Miał nadwagę, na trening spóźniał się cztery dni, potem rządził Bundesligą. "Kulisty piorun" rodem z Brazylii

Miał nadwagę, na trening spóźniał się cztery dni, potem rządził Bundesligą. "Kulisty piorun" rodem z Brazylii
YouTube
Nienawidził taktyki i dyscypliny w futbolu. Lubił dobrze zjeść, co było widać po jego sylwetce, choć na początku swojej przygody z Bundesligą zamawiał tylko spaghetti bolognese. Na trening spóźniał się nawet cztery dni. Po każdym strzelonym golu kupował żonie prezenty, a strzelał ich akurat mnóstwo. W 2004 roku poprowadził Werder Brema do mistrzostwa Niemiec. Ailton. Brazylijczyk, który bawił się piłką, zupełnie przy okazji zostając legendą “Zielono-Białych”.
Pierwszy piłkarski trening? W wieku 17 lat. Ailton nie szedł drogą wielu brazylijskich perełek, które już w nastoletnim okresie życia trafiają do Europy. On bohaterem takiej transakcji został dopiero wówczas, gdy skończył ćwierć wieku. Po kilku miesiącach spędzonych w meksykańskim Tigres przeniósł się do Werderu Brema.
Dalsza część tekstu pod wideo

Debiut marzeń, spaghetti bolognese i kat Magath

Pierwszego gola w nowym klubie strzelił już po kilku dniach od podpisania kontraktu. Mecz z Freiburgiem rozpoczął w podstawowej jedenastce. Tuż przed przerwą wykorzystał podanie Rade Bogdanovicia. Na drugą połowę już nie wyszedł, ale i tak mógł być z siebie zadowolony. Wrócił do hotelu, a tam - jak codziennie - zjadł to samo. Gdy patrzył bowiem na kartę dań, rozumiał tylko słowa spaghetti bolognese.
Kilka dni później jego najbliższą przyszłość mocno skomplikowali włodarze Werderu. Pożegnali prowadzącego zespół Wolfganga Sidkę, a to właśnie on nalegał na sprowadzenie Ailtona. W dodatku zastąpili go Felixem Magathem. To się nie mogło udać. Z jednej strony piłkarz o typowo brazylijskim podejściu do życia, kochający zabawę z piłką (i nie tylko), niekoniecznie ciężką harówkę na treningach. Z drugiej menedżer lubujący się w katorżniczym podejściu do zawodników.
- Miałem konflikt z Magathem, ale nie powiem, że to zły szkoleniowiec, tylko po prostu jego metody nie pasują do obecnych czasów. Świat się zmienił, Magath nie, on cały czas jest zbyt ostry wobec zawodników - mówił później Ailton w rozmowie z “WP Sportowe Fakty”.
Do końca sezonu Brazylijczyk wybiegał na murawę tylko w 12 meczach ligowych, choć bywały to także zaledwie kilkuminutowe epizody. Do trafienia z pierwszej kolejki dołożył jeszcze gola w spotkaniu z VfL Bochum. Dopiero wtedy przyszło wybawienie. Magath został zwolniony. Stery w zespole przejął człowiek, który pokochał Ailtona. Z wzajemnością zresztą. Do dziś piłkarz podkreśla, że tylko u Thomasa Schaafa mógł być sobą. To on rozumiał jego potrzeby. Wady i zalety. Miał do niego indywidualne podejście.

