Miał być superstrzelcem, został memem i pośmiewiskiem. Słusznie? Sąd nad Timo Wernerem

Miał być superstrzelcem, został memem i pośmiewiskiem. Słusznie? Sąd nad Timo Wernerem
Salvio Calabrese/UK Sports Pics/SIPA/PressFocus
Pośmiewisko, mem i symbol złej polityki transferowej klubu. Pobyt Timo Wernera w Chelsea trudno uznać za udany. To jednak piłkarz tyleż rozczarowujący, co mocno niezrozumiany. Z tej współpracy nie skorzystała żadna ze stron.
Odejście Timo Wernera z Chelsea przez wielu kibiców “The Blues” zostało przyjęte z radością. Niemiec opuścił Londyn po dwóch sezonach, w trakcie których nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Ten związek obu stronom przyniósł spory zawód. Chociaż londyńczycy stracili na tym transferze ponad 20 milionów euro, rozstanie wygląda na optymalne rozwiązanie dla wszystkich zainteresowanych. Nowy-stary nabytek RB Lipsk przenosi się tam, gdzie będą mieli pomysł na grę dostosowany do jego mocnych stron. W Anglii niestety nie mógł na to liczyć. Opuszcza ją z łatką zawodnika lekko pokracznego, lecz i niezrozumianego. Oczywiście nie był tym, kogo potrzebowali zdobywcy Ligi Mistrzów z 2021 roku. Nie można jednak powiedzieć, że wyglądał tak słabo, jak go malują. Pora było więc zamknąć ten rozdział i ostatni raz podać sobie ręce.
Dalsza część tekstu pod wideo

Wielkie oczekiwania, jeszcze większe pudła

Gdy Werner trafiał do Londynu latem 2020 roku, wydawało się, że Chelsea pozyskuje gracza, na którym będzie mogła oprzeć ofensywę. W końcu Niemiec przyjechał do Anglii jako wicekról strzelców Bundesligi z 28 trafieniami na koncie i jeden z najskuteczniejszych snajperów w całej Europie. Jego szybkość, przebojowość i pracowitość sprawiały, że wręcz “zajeżdżał” defensorów rywali. Nawet jeśli nie imponował bajeczną techniką, wykorzystywał właśnie te atuty, by zyskiwać przewagę.
Świetne statystyki i sposób gry sprawiły, że wiązano z nim ogromne nadzieje. W opinii ekspertów i kibiców miał stanowić centralną postać ataku “The Blues”. Już na starcie jednak coś nie zagrało. Pierwszego ligowego gola strzelił bowiem dopiero w piątym występie. Można było wówczas tonować nastroje słowami Bolca z “Chłopaki nie płaczą”, mówiąc: “Spokojnie, zaraz się rozkręci”. Ale no właśnie… zupełnie się nie rozkręcił. Nadeszła chwilowa zwyżka formy na przełomie października i listopada, a potem… katastrofa.
Werner zaczął się kojarzyć przede wszystkim z nieskutecznością i kuriozalnymi pudłami. Stał się “memem”, zyskał opinię uosobienia pieniędzy wyrzuconych w błoto. Kolejne kompilacje z jego kiksami pojawiały się niemal co tydzień. Presja narastała, rozczarowanie kibiców również. Wszystko zaczynało się spiętrzać.
Można było odnieść wrażenie, że 26-letni dziś gracz z każdą kolejną wpadką tracił coraz więcej pewności siebie. Za każdym razem, gdy futbolówka spadała mu pod nogi w teoretycznie łatwej sytuacji, zaczynał kombinować czy po prostu fatalnie się mylił. W społecznej świadomości zaczął utrwalać się obraz - mówiąc dosadnie - łamagi. Obraz przejaskrawiony, ciążący reprezentantowi Niemiec i pogrążający go w problematycznej spirali.

