Messi znów był wielki. Święto futbolu na Wembley od wewnątrz. W tym kierunku powinna podążać UEFA

Messi znów był wielki. Święto futbolu na Wembley od wewnątrz. W tym kierunku powinna podążać UEFA
wlasne
Mówili, że to puchar pasztetowej. Marudzili, że zapamiętamy ją jedynie przez pożegnanie Giorgio Chielliniego. Tymczasem tegoroczna Finalissima przede wszystkim okazała się wielkim piłkarskim świętem i jednocześnie pokazała, że Argentyna może realnie liczyć się w walce o mistrzostwo świata.
To były intensywne 24 godziny. Nie zdążyłem jeszcze otrząsnąć się po spektaklu, który zaserwowali nam na korcie Philippe'a Chatriera Novak Djoković i Rafael Nadal, a już trzeba było się szykować na samolot. Choć lot z Poznania do Londynu był zapełniony, to raczej nie piłkarskimi kibicami lecącymi w kierunku Wembley. Tych spotkałem jednak już na lotnisku Stansted, a gdy w pociągu do centrum w mojej rozmowie telefonicznej padło hasło “Argentyna”, siedzący obok mnie w koszulce River Plate chłopak jedynie uśmiechnął się od ucha do ucha.
Dalsza część tekstu pod wideo
Tak samo jak w pociągu, podobnie już później w mieście, tak i na stadionie, dominowali Argentyńczycy. W sumie to nic dziwnego. Dla szerokiej populacji pochodzących z Ameryki Południowej i mieszkających w Europie kibiców była to jedna z niewielu możliwości zobaczenia swojej reprezentacji. I ci z fanów “Albicelestes”, którzy dostali się tego dnia na stadion, z pewnością nie żałowali. Podopieczni selekcjonera Lionela Scaloniego przyszykowali dla nas prawdziwy popis.

Historia zatoczyła koło

Skąd w ogóle pomysł na rozegranie meczu Włochy - Argentyna właśnie w Londynie? Spotkanie o Puchar Artemio Franchiego, znanego włoskiego działacza piłkarskiego, po raz pierwszy rozegrane zostało z inicjatywy UEFA i CONMEBOL w 1985 roku. Spotkanie od początku miało być reprezentacyjnym odpowiednikiem klubowego Pucharu Interkontynentalnego. W jego pierwszej edycji na Parc des Princes ówcześni mistrzowie Europy Francuzi pokonali 2:0 Urugwaj, triumfatora Copa America 1983.
Cztery lata później Urusi mogli mieć drugą szansę na grę o to trofeum, ale wówczas nie dogadali się z Holendrami w kwestii odpowiedniego terminu. Puchar Artemio Franciego rozegrany został jeszcze raz - w 1993 roku, kiedy to w Mar del Plata reprezentacja Argentyny pokonała po rzutach karnych Duńczyków. Było to już po powstaniu Pucharu Konfederacji, który ostatecznie wyparł w naturalny sposób bezpośredni pojedynek między najlepszymi ekipami Starego Kontynentu i Ameryki Południowej.
Gdy jednak FIFA podjęła decyzję o likwidacji Pucharu Konfederacji, UEFA i CONMEBOL zwietrzyły okazję na wskrzeszenie rozgrywek. W lutym 2020 te dwie organizacje podpisały specjalne porozumienie, którego jednym z postanowień było zbadanie możliwości rozegrania spotkań międzynarodowych pomiędzy reprezentacjami z obu kontynentów. We wrześniu zeszłego roku zdecydowano, że na pierwszy ogień pójdą mistrzowie EURO i Copa America, a jego pierwszą z trzech zaplanowanych na razie edycji Włosi i Argentyńczycy rozegrają właśnie w czerwcu na Wembley.

