Sztuczne emocje, prawdziwe kłopoty. "Organizatorzy oblewają kolejne sprawdziany". Meczyki z Kataru

Sztuczne emocje, prawdziwe kłopoty. "Organizatorzy oblewają kolejne sprawdziany". Meczyki z Kataru
Radosław Przybysz
Mundial ruszył na dobre. We wtorek swój pierwszy mecz rozegra reprezentacja Polski. Sprawdźcie, jak dotychczas wyglądała nasza praca i co spotkało nas w ostatnich dniach w Katarze. Czas na kolejną część naszego katarskiego dziennika.

Sobota, 19.11

Dalsza część tekstu pod wideo
Weekend zaczęliśmy oczywiście od "Raportu z Kataru", a po nim wybraliśmy się na spacer po Souq Waqif (dosłownie "stojący rynek"), a więc najstarszej części Dauhy. To tu kiedyś było rybackie miasteczko i port dhowów, w którym kupcy handlowali z nomadami perłami, rybami i kozami. Dziś pełno tu urokliwych restauracji o takim samym menu i horrendalnych cenach oraz straganów z pamiątkami made in China. To tu pierwszy raz spotkaliśmy większe grupy kibiców z różnych krajów. Souq Waqif przechodzi płynnie w reprezentacyjną dzielnicę butików najmodniejszych marek przeciętą linią tramwajową, która powstała niedawno, na potrzeby mundialu. Podobnie jak pobliska, duża stacja metra Msheireb, która łączy trzy linie stolicy: zieloną, żółtą i czerwoną.
Wieczorem skorzystaliśmy z zielonej linii, która dowiozła nas na stację Al-Bidda. Prowadzi ona do największego miejskiego parku, którym przespacerowaliśmy się na FIFA Fan Festival, czyli oficjalną strefę kibica. W sobotę o 16 otwarto ją z wielką pompą, a zainteresowanie koncertami było na tyle duże, że już o 20 ochrona nie wpuszczała za bramki kolejnych kibiców. Akredytacja dziennikarska umożliwiła nam jednak wejście i nagranie vloga. Rozmawiając z kibicami mogliśmy przekonać się, że - poza Latynosami - niewielu z nich przyleciało do Kataru specjalnie na mundial. Większość naszych rozmówców to albo turyści z pobliskich krajów arabskich, albo mieszkający na stałe w Dausze pracujący tam Europejczycy i Hindusi. Głosy na temat mundialu były podzielone. Rezydenci przekonywali, że to będą najlepsze mistrzostwa w historii, przyjezdni narzekali na wszechobecne zakazy, nakazy i kontrole bezpieczeństwa.

Niedziela, 20.11

Najwyraźniej na niewiele się one zdały dzień później, gdy Fan Fest doświadczył pierwszego kryzysu bezpieczeństwa. Według relacji świadków, organizatorzy wpuścili do środka zdecydowanie za dużo osób i gdy zdali sobie z tego sprawę, zaczęli siłą wypraszać za bramki setki kibiców. Zrobiło się nerwowo, dobrze, że nikomu nic się nie stało. A przynajmniej nikt tego oficjalnie nie potwierdził...
My wtedy byliśmy już w drodze na mecz otwarcia. Najbardziej oddalony od Dauhy stadion Al-Bayt, niczym wielki namiot rozbity w środku pustyni, przywitał nas korkami na wielopasmowych drogach dojazdowych. Wszyscy rdzenni Katarczycy poruszają się bowiem wielkimi samochodami terenowymi. Zresztą i tak dla kibiców nie przewidziano innych środków transportu. Miejsc parkingowych było za to pod dostatkiem - zaleta obiektu pośrodku niczego. Po długim spacerze udało się znaleźć centrum prasowe i dotrzeć na trybuny równo z rozpoczęciem ceremonii otwarcia. Tomek Włodarczyk pokazał to w "Mundial Insajderze".
Co zapamiętam z tego wieczoru? Oprócz Morgana Freemana oczywiście. Efektowny stadion, dobrą organizację, żołnierzy na wielbłądach, radosnych kibiców Ekwadoru i... atmosferę pewnej sztuczności. Patrząc na grupy tradycyjnych muzyków i tancerzy umilające atmosferę wokół obiektu, na kolejne rzesze uśmiechniętych stewardów ("welcome sir", "thank you sir", "have a great day sir"), na wynajętych ultrasów reprezentacji Kataru i na pustoszejące zadziwiająco szybko trybuny można było odnieść wrażenie, że sama piłka jest tu najmniej ważna. Liczy się wydarzenie, ale nie gra. Gra, która jakby nudziła gospodarzy, skoro nie mogą odnieść w niej sukcesu tak szybko jak w innych dziedzinach. Ale może jestem uprzedzony, a może tylko wmawiam sobie to uczucie ambiwalencji.