Liczby nie takie złe

Frank Lampard okazywał Wernerowi zaufanie, wystawiając go w podstawowym składzie niemal do końca swej kadencji, czy to na szpicy, czy na skrzydle. Potem, po przyjściu Thomasa Tuchela, sytuacja wyglądała podobnie. Obaj dostrzegali w dynamicznym graczu przydatne cechy i starali się je wykorzystać, pomimo kulejącej skuteczności. Fani mieli jednak przed oczami zawodnika pokracznego i totalnie nieprzydatnego. Przesada. Prawda jest taka, że mimo mankamentów jego liczby wyglądały przyzwoicie, a i sam kilkukrotnie miał bardzo ważny wkład w istotnych meczach.
To nie był ten sam piłkarz, co w Lipsku, lecz statystyki - w porównaniu do pozostałych graczy ofensywnych "The Blues" - go bronią. Oczekiwania w stosunku do Wernera stały jednak na tak wysokim poziomie, że dostał łatkę kompletnego niewypału. Z drugiej strony - w lidze nie gwarantował odpowiedniej jakości. Dość powiedzieć, że zaliczał udział przy bramkach w zaledwie 19 z 56 występów w Premier League. Tymczasem gdy Tuchel prowadził drużynę do zwycięstwa w Lidze Mistrzów, stawiał w ataku właśnie na niego, choć docelowo chciał mieć inną "dziewiątkę" (stąd właśnie późniejszy transfer Romelu Lukaku). Timo dawał mu za to kilka przydatnych atutów - szybkość i zaangażowanie w pressingu, które mocno utrudniały życie m.in. defensorów Realu Madryt.
Wówczas w fazie pucharowej napastnik ominął tylko jeden mecz: przegrany rewanż z Porto. Co ciekawe, przez cały pobyt na Stamford Bridge nie przegrał ani jednego z 17 spotkań w Champions League. Zabrakło go również w pierwszym meczu z "Królewskimi" w poprzednich rozgrywkach, a w rewanżu rozpoczął grę od pierwszej minuty i zaliczył udział przy dwóch trafieniach.
W roli zadaniowca spisywał się więc co najmniej przyzwoicie. Niemniej, miał gwarantować coś więcej, sądzono, że zespół oprze się na nim, a cena wręcz to sugerowała. Dlatego rozczarowanie nie może dziwić.

Rozjazd oczekiwań

Latem tego roku zaczęły pojawiać się plotki o tym, że Werner chce opuścić Londyn. Niemiec miał kiepsko dogadywać się z Tuchelem. Ponadto nie miał gwarancji regularnych występów w roli, jaka go satysfakcjonuje przed zbliżającymi się MŚ w Katarze. Co więcej, do Chelsea dołączył Raheem Sterling. Wychowanek Stuttgartu sam sugerował, że może poszukać gry gdzie indziej.
- Jestem szczęśliwy, gdy gram i strzelam gole. Taki jest fakt. Tym powinienem się zająć i wszystko inne się ułoży - opowiadał piłkarz po sparingu z meksykańskim Club America. - Mógłbym czuć się szczęśliwy wszędzie. To jasne. Chcę i powinienem grać więcej, by mieć dobrą formę na mundial i w ogóle na niego pojechać.
Taka wypowiedź rozczarowała Tuchela, który odpowiedział na nią w uszczypliwy sposób. To pokazywało, że między niemieckim duetem narastało napięcie.
- Jestem zaskoczony. Jako młody gość byłbym bardzo szczęśliwy, gdybym miał kontrakt z Chelsea. Byłbym jednym z najszczęśliwszych ludzi na Ziemi - twierdził po towarzyskim starciu z Charlotte FC. - Pokaż jakość. Wywalczył miejsce w składzie, utrzymaj je. (...) Jeśli tak powiedział, to nie rozumiem tego.
Oczekiwania menedżera i zawodnika zupełnie się rozjechały. Tuchel oczekiwał gracza gotowego do pomocy w każdej możliwej roli. Werner gwarancji regularnej gry w systemie odpowiadającym indywidualnej charakterystyce. Koncepcja szkoleniowca wyglądała jednak zupełnie inaczej - dlatego rodak najbardziej przydatny okazał się w pojedynczych meczach. Dodatkowo piłkarz wiedział, że posłuży mu zmiana otoczenia na takie, w którym nie będzie znajdował się na cenzurowanym, a każdy, nawet najmniejszy kiks nie zostanie wyśmiany, zwiększając presję.
Reasumując, Lipsk to idealne miejsce dla Timo Wernera. Wraca tam, gdzie go akceptowano. Tam, gdzie grają futbol odpowiadający jego mocnym stronom. Sama Chelsea również może się cieszyć, nawet jeśli finansowo wyszła na kupnie i sprzedaży na minus. W Londynie bowiem priorytetem na letnie okienko było pozbycie się niezadowolonych piłkarzy. Rozstanie z Wernerem to kolejny element tego procesu. Nadeszła pora, by podać sobie ręce i się pożegnać. Timo Werner nie spełnił pokładanych w nim nadziei, ale nie okazał się chodzącą katastrofą. Stamford Bridge było dla niego po prostu nieodpowiednim miejscem.

Przeczytaj również