"Mówią, że zapłacę cenę. Zobaczymy". Robert Karaś odpowiada krytykom. Zgotował piekło swojemu ciału

"Mówią, że zapłacę cenę. Zobaczymy". Robert Karaś odpowiada krytykom. Zgotował piekło swojemu ciału
screen
Jednych szokuje, kolejnych oburza, a jeszcze innym imponuje. Jednak niewielu jest obojętnych wobec jego niesamowitego wyczynu. Robert Karaś pobił rekord świata w 10-krotnym Ironmanie w ramach Brasil Ultra Tri. Teraz, po powrocie do kraju, opowiedział o trudnych kulisach tego ekstremalnego zmagania.
Już rok temu podczas zawodów w Szwajcarii, Karaś deklasował rywali i biegł na rekordowy wynik. Te plany pokrzyżowała jednak kontuzja. Lekarze kategorycznie odmówili mu kontynuowania zmagań.
Dalsza część tekstu pod wideo
W tym roku nic go nie powstrzymało. 34-latek uzyskał czas 164 godzin, 14 minut i dwóch sekund. Oznacza to, że pobił rekord świata, który należał do Belga Kennetha Vanthuyne'a o blisko 19 godzin.
Na konferencji prasowej, zwołanej z tej okazji na stadionie PGE Narodowy w Warszawie, Karaś odniósł się między innymi do emocji, jakie w Polsce wzbudził jego wyczyn. Triathlonista nic sobie nie robi z głosów, że tak ekstremalny wysiłek w dłuższej perspektywie mu zaszkodzi.
- Zdaję sobie sprawę z tego, jakie emocje wywołuję. Wiem, że są generalnie trzy obozy. Pierwszy trzyma za mnie kciuki i potrafi obudzić się w nocy, żeby sprawdzić moje postępy na trasie. Drugi obóz zastanawia się, po co to wszystko robię. Trzeci liczy z kolei na to, że nie powiedzie mi się i nie ukończę zawodów. Chciałbym zwrócić się do tej ostatniej grupy. Mam 34 lata, czuję się świetnie. Sport uprawiam od najmłodszych lat. Poza mikrourazami po wyścigach nic mi nie jest. Niektórzy mówią, że cenę zapłacę na starość. Zobaczymy - skwitował sportowiec.
Karaś nie ukrywa jednak, że 10-krotny Ironman to ekstremalne zawody i jego organizm odczuł trudy tego wyzwania. Przyczyniły się do tego między innymi jego błędy organizacyjne.
- Średnio jem i bardzo źle zabezpieczyłem się na wyścig. Nie posmarowałem stóp kremem, pobiegłem w butach, które przeznaczone są tylko do maratonu, ale myślałem, że jakoś sobie poradzę. Przeciążeniowe złamanie piszczeli może wystąpiło dlatego, że pojawiły się odciski i źle stawiałem stopy. Gdyby tego nie było, to przekroczyłbym metę z uśmiechem na ustach - wyznał.
Partner aktorki Agnieszki Włodarczyk opowiedział także o kontuzjach. Podczas zawodów jego najpoważniejszym problemem był złamany piszczel, ale nie był to jedyny uraz, który mu doskwierał. Karaś przyznał nawet, że przeżył dwa momenty, w których rozważał przedwczesne zakończenie wyścigu.
- Pierwszy był związany z moszną. Zachorowałem na bielactwo i to miejsce zrobiło się bardzo wrażliwe, zwłaszcza jak jechałem 1,8 tys. km na małym siodełku. Jak zacząłem potem biec, to była masakra. [...] Druga sytuacja dotyczyła piszczela. Myślałem, że to problem mięśniowy, ale powiedziano mi, że piszczel pęka. Czułem w głowie, że nie chce się tak niszczyć. Miałem też palce u stóp zdarte do mięśni, a do mety było jeszcze prawie 400 kilometrów. To zaczęło się już w 16. godzinie zmagań - powiedział.
Ostatecznie dzięki interwencji lekarza z Argentyny, Robert Karaś mógł skutecznie kontynuować zmagania. Kontuzjowana noga przekreśliła jednak jego kolejny plan, jakim był zaplanowany na sierpień tego roku 20-krotny Ironman. Znając jednak determinację 34-latka, można przypuszczać, że nie porzucił całkowicie tego celu.
Redakcja meczyki.pl
Michał Niklas08 Jun 2023 · 09:27
Źródło: Konferencja prasowa

Przeczytaj również