Michniewicz przebrany za Brzęczka, reprezentacja cofnęła się w czasie? "Mogą polec na tym samym"

Michniewicz przebrany za Brzęczka, reprezentacja cofnęła się w czasie? "Mogą polec na tym samym"
shutterstock.com
Reprezentacja Polski jest w dołku. Nie chodzi tylko o trzecią porażkę pod wodzą Czesława Michniewicza. Drużyna znów gra bez polotu, a długimi fragmentami meczu z Holandią nie było widać w niej pomysłu. Na myśl przyszły czasy, gdy kadrą dowodził Jerzy Brzęczek. I trudno nie dostrzec analogii między kadencją jego i obecnego selekcjonera.
Słaby styl, porażka z Holandią i gwizdy z trybun. Nie tak kibice, ale też sami zawodnicy, wyobrażali sobie czwartkowy wieczór na Stadionie Narodowym w Warszawie. Niestety, kadra cofnęła się w czasie o kilka lat i zaczęła przypominać zespół, którym dowodził Jerzy Brzęczek. Brak koncepcji na atak pozycyjny, bojaźliwość w konstruowaniu akcji, frustracja Roberta Lewandowskiego. Gdyby ktoś położył się spać w listopadzie 2020 roku, a obudził dopiero na ostatni mecz, mógłby nie zauważyć, że od tego czasu cokolwiek zmieniło się w sposobie gry drużyny narodowej.
Dalsza część tekstu pod wideo

Dobre złego początki

Jerzy Brzęczek po raz ostatni prowadził “Biało-Czerwonych” w meczu przeciwko Holandii na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Choć Polacy wówczas szybko objęli prowadzenie, to mecz przegrali 1:2. W czwartek, już z Czesławem Michniewiczem na ławce trenerskiej, gola strzelić się nie udało. Ponownie “Oranje” byli od nas lepsi. Jednak nie same wyniki świadczą o tym, że mamy powody do niepokoju. Głównym zarzutem pod adresem Brzęczka był brak stylu, teraz podobny problem można dostrzec za kadencji Michniewicza. Choć obaj szkoleniowcy zaczęli przygodę z kadrą od pozytywnego akcentu, to im dalej w las, tym więcej drzew. I to coraz bardziej spróchniałych.
Brzęczek nie wszedł do kadry w najgorszym stylu. Remis, i to po dobrym meczu przeciwko Włochom, dał mu kredyt zaufania. Reprezentacja szła jednak w złym kierunku. Prawdą jest to, że udało się wywalczyć awans na EURO 2020, utrzymaliśmy się w dywizji A Ligi Narodów, ale progresu w samej grze próżno było szukać. Gdyby chociaż stwierdzić, że Polska grała schematycznie, to już byłby jakiś punkt zaczepienia. Graliśmy jednak po prostu przeciętnie i bez pomysłu, a ogrywanie słabszych rywali przychodziło w dużej mierze przez to, że klasa piłkarska poszczególnych zawodników nie pozwalała z nimi przegrać.
Dobrze do drużyny narodowej wszedł też Michniewicz, który od razu, po rozgrzewce w postaci sparingu ze Szkocją, grał mecz o życie kadry. Wygrana 2:0 przeciwko Szwecji dała nie tylko awans na mundial, ale też pokazała, że “michniewiczowskie” rozpracowywanie rywala może być kluczem do sukcesu. Z tym, że na spotkaniu z drużyną “Trzech Koron” ten mit, przynajmniej do tej pory, się zakończył. W starciach z Belgią i Holandią nie potrafiliśmy na dłuższą metę neutralizować największych atutów rywala. W ataku? Owszem, obejmowaliśmy prowadzenie w Belgii czy Holandii. Koniec końców jednak nic z tego nie wynikało. Triumf z Walią trochę zatarł obraz tego, co wówczas widzieliśmy, bo to również nie był popisowy mecz Polaków. Przechnęliśmy wynik po “brzęczkowemu” i za to chwała. O stylu jednak nie ma co mówić.

Kapitan znowu wkurzony

Symptomatyczne jest to, że w trakcie meczu z Holandią znów widzieliśmy wkurzonego Roberta Lewandowskiego. Frustracja wynikająca z małej aktywności kolegów z zespołu widział każdy. “Lewy” cofał się do środkowej strefy, próbował rozgrywać, a wtedy brakowało go w linii ataku. Holendrzy nie za bardzo mieli jak popełniać błędy, bo szans na urwanie się obrońcom po dobrym podaniu było jak na lekarstwo.
Podobne demony trawiły kadrę za kadencji Brzęczka, gdy obecny gwiazdor Barcelony często był kompletnie poza grą. A dobrze wiemy, że bez odpowiedniego wykorzystania Lewandowskiego, drużyna narodowa traci ogromną część swojej jakości. Do głowy przychodzą słowa, powiedziane żartobliwie, Zbigniewa Bońka w programie “Niech gadają”:
- Mówię: "Jak zrobię Michniewicza trenerem, to Robert Lewandowski wpadnie w depresję" - powiedział były prezes PZPN, przytaczając fakt, że Michniewicz był jednym z kandydatów do objęcia kadry bezpośrednio po Brzęczku.
Żart, ale mający sporo przełożenia na rzeczywistość. Lewandowski wyraźnie się męczy, tak jak męczył się za kadencji Jerzego Brzęczka. Wtedy obaj panowie mieli zupełnie odmienną wizję tego, jak powinna grać reprezentacja. Obecnie dochodzimy do podobnego momentu. To jeszcze nie “sekundy ciszy”, ale napięcie może narastać, wraz z kolejnymi słabymi występami. I nie pozostaje to bez wpływu na resztę zespołu. Każda bura od “Lewego” ma prawo odciskać piętno na innych graczach i wyssać z nich pewność siebie. Tylko czy kapitanowi powinniśmy się dziwić? Niekoniecznie, a autorytet trenerski Michniewicza względem Lewandowskiego nie jest dużo większy, niż ten, który miał Brzęczek. Co tylko legitymizuje podobne zachowania.

