i za ile. Czy wystawienie klubu na sprzedaż oznacza, że na Anfield wszystko zostanie postawione na głowie?
Niektórzy fani Liverpoolu mogą być zaniepokojeni perspektywą zmiany właściciela. Nic dziwnego. Ten sezon i tak należy do najtrudniejszych z ostatnich kilkunastu. Średnio udane okno transferowe, natężenie spotkań z powodu mistrzostw świata, wyraźna obniżka jakości, kiepski start w lidze i nieudana walka o rozstawienie w 1/8 finału Ligi Mistrzów. A teraz przyszło jeszcze to - informacja o wystawieniu klubu na sprzedaż przez obecne władze. Skończył się okres optymizmu, a zaczął czas niepewności.
Dalsza część tekstu pod wideo

Kup tanio, sprzedaj drogo

Amerykańska grupa kapitałowa Fenway Sports Group, która rządzi Liverpoolem od dziesięciu lat, zatrudniła dwóch potentatów bankowych (Goldman Sachs oraz Morgan Stanley), aby zbadali możliwość upłynnienia aktywów klubu. Czyli sprzedaży. Pierwsze wiadomości o potencjalnych ruchach pojawiły się zaledwie kilka miesięcy po tym, jak grupa kierowana przez kalifornijski fundusz inwestycyjny Clearlake zapłaciła rekordową kwotę 3 miliardów dolarów, by przejąć pakiet większościowy akcji Chelsea. Podobno właśnie szybki deal oraz olbrzymia kwota skłoniła właścicieli “The Reds” do wykonania podobnych działań.
Trzeba pamiętać, że Fenway Sports Group (FSG) zawsze kierowała się bardziej biznesem, a najmniej sentymentalizmem. Gdy w 2010 zakończyła proces przejmowania Liverpoolu, nie myślała, że drużyna pozostanie w ich portfolio tak długo. Właściciele postrzegali kupno za stosunkowo niską cenę (350 mln dol.) dużej marki piłkarskiej z ogromną rzeszą kibiców w ramach niezwykłej okazji. Dostrzegli potencjał w przekształceniu zespołu na boisku, ale także poza nim. Od początku ich celem była inwestycja i sprzedaż. Za wielokrotnie wyższą kwotę.
Żeby dotrzeć do tego punktu, potrzebowali sukcesów. I one nastały wraz z przeprowadzką Juergena Kloppa na Wyspy Brytyjskie. Wkład początkowy FSG dzięki niesamowitej pracy trenera i jego piłkarzy miał zwrócić się już po pierwszym awansie do finału Ligi Mistrzów. W ciągu dwunastu lat wartość klubu wzrosła ponad dziesięciokrotnie. W maju tego roku magazyn “Forbes” wycenił klub na 3,6 miliarda funtów.

Porażka z szejkami

Od sezonu 2011/12, pierwszego pełnego Fenway jako właściciela klubu, wydano ponad 1,2 miliarda funtów na transfery - to piąty wynik w Premier League. Jednak wydatki netto, odliczając więc wpływy do klubowego skarbca również tytułem transferów, wyniosły “tylko” 446 milionów funtów.
Dla porównania, Manchester United i City (ekipy z bogatszymi właścicielami) zainwestowały w nowych graczy ponad miliard. To są te różnice. Liverpool zawsze inteligentnie operował na rynku, a ich sukces był połączeniem dobrego wykorzystania zasobów i dynamicznego przywództwa Juergena Kloppa. To wszystko prawda. Problem w tym, że nawet najlepsze pomysły i najtrafniejsze wybory w końcu nie nie dają rady w kolizji z szejkami lub bossami z kieszeniami bez dna. Kibice mają poczucie, że właściciele klubu nie mogą i nigdy nie będą konkurować z pozornie nieskończonymi zasobami tych ekip.
Fenway też to widzi. Jednym z rosnących źródeł frustracji FSG jest to, że wchodząc na rynek byli przekonani, że władze piłkarskie będą ściśle egzekwować zasady Finansowego Fair Play. Wierzyli, że UEFA utrzyma w ryzach wydatki PSG, Manchesteru City, zapewne mając doświadczenie z kierowania innych drużyn w amerykańskich ligach sportowych, gdzie limit płac to świętość, rzecz absolutnie nie do ominięcia. Tymczasem Amerykanie musieli być mocno zaskoczeni, że w europejskiej piłce nożnej jest przyzwolenie na kantowanie, mieszanie się biznesu do władz ligowych, a jeden z wiceprezesów UEFA nie potrafił nawet wytłumaczyć, dlaczego jakiś klub mógł kilkakrotnie przekroczyć granicę wydatków nie ponosząc za to najmniejszych konsekwencji.