Strzał w dziesiątkę

Trzeba powiedzieć wprost, że decyzja o zorganizowaniu meczu w Londynie była strzałem w dziesiątkę. Nie ma chyba bowiem historycznie lepszego miejsca na takie spotkanie niż świątynia angielskiego futbolu. Obiekt, który jest ważny nie tylko dla samej piłki nożnej, ale ogólnie świata. Miejsce, gdzie w 1975 roku Evel Knievel próbował przeskoczyć na motocyklu 13 autobusów, w 1982 roku gościł papież Jan Paweł II, a trzy lata później odbył się słynny koncert Live Aid - o tym wszystkim przypomniał mi zresztą oficjalny program meczowy, który był do nabycia na stadionie i w jego okolicach.
Zanim jeszcze tam dotarłem, stanąłem przed szansą na powałęsanie się po ulicach angielskiej stolicy przez kilka godzin. W samym Londynie raczej nie można było dostrzec zbyt wielu znaków wskazujących na to, że za kilka godzin dojdzie do spotkania dwóch legendarnych reprezentacji piłkarskich. Turyści i mieszkańcy o wiele bardziej przygotowywali się do obchodów Platynowego Jubileuszu, czyli 70-lecia panowania na tronie królowej Elżbiety II. To ten temat zdominował też okładki brytyjskich dzienników i bulwarówek.
finalissima 2
wlasne
Namiastkę piłkarskiej atmosfery odnalazłem na Picadilly Circus. To właśnie w okolicach tego zatłoczonego handlowego placu zgromadzili się piłkarscy fani czekający na wieczorne spotkanie. Wśród nich grasował też włoski dziennikarz, który nie mógł uwierzyć jednemu ze swoich rodaków, który zamiast w koszulce reprezentacji “Azzurrich”, paradował przed nim w biało-błękitnym trykocie z dychą i nazwiskiem Maradony na plecach. Taki happening na Półwyspie Apenińskim z pewnością wybaczyliby mu tylko w Neapolu.

Podzielone sympatie

Wypełnione po brzegi kibicami, turystami, zakupoholikami i w dużo mniejszym stopniu zwykłymi londyńczykami centrum należało wreszcie zamienić na położone na północno-zachodnim przedmieściu miasta Wembley. Spodziewałem się, że przez pryzmat zatarć historycznych na linii Wielka Brytania - Argentyna, miejscowi będą patrzeć nie do końca przychylnie na noszoną w końcu i przeze mnie koszulkę “Albicelestes”. Choć rzeczywiście spotkałem się z jednym czy dwoma okrzykami “Italy” w moją stronę, to jednak sympatie “lokalsów” były mocno podzielone, o czym najlepiej niech świadczy rozmowa z Anglikiem, który zaczepił mnie już w metrze na stadion.
- Kto gra? - zapytał, ku mojemu jednak sporemu zaskoczeniu.
- Argentyna z Włochami - odpowiedziałem, choć jedną z drużyn zdołał już rozszyfrować po mojej koszulce.
- Obyście wygrali. Szczególnie po tym, co Włosi zrobili nam w zeszłym roku.
Anglicy nie zapomnieli bowiem o upokorzeniu, które spotkało ich na EURO 2020. Przecież wtedy drużyna Garetha Southgate’a miała mistrzostwo Europy na wyciągnięcie ręki. “Synowie Albionu” niemal wszystkie mecze, łącznie z finałem, rozegrali przed własną publicznością. I gdy wydawało się, że to właśnie na Wembley, stadionie, na którym w 1966 roku Geoff Hurst popisał się hattrickiem, a “The Three Lions” pokonali Niemców 4:2 i wygrali mundial, wreszcie uda się im przełamać i wywalczyć kolejne reprezentacyjne trofeum. Włosi okazali się jednak dla nich niemiłym chochlikiem, a u honorowych Anglików ta rana nie została jeszcze do końca zabliźniona.
finalissima 3
wlasne