Inne podejście, podobny skutek

Czesław Michniewicz od Jerzego Brzęczka różni się diametralnie w kontekście osobowości. Podczas gdy Michniewicz jest otwarty do mediów i kibiców, nie kryje się za murem “niekochanego”, to Brzęczek z kadry zrobił zamkniętą twierdzę. Michniewicz to też trener bardziej elastyczny w kwestii ustawienia zespołu. Polska gra trzema stoperami z hybrydowym zastosowaniem wahadłowych, co otwiera wiele możliwości do rotowania formacjami. W ofensywie nie można zarzucić selekcjonerowi tego, że nie próbuje szukać rozwiązań. Wystawienie jednocześnie Sebastiana Szymańskiego i Piotra Zielińskiego ma sens, co kilkukrotnie było już widać, także w meczu z Holandią. Ofensywne wejścia Nicoli Zalewskiego mogą się podobać, a po drugiej stronie swoje dołoży Matty Cash, jeśli tylko wyleczy kontuzję.
Tylko że na samym końcu eksperyment z wahadłami przynosi tyle, że rywale na “wyższym biegu” potrafią naszą defensywę sforsować bez większych przeszkód. Kapitalne zagrania Zielińskiego są raczej konsekwencją jego indywidualnej formy, a nie geniuszu taktycznego selekcjonera. Gdy przychodzi nam grać piłką, wyprowadzać akcje od linii obrony, to zaczyna się cierpienie.
Choć więc obaj selekcjonerzy mieli zgoła odmienne podejście do prowadzenia kadry, to mogą polec na tym samym. Przełożeniu swojej wizji na murawę, znalezieniu mitycznego stylu reprezentacji Polski. Stylu, który nie jest tylko wyświechtaną nazwą, ale realnym odzwierciedleniem tego, co jako drużyna chcemy prezentować.
Być może w tym wszystkich za dużo jest strachu i uległości. Im bardziej nie idzie, tym bardziej widzimy wycofywanie się z pewnych prób reorganizacji zespołu. Czasem brak w tym zdecydowania. Tak było za Brzęczka, który z jednej strony chciał wprowadzać młodą krew, a z drugiej próbował głaskać kadrową “starszyznę”. Szukał balansu, ale nigdy go nie znalazł, bo lina nie została przeciągnięta w żadną ze stron. Krytyka, jaka na Brzęczka spadała, podcięła mu skrzydła, a sam selekcjoner nie widział już, w którą stronę iść. Ostatecznie poległ stojąc w rozkroku, nie forsując żadnego pomysłu na rozwój zespołu.
Podobnie dzieje się z Michniewiczem, który jak dobry wujek chciałby dogodzić każdemu. Grać ładnie i skutecznie, ale jednocześnie bazować na dobrze znanych z przeszłości atutach. Koncentracji na obronie, unikaniu nadziania się na “bęcki” po błędach w rozegraniu. Być może dlatego tak mało w ofensywie w meczu z Holandią było widać Przemysława Frankowskiego? Tylko że to znowu prowadzi do pozornego balansu, a ostatecznie nie daje nam upragnionej kreatywności. Jesteśmy zespołem myślącym nad konsekwencjami złych wyborów, a nie szukającym tych dobrych. Bez twardych decyzji tego nie zmienimy, a to właśnie one czyniły ten zespół “jakimś” w przeszłości.
Bo wiele można zarzucić np. Adamowi Nawałce czy Paulo Sousie, ale ich wizja była nieco bardziej widoczna. Nawałka, dopóki wybierał grę z kontry, bazował na skrzydłach i konsekwentnie stawiał na niektórych zadaniowców, miał wyniki. Sousie tych może i zabrakło, ale byłoby wielką niesprawiedliwością nie docenić tego, jak wpłynął na “Biało-Czerwonych” pod kątem kreacji czy modyfikacji ustawienia w trakcie meczu.

Trudnym poligon

Michniewicz ma jeszcze jeden problem, z którym musiał się zmagać wcześniej Brzęczek. Rywalizacja w Lidze Narodów. Z jednej strony kibice, a także sami piłkarze, nie mają wielkiego parcia na te rozgrywki, a bardziej traktują je jako poligon doświadczalny. Z drugiej grając w dywizji A musimy mierzyć się z najmocniejszymi zespołami, do których daleko nam umiejętnościami. I tego nie zmieni z dnia na dzień żaden selekcjoner.
Nie jest zbyt odkrywczym stwierdzić, że łatwiej ograć San Marino czy Andorę, aniżeli przeciwstawić się Holandii, Belgii czy Włochom. Trudniej też narzucić swoje warunki gry przeciwko europejskiej elicie. I to odbija się czkawką Michniewiczowi, a wcześniej Brzęczkowi. Dobrze, że obecną edycję Ligi Narodów kończymy meczem z teoretycznie najsłabszą w grupie Walią. Tu będzie szansa na rehabilitację, pokazanie, że potrafimy grać w piłkę. Gorzej, jeśli “Biało-Czerwonym” znów zabraknie tempa, będą grali apatycznie i bez pomysłu. Wtedy atmosfera wokół kadry będzie taka, jak dokładnie dwa lata temu.
Jedyna różnica, że na zwolnienie Brzęczka był jeszcze czas, a dziś można tylko dywagować, czy poradziłby sobie na turnieju. Michniewicz kadrę w Katarze niemal na pewno poprowadzi. Oby wówczas trzeba było odwołać całą tę krytykę.

Przeczytaj również