Michniewicz rozpoczął grę o wysoką stawkę. Stracić może wiele, a szanse wydają się niewielkie. "To duży błąd"

Michniewicz rozpoczął grę o wysoką stawkę. Stracić może wiele, a szanse wydają się niewielkie. "To duży błąd"
Rafał Oleksiewicz / Press Focus
Błąd - fałszywe mniemanie o czymś; niezgodność z istotnym stanem rzeczy; mylne mniemanie, fałsz. Frazeologia błędu - być w błędzie (mylić się). Przykład PWN pod red. W. Doroszewskiego - Parę razy wydawało mi się, że ją widzę, ale przekonałem się później, że byłem w błędzie. Być może niedługo definicję tę będzie można wzbogacić o nowoczesną egzemplifikację. Trudno bowiem podchodzić do ostatnich poczynań Czesława Michniewicza z przekonaniem, że selekcjoner panuje nad sytuacją. Pozew dla Szymona Jadczaka jest tego przykładem.
Czesław Michniewicz przez lata milczał w sprawie swojej relacji z Ryszardem Forbrichem, szefem polskiej mafii. Temat ten w środowisku piłkarskim został bardzo szybko zbagatelizowany, w gruncie rzeczy zdegradowano go do rangi żartu, memu. Każdy miał świadomość tego, że uznany przecież trener wielokrotnie rozmawiał z "Fryzjerem". Żarty o 711 połączeniach krążyły na długo przed objęciem przez Michniewicza sterów reprezentacji Polski.
Dalsza część tekstu pod wideo
W styczniu 2022 roku doszło jednak do wydarzenia, które, z perspektywy czasu, może już uchodzić za przełomowe. 52-latek, któremu powierzono ważną funkcję - nie będzie przesadą, jeśli określimy ją jako publiczną - musiał zmierzyć się z szeregiem trudnych pytań. Zadawali je przede wszystkim Szymon Jadczak oraz Dominik Panek. Pierwszy z nich to jeden z najbardziej cenionych reporterów śledczych, drugi od wielu lat zajmuje się tematem korupcji w polskiej piłce.
Rozpoczął się wówczas konflikt, który nie został ugaszony. Dziennikarz "Wirtualnej Polski" niejako zaatakował Michniewicza na pierwszej konferencji prasowej. Co jednak ciekawe - zarzuty, które kierował już wtedy, znalazły swoje potwierdzenie w aktach sądowych, cytowanych przez Jadczaka w jego najnowszej publikacji. To właśnie ona przelała czarę goryczy i doprowadziła do sytuacji, która nie jest już śmieszna. Jest straszna.
- 22 maja 2004 roku odbył się mecz sprzedany, w którym pan prowadził Lecha. To było spotkanie ze Świtem. Pan przez kilka dni poprzedzających ten mecz odbył dokładnie osiem rozmów, które trwały 26,5 minuty, z "Fryzjerem", czyli szefem mafii piłkarskiej. Część z tych rozmów sam pan inicjował. Z akt sądowych wynika, że ten mecz został sprzedany [...] Ja chciałem zapytać, czy te doświadczenia w jakiś sposób się przydadzą panu w kadrze - rzucił dziennikarz w styczniu.
Michniewicz już wtedy odgrażał się, że Jadczak trafi do prokuratury w związku ze swoją wypowiedzią. Początkowo wydawało się, że sprawa - znowu - utknie w miejscu. Sytuację zmieniła jednak wspomniana już publikacja, która selekcjonera "Biało-Czerwonych" i jednego z najbardziej znanych dziennikarzy, popchnęła do sądu. To wielki błąd, lecz to nie Szymon Jadczak go popełnia.

