Miał być filarem, jest balastem FC Barcelony. Po jego odejściu na Camp Nou nikt nie zapłacze

Miał być filarem, jest balastem FC Barcelony. Po jego odejściu na Camp Nou nikt nie zapłacze
Christian Bertrand/shutterstock.com
Sergi Roberto to ostatni z adeptów La Masii, który na stałe znalazł miejsce w wyjściowym składzie FC Barcelony. Wydawałoby się, że "Duma Katalonii" powinna za wszelką cenę robić wiele, aby zatrzymać wychowanka, człowieka z wewnątrz, urodzonego i ukształtowanego w zaciszu miasta Gaudiego. Fakty są jednak takie, że "Barca" postąpi najlepiej, jeśli pozbędzie się Hiszpana przy pierwszej możliwej okazji.
W przypadku Sergiego Roberto nie można raczej liczyć na nagły zwrot akcji czy powrót do odpowiedniej dyspozycji. Mówimy o 29-latku, który peak formy ma już dawno za sobą. Dawanie takiemu piłkarzowi drugiej, trzeciej i kolejnej szansy mija się z celem. To właśnie przez tego typu zawodników Barcelona coraz częściej jest wielkim klubem tylko z nazwy. Tak, jak Roberto można nazwać solidnym piłkarzem wyłącznie za zasługi z przeszłości.
Dalsza część tekstu pod wideo

Kariera z przypadku

Sergi Roberto tak naprawdę mógł opuścić Camp Nou dobrych sześć lat temu. Przed startem sezonu 2015/16 Hiszpan został wystawiony na sprzedaż i nikt w stolicy Katalonii nie wiązał z nim nadziei. Karierę Hiszpana właściwie uratował szczęśliwy zbieg okoliczności. Kontuzja Daniego Alvesa oraz absencja Aleixa Vidala sprawiły, że Luis Enrique musiał eksperymentować. Na prawą stronę defensywy posłano zawodnika, który nigdy wcześniej nie występował na tej pozycji. O dziwo, szalony pomysł początkowo sprawdzał się znakomicie.
Za kadencji Enrique wychowanek Barcelony faktycznie aspirował do miana solidnego uzupełnienia kadry. Jego wigor oraz przegląd pola sprawiły, że nawet grając na boku obrony z łatwością kolekcjonował asysty. W latach 2015-17 zaliczył 13 skutecznych kończących podań. Zamiast opuścić Camp Nou tylnymi drzwiami, stał się integralną częścią układanki "Lucho". Kulminacyjny punkt kariery piłkarza nastąpił oczywiście 8 marca 2017 roku. Dzień Kobiet stał się wówczas Dniem Roberto. Nie Leo Messi, nie Luis Suarez, ale niepozorny kędzierzawy pomocnik przemianowany na wahadłowego zapisał się złotymi zgłoskami na kartach historii Barcelony.
Niedawno kibice "Blaugrany" brali udział w głosowaniu na najlepszy mecz w dziejach klubu. Wybrano właśnie słynną "remontadę" z PSG, której głównym bohaterem był Sergi Roberto. Miną dekady, a jego poza przy pokonywaniu Kevina Trappa wciąż będzie szeroko komentowana wzdłuż i wszerz La Rambli w sercu stolicy Katalonii. Problem w tym, że najważniejszy moment w karierze Hiszpana był także jednym z ostatnich, kiedy przysłużył się drużynie. Echa wyniku 6:1 uleciały w przestrzeń, konfetti już dawno sprzątnięto. Zostały piękne wspomnienia i niepotrzebny zawodnik, który od kilku lat gra wyłącznie za zasługi.