Dysputy i piwo w kurtkach

Po dotarciu na stadion, w moim przypadku wybitnie wcześnie, bo na ponad dwie i pół godziny przed pierwszym gwizdkiem, poczułem już naprawdę atmosferę piłkarskiego święta. Tłumy kibiców, odzianych w przeplatające się niebieskie i biało-błękitne barwy. Szał wokół stoisk z merchandisingiem, dwie strefy kibiców. To tylko w nich można było pić alkohol, w pozostałych miejscach trzeba było kitrać złoty płyn w kurtkach czy innych papierowych torebkach. Całemu biesiadowaniu towarzyszyły oczywiście liczne, ożywione jak na południowców przystało dyskusje na temat możliwych scenariuszy wieczornego pojedynku. W jedną taką zostałem nawet wciągnięty przez dziennikarza argentyńskiego radia.
- Jesteś z Hiszpanii? - zagaił.
- Nie, z Polski.
- O, to dlaczego Argentyna? Dlaczego im dzisiaj kibicujesz?
- Wiesz, oczywiście, że chodzi o Leo Messiego. Niemniej, bardzo podziwiam też Lionela Scaloniego za to, jaki postęp wykonał z tą ekipą - szczerze odparłem.
Oczywiście nie zabrakło przekomarzania się na temat tego, czy w takim razie w Katarze w meczu z Polską również będę kibicował “Albicelestes”. Wspólnie wraz z argentyńskim kolegą po fachu doszliśmy jednak do porozumienia, że najlepszy będzie w tamtym meczu remis, który ostatecznie doprowadzi obie ekipy do wyjścia z grupy do dalszej fazy mundialu. Po tym, co jednak później ujrzeliśmy już na stadionie, remis drużyny trenera Czesława Michniewicza na arabskim turnieju będziemy mogli uznać za spory sukces.

Galaktyczny futbol

Niezależnie bowiem od sympatii kibicowskich, reprezentacja Argentyny w środowy wieczór na Wembley zaprezentowała galaktyczny futbol. Leo Messi aż mógł przypomnieć sobie swój ostatni raz na tym stadionie, gdy z Barceloną rozmontował tu w finale Ligi Mistrzów Manchester United. Choć teraz nie miał za sobą aż tak rewelacyjnego sezonu w Paris Saint-Germain, w meczu z Włochami pokazał się z fenomenalnej strony. Mimo że bramki nie zdobył, świetnie dyrygował kolegami i zanotował dwie kapitalne asysty. Na liście strzelców i tak pojawiły się zresztą uznane nazwiska - Angel Di Maria, Lautaro Martinez i Paulo Dybala.
finalissima 4
wlasne
O ile Argentyńczycy z pewnością mogą być po tym spotkaniu zadowoleni, bo chyba powoli rozstają się z łatką “wiecznych przegrywów”, o tyle na Półwyspie Apenińskim zdecydowanie nastroje są morowe. 2022 rok z pewnością nie należy bowiem do reprezentacji prowadzonej przez Roberto Manciniego. Nie dość, że Włochów zabraknie na zbliżającym się mundialu, to w środowym występie zostały obnażone wszystkie słabe strony mistrza Europy. Na pewno nie takiego pożegnania z kadrą spodziewał się więc piłkarz takiej klasy jak Giorgio Chiellini.
Finalissima przejdzie do historii jednak nie tylko jako ogromny sukces argentyńskiego futbolu. Ten mecz dla UEFA i CONMEBOL może być katalizatorem do kolejnych wspólnych, niekoniecznie zależnych od FIFA projektów. Kibice z kolei mieli szansę na zobaczenie naprawdę wielkich piłkarzy w meczu, na który nastawienie z pewnością było inne niż przed spotkaniami towarzyskimi. Na boisku bowiem, podobnie jak trybunach, mieliśmy do czynienia z prawdziwym świętem. A przecież o to, zwłaszcza w futbolu reprezentacyjnym, powinno przecież chodzić.

Przeczytaj również