Poniedziałek, 21.11

Paradoksalnie organizacja meczu na pustyni, gdzie można dojechać tylko autem, była dla Katarczyków łatwiejsza niż zorganizowanie sprawnego transportu w mieście. Metro w Dausze jest piękne, nowoczesne, przestronne, ale beznadziejnie wykorzystywane. Można odnieść wrażenie, że organizatorzy mają obsesję na punkcie ustawiania ciągów komunikacyjnych poprzez rozstawienie po całym mieście barierek, takich jak pod polskim sejmem. Doświadczyłem tego po meczu Anglia - Iran, na który wybrałem się w poniedziałek. Sam mecz był kapitalny, głównie za sprawą Anglików, a atmosfera na trybunach też dużo lepsza niż w spotkaniu Katar - Ekwador. "Włodar" nie miał tyle szczęścia. Pojechał na starcie Holandii z Senegalem, które nie tylko było mniej widowiskowe, ale też Al-Thumama Stadium zwyczajnie świecił pustkami. Co łączyło te dwa mecze? Kolejne pomyłki (albo zwyczajne kłamstwa) organizatorów w kwestii frekwencji.
Na mecz Anglików wybrałem się shuttle busem dla mediów z Media Center, gdzie nagrywaliśmy nasz niedzielny "Raport z Kataru". Wrócić postanowiłem jednak metrem prosto do hotelu i to był błąd. Stacja Sport City zlokalizowana opodal Khalifa International Stadium ma cztery czy pięć wyjść na powierzchnię, ale wszystkich kibiców, kilkanaście tysięcy osób, skierowano tylko do jednego, wąskim przesmykiem między tymi nieszczęsnymi barierkami. Masa ludzi wlokła się przez to niemożebnie, to zatrzymywana przez stewardów czerwonymi znakami "stop", to ruszana odwróconym, zielonym "go'. Na zmianę tak szliśmy i staliśmy z Anglikami i Irańczykami bitą godzinę. Wśród kibiców było wielu rodziców z małymi dziećmi na rękach, osób starszych, było też kilka kobiet w ciąży. Ale stewardzi byli niewzruszeni - zasady obowiązują bez wyjątków. Jakie było nasze zdziwienie, gdy po dotarciu na stację okazało się, że w środku jest bardzo dużo miejsca i nikt na nikogo nie napiera. Nie jestem ekspertem od zarządzania tłumem (generalnie od niczego nie jestem ekspertem), zapewne otwarcie tylko jednego wejścia na stację i zagrodzenie wszystkich innych dróg barierkami ma jakieś logiczne uzasadnienie, ale coś mi mówi, że te barierki przysporzą podczas mundialu jeszcze wielu kłopotów...
W tłumie miałem czas, by poznać kilku Irańczyków w koszulkach z napisami "Free. Life. Woman" i "United we stand. Free Iran". - Nie pozwolili mi wejść w tej koszulce na stadion. Musiałem ją zmieniać przed wejściem. Nie wiem dlaczego. Przecież to tylko trzy krótkie słowa - narzekał starszy facet. A i tak trybuny aż kipiały od emocji, zwłaszcza podczas hymnu Iranu, którego piłkarze na znak protestu nie śpiewali, a kibice wygwizdali. Tego dnia wszyscy byli razem i wyrazili sprzeciw wobec reżimu. Anglicy planowali symbolicznie wesprzeć pozbawione praw w Katarze mniejszości seksualne, ale zabrakło im odwagi. Podobnie jak później Holendrom i Walijczykom. Przestraszyli się żółtych kartek. Ale tego dnia Gianni Infantino po raz kolejny przekonał się, że nie da się oddzielić sportu od polityki, o czym tak bardzo marzy.
Na tym nie koniec problemów organizacyjnych. Trybuny Khalifa Stadium tego dnia wypełniały się bardzo powoli, bo znowu nawaliła aplikacja Hayaa, na której swoje bilety w formie elektronicznej zapisują kibice. Szybko do wejść utworzyły się długie kolejki, bo każdy musiał poczekać aż jego wejściówka zostanie wydrukowana. W końcu zdecydowano wpuszczać wszystkich bez kontroli. Organizatorzy oblali kolejny test z reagowania na niespodziewane sytuacje. Zarządzanie kryzysowe w Katarze nie istnieje. A to dopiero drugi dzień mundialu. Zapowiada się, że - zgodnie ze sloganem Kataru - to naprawdę będą "mistrzostwa jak żadne inne"...

Przeczytaj również