Koszmar minionych lat

Roberto od zawsze miał problem z tym, że przez ponad dekadę w La Masii uczono go gry na innej pozycji. Sam piłkarz pewnie nigdy nie przypuszczał, że może w ogóle załapać się do Barcelony jako prawy obrońca. Początkowo mankamenty defensywne nadrabiał poczynaniami w ataku. Świetnie rozumiał się z Luisem Suarezem, a kolejne asysty nieco poprawiały wizerunek co najwyżej przeciętnego defensora. Bo pomimo upływu lat, Roberto wciąż nie potrafi wyrobić sobie pewnych automatyzmów, które są kluczowe u zawodnika z bloku obronnego. Wystarczy spojrzeć na jego zachowania przy stratach goli podczas klęski z Liverpoolem oraz choćby w trakcie niedawnej porażki z Granadą. Kalka w kalkę i słownikowy przykład tego, jak nie powinien zachowywać się zawodowy piłkarz.
Defensywne grzeszki wychodzą na wierzch, ponieważ Roberto przestał je tuszować postawą pod bramką rywali. Już nie notuje hurtowej liczby asyst, nie napędza ataków “Blaugrany”. Po słynnym trafieniu z PSG osiadł na laurach i od czterech lat nie raczył powstać. Konia z rzędem temu, kto wymieni np. pięć faktycznie udanych spotkań Hiszpana w ciągu ostatnich dwóch sezonów. Gdyby takie zadanie postawić przed tegorocznymi maturzystami, nie pomogłyby nawet przecieki na kilka godzin przed egzaminem.
Tymczasem liczba fatalnych występów Sergiego rośnie z każdym tygodniem. Wystarczy wrócić do wspomnianej porażki z Granadą, kiedy Barcelona niezwykle skomplikowała swoją sytuację w lidze. To, że Roberto zawinił przy utracie gola, to jedno, ale przede wszystkim 29-latek przeszkadzał drużynie przez pełne 90 minut. Może zabrzmieć to specyficznie, ale Roberto grał obrzydliwie poprawnie. Każda akcja, która przez niego przechodziła, wyglądała identycznie. Prawy obrońca przyjmował piłkę, czekał i oddawał do boku lub do tyłu do najbliższego partnera. I tak kilkadziesiąt razy. Pep Guardiola zawsze powtarzał, że największym ryzykiem w piłce nożnej jest brak podejmowania jakiegokolwiek ryzyka. Bezpieczna gra to skazanie się na wyrok śmierci. Solą futbolu jest bezkompromisowość, a nie bezpłciowość.
O skali nieprzydatności Roberto wiele mówią jego liczby. W ostatnich dwóch latach zanotował on w sumie cztery asysty. Co ciekawe, cały dorobek uzbierał w spotkaniach z Betisem. Po dwie w trakcie sezonu 2019/20 i w bieżących rozgrywkach. W pozostałych 37 kolejkach La Liga był niewidoczny, apatyczny, przywdziewał pelerynę niewidkę, kiedy akurat nie otwierał rywalom drogi do bramki. W Lidze Mistrzów nie jest lepiej, wręcz przeciwnie. Ostatni raz Roberto brał udział przy strzeleniu gola w Champions League… 8 marca 2017 roku. Od czasu cudu z PSG nie pomógł przy ani jednym trafieniu.
Prawa obrona nie jest naturalnie jedynym problemem Barcelony, ale z piłkarzem pokroju Roberto po prostu nie da się odnosić sukcesów. Spójrzmy na drużyny, które powalczą o zgarnięcie europejskich skalpów. W Manchesterze United i Chelsea prawą flankę okupują Cesar Azpilicueta i Aaron Wan-Bissaka, czyli profesorowie w dziedzinie defensywy. Manchester City ma niezmordowanego Kyle’a Walkera, który ostatnio wysłał Neymara z powrotem do Brazyliii bez biletu powrotnego. A w szeregach Barcelony występuje zawodnik, który od sezonu 2016/17 zanotował mniej asyst w Lidze Mistrzów od Bartosza Bereszyńskiego. Wiele rzeczy można oszukać, ale nie statystykę.

Czas pożegnań

Trudno wyrokować, dlaczego Roberto zanotował aż tak drastyczny regres. Być może po prostu nigdy nie był piłkarzem na miarę pierwszego składu Barcelony, ale obecność Messiego, Neymara i Suareza ułatwiała mu wkomponowanie się w system gry. Możliwe także, że piłkarz padł ofiarą grzechu zaniechania. Kilka lat temu włożył do gabloty wszystkie klubowe trofea. W dodatku fatalna polityka transferowa sprawiła, że przez długi czas nie miał poważnego konkurenta. Aleix Vidal nigdy nie był nawet nominalnym obrońcą, a przygodę Nelsona Semedo na Camp Nou lepiej przemilczeć.
Dopiero transfer Sergino Desta uwypuklił słabość jego konkurenta. Gdy Roberto kilka miesięcy temu doznał kontuzji, Amerykanin wskoczył do pierwszego składu. Oczywiście, zdarzały mu się mecze lepsze, zdarzały gorsze, ale zawsze było widać chęć postępu. Chyba każdy kibic Barcelony woli Desta, który może popełnić błąd, lecz stara się zrobić coś pożytecznego, niż Sergiego Roberto podającego w trybie slow-motion w poprzek boiska przez bite 90 minut.
Kontrakt 29-latka wygasa wraz z końcem następnego sezonu. Joan Laporta powinien zatem zrobić wszystko, aby spieniężyć Hiszpana w trakcie najbliższego okienka transferowego. Cena właściwie nie gra roli, ponieważ samo odejście Roberto usprawniłoby klubowe finanse. Trudno w to uwierzyć, że inkasuje on rocznie ponad 9 mln euro. Podobną pensję otrzymuje Virgil van Dijk, w formie jeden z najlepszych obrońców świata. Mniej zarabia Riyad Mahrez, który wprowadził Manchester City do finału Ligi Mistrzów. Z całym szacunkiem, ale chyba dwie asysty rocznie w meczach z Betisem nie są warte takiego obciążenia budżetu.
Następcy Roberto również nie trzeba daleko szukać. Barcelona za 9 mln euro, czyli równowartość jego rocznej pensji, może sprowadzić z powrotem Emersona, obecnie zawodnika właśnie “Verdiblancos” z Sewilli. Brazylijczyk w tym sezonie zaliczył cztery asysty, w poprzednim sześć. W dużej mierze dzięki jego dobrej postawie Betis znajduje się na wysokim siódmym miejscu. Duet Dest - Emerson gwarantuje temperament, młodzieńczy zapał, nutkę fantazji. A przecież tego oczekujemy od Barcelony.
Roberto to zawodnik, który nieco zagubił się w filozofii gry spod znaku “Made in La Masia”. Ideą wpajaną przez Johana Cruyffa czy Pepa Guardiolę nie było usilne utrzymywanie się przy piłce i klepanie piłki dla samego klepania. Celem zawsze jest gra wertykalna, ofensywna, przyjemna dla oka. Czyli zupełne przeciwieństwo stylu, który od czterech lat prezentuje Sergi Roberto.

Przeczytaj również