Biegać mało, ale szybko

Ailton był ewenementem. Nie wyglądał na profesjonalnego sportowca. Sam przyznaje, że często grał z nadwagą. Podkreśla jednak, że póki nie była ona zbyt duża, wcale nie tracił na formie. Nawet wtedy był bardzo szybki na kilku pierwszych metrach. To mu wystarczało. Nie musiał przecież biegać od pola karnego do pola karnego. Czaił się na dobrą piłkę, przyspieszał, a po chwili świętował kolejnego gola. Schaaf zwalniał go z zadań defensywnych. Póki strzelał, nikt nie mógł zarzucić mu mało sportowego trybu życia.
Regularnie zdobywał po kilkanaście bramek w sezonie. Trafiał kolejno 12, 14, 16 i 16 razy licząc jedynie rozgrywki Bundesligi. Kibice, włodarze, trenerzy i koledzy wybaczali mu więc to, że czasami nie chciał trenować. Przymykali oko na przeciągające się powroty z Brazylii. W pewnym momencie fani Werderu zaczęli organizować zakłady polegające na typowaniu, kiedy Ailton zorganizuje sobie samolot do Niemiec. Rekordowe spóźnienie na trening potrwało cztery dni.
- Trenerze… Tu jest minus dziesięć stopni, a w Brazylii 30. Jak miałem wrócić?! - opowiadał w rozmowie z “weszlo.com”.
Innym razem, gdy był już spóźniony na trening, wziął taksówkę za 700 euro. Pieniądze to zresztą równie ciekawy temat w jego przypadku. Przeznaczał fortunę na ubrania. Po każdym strzelonym golu kupował też żonie prezenty. Przede wszystkim biżuterię. Najwięcej musiał wydać w sezonie 2003/04. To wtedy - razem z kolegami - przeszedł do historii.

Mistrzowski marsz i zapach Złotego Buta

Werder radził sobie wówczas fenomenalnie. Praktycznie nie przegrywał. Ailton strzelał gole na potęgę. Pomagał mu Ivan Klasnić. Błyszczeli Johan Micoud i Fabian Ernst. Na trzy kolejki przed końcem piłkarze Schaafa stanęli przed niepowtarzalną szansą. Zapewnić sobie pierwszy od 1993 roku tytuł mistrzowski. Musieli jednak wygrać wyjazdowe spotkanie z Bayernem Monachium. Gdyby je przegrali, przewaga nad “Die Roten” stopniałaby do trzech punktów. A na horyzoncie były jeszcze trudne mecze z Bayerem Leverkusen i Hansą Rostock.
Na murawie monachijskiego stadionu rządziła jednak tylko jedna drużyna. Ku rozpaczy miejscowych fanów już w 19. minucie na 1:0 dla Werderu trafił Klasnić. Chwilę później prowadzenie gości podwyższył Micoud, a jeszcze przed przerwą trzeci cios zadał Ailton. Bayern nie był już w stanie odrobić strat. Gola strzelił co prawda Roy Makaay, ale to wszystko, na co było stać zespół prowadzony wówczas przez Ottmara Hitzfelda. Werder zapewnił sobie mistrzostwo Niemiec, a brazylijski napastnik, nazywany przez swoją sylwetkę “Kugelblitz“ (kulisty piorun), zalewał się łzami szczęścia.
Ailton strzelił w tamtym sezonie Bundesligi 28 goli. Zdobył oczywiście koronę króla strzelców, którą po jakimś czasie jego menedżer próbował sprzedać na aukcji bez jego wiedzy. Gdy Brazylijczyk się zorientował i zadbał o usunięcie licytacji, najwyższa oferta wynosiła już kilkaset tysięcy euro.
Snajper Werderu jako pierwszy w historii obcokrajowiec został wtedy wybrany piłkarzem roku w Niemczech. W wyścigu o Złotego Buta przegrał jedynie z Thierrym Henrym, który szalał w Premier League. Dla kibiców mógł być bohaterem. Walczyć z Werderem na arenie Ligi Mistrzów. Sensacyjnie zdecydował się jednak wtedy na transfer do Schalke. Dostał z Gelsenkirchen bardzo korzystną ofertę finansową i z niej skorzystał.

Trudne pożegnanie

Odszedł, ale swoje serce pozostawił w Werderze. Nie ukrywał przygnębienia, że razem z kolegami nie rywalizuje w Champions League. Nigdy wcześniej i nigdy później w niej zresztą nie zagrał. W pewnym momencie stwierdził nawet, że dalej będzie mieszkał w Bremie, dojeżdżając niemal codziennie do Gelsenkirchen, choć oba miasta dzieli prawie 250 kilometrów.
W Schalke spędził ostatecznie tylko jeden sezon. Zdobył 14 bramek w Bundeslidze i pomógł zespołowi w zajęciu drugiego miejsca. Znów miał szansę na występy w Lidze Mistrzów. Znów jednak postanowił zmienić otoczenie. Odszedł za 3,5 mln euro do Besiktasu. Tam zabawił kilka miesięcy. Po pół roku spędzonym w Turcji wrócił do Niemiec. Tym razem udał się na wypożyczenie do Hamburga, ale i tam nie zachwycał. Strzelił zaledwie trzy gole w 13 rozegranych spotkaniach.

