Manchester United jak ryba, psuje się od głowy. Solskjaer to najmniejszy problem

Manchester United jak ryba, psuje się od głowy. Solskjaer to najmniejszy problem
Mitch Gunn / shutterstock.com
Bycie kibicem Manchesteru United to w ostatnich latach, a zwłaszcza miesiącach, naprawdę ciężki kawałek chleba. Nie ma wyników, nie ma stylu, nie ma nadziei na szybką poprawę sytuacji. Wszystko wygląda tak, jakby Sir Alex Ferguson na odchodne rzucił na “Czerwone Diabły” jakąś klątwę, która panoszy się na Old Trafford, bezczelnie śmiejąc się wszystkim w twarz.
W rzeczywistości jednak to nie żadna czarna magia zepchnęła United do roli ligowego średniaka. To efekt wielu złych decyzji na szczytach władzy, która bardziej niż na wyniku sportowym, skupiła się na powiększaniu kolejnych cyferek w arkuszach.
Dalsza część tekstu pod wideo
To rzecz jasna nic nagannego. Wręcz przeciwnie. Klub piłkarski jest też biznesem, a większe przychody są równocześnie szansą na jego rozwój i budowanie potęgi. Wielkie pieniądze rządzą dziś światem futbolu. Nie masz? Postój z boku. Popatrz jak bogatsi biją się o trofea. Co jakiś czas trafi się oczywiście kopciuszek, który stanie w szranki z finansowymi gigantami, ale zdarza się to od wielkiego dzwonu.
We wrześniu Manchester ogłosił, że przez ostatnie 12 miesięcy wypracował przychód w wysokości 581,2 mln funtów. To wzrost o 12,8% względem poprzedniego roku. Kilka miesięcy wcześniej “Czerwone Diabły” zastąpiły Real Madryt na pierwszym miejscu rankingu najbardziej wartościowych klubów świata.
Biznes się kręci, a po ośmiu kolejkach zespół ma dwa punkty przewagi nad strefą spadkową. I jest to wynik doskonale oddający poziom prezentowany w tej kampanii przez podopiecznych Ole Gunnara Solskajera.
Dookoła słychać głosy: zwolnić trenera! Nie jestem fanem Solskjaera, jednak daleko mi do twierdzenia, że to on jest głównym winowajcą fatalnych wyników. O co więc chodzi?

Po co nam napastnik?

“Czerwone Diabły” pokutują za minimalizm w czasie ostatniego okienka transferowego. Trzeba oczywiście docenić sprowadzenie Harry’ego Maguire’a i Aarona Wan-Bissaki, bo w poprzednich sezonach defensywa klubu z czerwonej części Manchesteru faktycznie prezentowała się słabo.
Za mocno jednak wzięto sobie do serca powiedzenie, że budowanie składu zaczyna się od defensywy, bo jednak bramki też czasem miło postrzelać.
Anthony Martial i Marcus Rashford to świetni piłkarze. Z pewnością warto w nich wierzyć, ale czy aż tak, żeby zostawiać na ich głowie, nogach i czym tylko się da, całą ofensywę?
Jak można bez żalu pozbyć się Alexisa Sancheza i Romelu Lukaku, nie sprowadzając w ich miejsce nikogo? Przecież wspomniani Martial i Rashford to nawet nie typowi snajperzy, mogący zagwarantować przynajmniej 15-20 bramek w sezonie.
Anglik w poprzednich rozgrywkach Premier League w 33 meczach trafił do siatki 10 razy. Dokładnie tyle samo goli zdobył zresztą Martial. Owszem, obaj często występowali na skrzydłach, co wcale jednak nie dziwi. Tam jest bowiem ich miejsce, tam prezentują się lepiej, mogą wykorzystać swoją szybkość, przebojowość, niezłe wyszkolenie techniczne.
Potrzebują jednak do pomocy prawdziwego napastnika, którego Manchester po prostu nie ma, bo Mason Greenwood, choć potencjał ma wielki, to dalej melodia przyszłości. Co więcej, jak pokazuje początek sezonu, zarówno Martial jak i Rashford nie są ze stali. Gdy akurat muszą być w gabinetach lekarskich, Manchester praktycznie nie ma kim straszyć.

Brak liderów

Gdy spojrzy się na zdjęcia “Czerwonych Diabłów” z czasów Sir Alexa Fergusona, widać niemal same duże osobowości, prawdziwe charaktery. Nie zawsze byli to wirtuozi futbolu, a mimo wszystko Szkot potrafił wydobyć z nich 110%. Za przykład niech posłuży skład z wygranego 8:2(!) meczu przeciwko Arsenalowi.
Powyższe zestawienie raczej nie robi piorunującego wrażenia. Zdecydowanie więcej gości od noszenia fortepianu niż tych, którzy na nim grali. Kilka nazwisk nawet wciąż przy Old Trafford aktualnych. W pierwszym składzie jednak tacy zawodnicy jak Rooney czy Evra, na ławce Giggs i Ferdinand. Jak było źle, zdecydowanie miał kto rzucić korkami w szatni.
A dziś? Kto ma tym Manchesterem wstrząsnąć? Pogba, który marzy o tym, żeby w końcu wyrwać się do innego klubu? Młody McTominay? Może kiedyś, ale jeszcze nie teraz. Mata? Prędzej, ale to i tak nie ten kaliber. Ciężko znaleźć w tym gronie nowego Scholesa, Giggsa, Keane'a czy Rooneya.

Co z tym Solskjaerem?

Z pustego i Salomon nie naleje. “Czerwone Diabły” to dziś jakościowo drużyna bliższa Evertonowi czy Leicester niż choćby Manchesterowi City. Chyba tylko wspomniany Ferguson mógłby zrobić z tej mąki jakiś konkretny chleb.
Warto też pamiętać, że w ostatnich latach większe nazwiska nie do końca radziły sobie na ławce trenerskiej United. Może więc faktycznie problem leży wyżej. Zamiast ratunku szukać za pomocą nowej miotły, warto naprawić tę, którą stara się zamiatać Solskjaer, sprowadzając mu po prostu odpowiednich piłkarzy.
Wiele wskazuje jednak na to, że Norweg może nie doczekać takiej szansy.
Ważniejsze dla Manchesteru powinno być jednak przede wszystkim zatrudnienie prawdziwych ekspertów w strukturach klubu. Ludzi, którzy będą łącznikami między pionem sportowym, a najwyższymi władzami. Wydaje się bowiem, że w tym momencie droga prowadząca od jednych do drugich jest trochę zbyt wyboista.
Manchester United nie może pozwolić sobie na przeciętność. To zbyt duża marka. Powrót na szczyt wcale nie musi być jednak prosty i szybki. Jeśli rządzący klubem Glazerowie obudzą się pewnego dnia i coś przeskoczy w ich głowach, może zrozumieją, że inwestowanie w sportową część “Czerwonych Diabłów” powinno im tylko pomóc. Im lepsze wyniki, tym większe zyski. A o to chyba przede wszystkim chodzi właścicielom.
Wtedy na Old Trafford wróci normalność, a więc w tym przypadku - gra o najwyższe cele.
Dominik Budziński

Przeczytaj również