Środowisko odwraca twarz

Przez lata w polskim środowisku piłkarskim panowała zmowa milczenia lub ciche przyzwolenie na to, aby osoby powiązane z korupcją dalej śmiało funkcjonowały w świecie futbolu. Piłkarze, którzy brali udział w ustawianiu meczów, byli współpracownikami słynnych portali, stawali się gwiazdami programów. Zresztą sytuacja ta nieszczególnie uległa zmianie, bowiem i teraz znane są przypadki osób skazanych, które dalej cieszą się mianem ekspertów.
Jednocześnie w tym miejscu wypada zaznaczyć, że nie każdy ma na swoim sumieniu grzechy tej samej wagi. Wielokrotnie, jako obronę Michniewicza, wykorzystuje się Łukasza Piszczka. Jeden z najbardziej lubianych reprezentantów Polski również był uwikłany w korupcję - w czasach gry dla Zagłębia Lubin został wciągnięty w temat przez starszyznę drużyny. Jako nastolatek pomógł w ustawieniu spotkania z Cracovią, prawdopodobnie niewiele mógł zrobić. Pamiętajmy też, że zgłosił się na prokuraturę i poniósł konsekwencje swojego zachowania.
Piszczka skazano na rok w zawieszeniu na trzy. Musiał również zapłacić wysoką karę pieniężną. Spośród wszystkich piłkarzy "Miedziowych" - a w sprawę umoczonych było kilkanaście osób - to właśnie on poniósł najbardziej dotkliwe konsekwencje. Poniósł je jak najbardziej słusznie, chociaż to nie on inicjował kontakty, nie on wisiał na telefonie z "Fryzjerem" przez kilkadziesiąt godzin. Był młodym - nie ma co kryć - głupim chłopakiem. Nie trenerem, który od lat obraca się w środowisku.
Dywagacje na temat tego, czy Łukasz Piszczek - mimo swojej kryminalnej przeszłości - powinien grać w reprezentacji Polski zostawmy na inny temat. Wypada jednak zaznaczyć, że sam Szymon Jadczak wielokrotnie podkreślał, że był temu procederowi przeciwny. Dziennikarz "Wirtualnej Polski" jeszcze w 2018 roku informował, że jego reporterską pracę w tej materii utrudnia... prokuratura.
Michniewicza i Piszczka - podobnie jak dziesiątki innych postaci z polskiego futbolu - łączy jednak jedna kwestia. Zmowa milczenia. Niektórzy ludzie, chociaż wiedzieli, że coś jest na rzeczy, bali się rzucać nazwiskami. Przykładem Tomasz Hajto, który jeszcze w "Cafe Futbol" wyraźnie insynuował Zbigniewowi Bońkowi, że w PZPN pracuje trener, który w korupcji zanurzał się nie po uszy, ale czubek głowy. Były reprezentant Polski personaliów nie podał z oczywistych względów - nie miał twardych dowodów, które i teraz sprawiają, że Czesława Michniewicza nie wolno oskarżać o bezpośredni udział w ustawianiu meczów lub dokonywanie innych piłkarskich przekrętów. Nie znaczy to jednak, że nie można powątpiewać w to, iż selekcjoner reprezentacji Polski jest krystalicznie czysty.
Materiał zebrany przez Szymona Jadczaka nie jest materiałem wyssanym z palca. Jego najnowsza publikacja opiera się na zeznaniach, faktach, rzeczach sprawdzonych. Rzeczach, o których środowisko albo zapomniało, albo przez lata starało się udawać, że zapomni, bo przecież coś działo się dawno temu i nie ma powodów, aby do tego wracać. Szkopuł w tym, że mafia piłkarska to nie była garstka ludzi, która przy wódeczce i ogórku ustalała wyniki spotkań. To była grupa przestępcza stanowiąca poważne zagrożenie dla rodzin. To była grupa, która na swoje bankiety zapraszała dziesiątki dziennikarzy, kupowała ich względy, nagrywała i dzięki temu trzymała w szachu przez kolejne lata.
Gdyby Ryszard Forbrich miał rozmach Jana Sojdy, mógłby kazać zebranym osobom przekłuwać palec na znak zawarcia paktu krwi. Efekt byłby taki sam - ci, którzy w tym uczestniczyli, nie pisnęliby ani słowem. Ci, którzy o wszystkim wiedzieli pośrednio, mieliby związane ręce. Albo groziłaby im dyscyplinarka, albo pozew, który jest skutkiem oskarżania bez podania niezbitych dowodów. A tych przecież, zgodnie z obecną wersją zdarzeń, brakowało - w końcu niektóre osoby nie zostały skazane.