Punkt zwrotny?

Zespół Kloppa, który wygrał Ligę Mistrzów w 2019 roku oraz Premier League rok później, osiągnął szczyt i teraz potrzebuje wdrożyć staranny proces przebudowy. To wyzwanie dla nowego zarządu. Tak konkurencyjne rozgrywki jak liga angielska, nie pozwolą ci na kupienie czasu na wymianę oleju i części zapasowych. Tymczasem, według wszelkiego prawdopodobieństwa, Liverpool będzie musiał przetrwać kilka lat w “czyśćcu”, zanim przyjdzie nowy impuls. Musi zrobić wszystko, by wyjść cało z terapii szokowej. Takiej jak np. niezakwalifikowanie się do Ligi Mistrzów w sezonie 2023/24. Brak takiego awansu bowiem to nie tylko koszmar kibiców. To znacznie poważniejsze konsekwencje z drastycznym obniżeniem wartości rynkowej klubu włącznie.
Wydaje się, że istnieje nieproporcjonalna fala gniewu z powodu obecnej pozycji Liverpoolu. Fani mają obsesję na punkcie Manchesteru City, a Klopp z tygodnia na tydzień jest coraz bardziej rozdrażniony. Sezon 2021/22 mógł być najwspanialszy w historii, jednak porażka w finale Ligi Mistrzów i ponownie przegrana na ostatnich metrach o mistrzostwo po raz kolejny pozostawiły uczucie niedosytu. Ekipa Kloppa weszła więc w nową kampanię nieco wypalona. Kadra nie została wzmocniona we właściwych miejscach, a winę wskazano w biurach Fenway niż bezpośrednio na Kloppa, którego popularność nadal nie spada.
Stąd wielu kibiców z radością przyjęłoby wiadomość o nowym właścicielu z bogatego rejonu świata, mimo że przez ostatnich 10 lat chełpili się mianem “drużyny działającej na zdrowych zasadach biznesowych”. Najwyraźniej teraz mają dość i chcą rywalizować z City na warunkach ustalonych przez przeciwnika. Gdzie liczy się potęga finansowa i wymiana ognia na rynku transferowym.

Bahrajn czy ZEA?

Kto mógłby zatem nabyć aktywa Liverpoolu? W 2008 roku blisko Anfield Road był fundusz inwestycyjny z Dubaju, ale nie udało mu się “klepnąć” transakcji. Wciąż jednak mówi się, że Zjednoczone Emiraty Arabskie ponownie chciałyby wejść do gry. Również Bahrajn, kolejny kraj z Zatoki Perskiej, przygląda się sytuacji w mieście Beatlesów. Tym bardziej, że nie ma jeszcze klubu piłkarskiego z Europy pod władaniem.
Oczywiście są stali, konserwatywni kibice, którzy nie pragną sukcesu za wszelką cenę. Grupa Spirit Shankly, sprzeciwiająca się Superlidze, teraz zamierza wymusić na Fenway, by spółka zaprosiła członków stowarzyszenia do procesu przejęcia. Wydaje się, że nie przymkną oni oczu i nie pozwolą na to, by drużyna, stadion i dziedzictwo trafiło w ręce ludzi, którzy nie rozumieją piłki i nie znają tradycji “The Reds”.
FSG popełniało błędy, nawet te niewybaczalne. Amerykanie flirtowali z Florentino Perezem i jego Superligą, podnieśli ceny biletów po wielkim triumfie w 2019 roku, ale ze wszystkich tych pomyłek szybko się wycofali. Sympatycy “The Reds” może i nie darzyli ich szczególniejszą sympatią, ale mieli do nich zaufanie. Ograniczone, ale jednak. Teraz z kolei są zdani na łaskę wolnego rynku. Przyszły właściciel też nie musi być z miejsca otoczony wrogim spojrzeniem. Jak już nieraz widzieliśmy, popularność zarządu niekoniecznie zależy od tego, jakie podziela wartości i jak efektywnie rządzi klubem, ale od tego, ile “zainwestuje” w kadrę i czy drużyna szybko odniesie sukcesy. Podobnie jak trenerzy, także i prezesi mogą spaść z poziomu bohatera do zera w bardzo krótkim czasie.

Przeczytaj również