Słynne pudło, gol bez radości

Mógł mieć ich więcej, ale w bardzo szczególnym dla siebie meczu fatalnie przestrzelił. HSV grało wówczas z Werderem w ostatniej kolejce sezonu. Stawka była ogromna, bo zwycięzca zapewniał sobie wicemistrzostwo i pewny udział w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Przegrany był skazany na walkę w eliminacjach. Mały handicap miał Hamburg, któremu wystarczał także remis. Przy stanie 1:1 Ailton nie wykorzystał znakomitej okazji. A to się zemściło. Na 2:1 dla Werderu trafił Miroslav Klose i w ostatniej chwili ekipa z Bremy wyprzedziła rywali.
Brazylijczyk został wtedy wybrany piłkarzem sezonu w głosowaniu - teoretycznie - kibiców HSV. Tak naprawdę to sympatycy Werderu przeprowadzili szturm na stronę internetową rywala, chcąc w ten sposób podziękować Ailtonowi za jego pudło.
Później Brazylijczyk odszedł z Hamburga i rozpoczął swoją tułaczkę. Nigdzie nie nawiązał już do dyspozycji z czasów Werderu. Ani jako zawodnik Crvenej zvezdy, ani w szwajcarskim Grasshoppersie. Po tym epizodzie dostał jeszcze jedną szansę w Bundeslidze. Trafił do Duisburga, ale rozegrał tam tylko osiem spotkań. Zdobył jedną, za to wyjątkową bramkę. Trafił bowiem do siatki swojego ukochanego Werderu. Jak można się domyślać - radości nie było. Ailton uniósł jedynie ręce w górę, jakby przepraszając za czelność strzelenia gola ekipie z Bremy. Gdy w drugiej połowie schodził z boiska, żegnały go owacje sympatyków “Biało-Zielonych”.
Od 1.18

Tułaczka i wesołe życie na emeryturze

Z Duisburga “Kugelblitz” trafił do Metalurga Donieck. Później był też zawodnikiem Altach, brazylijskiego Campinense i chińskiego Chongqing Lifan. W żadnym z tych zespołów nie rozegrał jednak więcej niż kilkunastu spotkań. Jedynie w Austrii był całkiem skuteczny. W 12 meczach zdobył tam siedem bramek. W końcu jednak postanowił wrócić do Niemiec. Biegał po boiskach niższych lig. Najpierw reprezentował Uerdingen, potem klub z Bremy, jednak nie Werder, a FC Oberneuland.
Karierę zakończył oficjalnie w 2014 roku. Nigdy nie dostąpił zaszczytu gry w narodowych barwach. Nie dostał powołania do brazylijskiej kadry. W pewnym momencie mówiło się też o tym, że może grać dla reprezentacji Niemiec. Był ponadto temat otrzymania obywatelstwa Kataru. Sam zawodnik wyrażał chęć, bo miał zarobić na tym ponad milion euro. Zgody na grę w tamtejszej kadrze nie wyraziła jednak FIFA.
W barwach samego Werderu rozegrał 214 spotkań. Zdobył w nich 106 goli i zaliczył 41 asyst. Zajmuje na ten moment także piąte miejsce wśród najlepszych strzelców Bundesligi z zagranicy. Wyprzedzają go jedynie Robert Lewandowski, Claudio Pizarro, Giovane Elber i Vedad Ibisevic.
Na emeryturze Ailton zajął się natomiast m.in. pracą agenta, poszukując zdolnych zawodników. Występował w programach telewizyjnych, śpiewał, wypuścił swój napój energetyczny. Jeszcze jako piłkarz cieszył się życiem. Cieszy się nim też już po zawieszeniu butów na kołku.
Ailton
Facebook

Przeczytaj również