Najgorszy wybór ze wszystkich

Problemem w sprawie, którą Czesław Michniewicz wytacza Szymonowi Jadczakowi jest to, że dziennikarz "Wirtualnej Polski" twarde dowody przedstawił. Jego ostatnia praca opierała się "jedynie" na tym, że wszystko uporządkował. Przedstawił kto, z kim, o czym, gdzie i kiedy. Wnioski na tej podstawie można było wysnuć samemu, ale w żadnym fragmencie tekstu nie pojawiła się fraza, która jednoznacznie głosiła, że selekcjoner reprezentacji Polski był członkiem mafii piłkarskiej.
W słowach, które wypowiada i pisze Jadczak, nie ma przypadku. Nie przeczę, że czasami insynuuje on pewne kwestie, prowadzi bardzo jednostronną dyskusję, ale jednocześnie czyni to w taki sposób, że stawianie mu zarzutów jawi się jako karkołomne. Artykuł 212 kk, do którego jeszcze przejdę, już z zasady jest określany przez środowisko prawnicze jako kulawy. A Czesław Michniewicz swoją ostatnią decyzją zrobił wiele, aby i tę zdrową nogę pokiereszować.
W Polsce prawników mamy na pęczki. Karnistów również, kilkunastu z nich tworzy krajową czołówkę. W tym gronie bez wątpienia znajduje się Piotr Kruszyński, jeden z najbardziej uznanych mecenasów w kraju. Problem z doświadczonym adwokatem jest jednak tak trywialny, że wizerunkowego urwania (postrzelenie należy traktować jako niedopowiedzenie) kolana nie da się nie zauważyć. Kruszyński był przecież przedstawicielem "Fryzjera". Tego samego człowieka, którego cień powoduje problemy Czesława Michniewicza.
To nie jest posunięcie ryzykowne. To kilkanaście kroków dalej. Gdybym sam był na miejscu selekcjonera, to nie wiem, jaką narrację prowadziłbym przez lata. Za nic w świecie nie postawiłbym jednak na człowieka powiązanego z moją sprawą w tak absurdalny sposób. Nawet jeśli uznamy Kruszyńskiego za potencjalny numer 1 w Polsce, to po stokroć bezpieczniejsze i rozsądniejsze wydaje się wybranie adwokata, który plasuje się już za nim.
Skoro Michniewicz jest przekonany o swojej racji - inaczej nie byłoby tego pozwu - to tym bardziej powinien zdecydować się na kogoś innego. Pod tym względem 52-latek podjął decyzję najgorszą ze wszystkich. Oczywiście, adwokaci często bronią różnych przestępców, na tym polega ich praca, ale selekcjoner miał wszystkie narzędzia, aby postąpić inaczej. Postanowił jednak - tym razem autorską ręką - namalować kolejną plamę na swoim wizerunku. Argumenty Kruszyńskiego, choćby nie wiem jak zasadne, na niewiele się zdają.
- Nie widzę powodów do drwin. Broniłem Forbricha, ale to powinien być argument za, bo dobrze znam temat. Nikt trenerowi Michniewiczowi nie postawił zarzutów. Forbrich go nie pomawiał, więc nie widzę tu sprzeczności - stwierdził mecenas w rozmowie z "Radiem ZET".

Absurd jako oręże

Decyzja Michniewicza nie broni się również z jeszcze jednego względu. Szymon Jadczak, zgodnie z zapowiedziami, będzie przez niego oskarżony o zniesławienie. To poważne wykroczenie, które podlega karze grzywny lub ograniczenia wolności. Takie działanie znacznie trudniej udowodnić niż gdyby dziennikarza pozwano w związku z naruszeniem dóbr osobistych. Zagrano najmocniejszą kartę, ale, na ten moment, bez rozeznania w terenie.
Sam artykuł 212 jest powszechnie krytykowany. W pewnym względzie narusza on wolność słowa. Niektórzy prawnicy kwestionują jego zasadność od lat i uważają, że powoływanie się na niego jest dość absurdalne. W gronie tym znajduje się... Piotr Kruszyński.
Punkt widzenia zależy jednak od punktu siedzenia. Mecenas pokazał to w we wspomnianej już rozmowie na antenie "Radia ZET", gdzie stwierdził, że w wypadku sporu Michniewicza zarzuty zniesławienia są jak najbardziej zasadne.
- Też jestem przeciwnikiem art. 212 kk, ale póki ten przepis obowiązuje, to mogę się na nim oprzeć. Ostatni artykuł przelał czarę goryczy, ale chodzi też o poprzednie publikacje - stwierdził adwokat.
Z mojej perspektywy jest to podejście odważne, graniczące niemal z ułańską fantazją. Abstrahując od tego, czyją stronę trzymam w tym konflikcie, Szymon Jadczak pracuje w jednej z największych redakcji w Polsce. Jego teksty dotyczą nie tylko Czesława Michniewicza. Dziennikarz "Wirtualnej Polski" tworzył reportaże, które kompromitowały polskie szkolnictwo, rząd, Tomasza Lisa, który przecież poparcie społeczne miał swego czasu tak duże, że mógłby wygrać wybory prezydenckie, oraz kościół. Tutaj zachodzi zaś poderzejnie, jakoby jego praca nie była dokładnie weryfikowana przez prawników. To absurd. Zabieg ten jest powszechny, jeśli idzie o tematy dużego kalibru, dlaczego tutaj miałoby być inaczej?
Czy gdyby publikacje Jadczaka faktycznie nosiły znamiona przestępstwa, uzyskałby tak jednoznaczne wsparcie? Cytując Tadeusza Sznuka - nie wiem, choć się domyślam.
- Artykuł Szymona o kontaktach Czesława Michniewicza z Ryszardem Forbrichem to benedyktyńska, rzetelna i niezwykle potrzebna robota. W związku zapowiedziami mecenasa reprezentującego selekcjonera (w przeszłości obrońcy Fryzjera) - pełne poparcie i niezbędne wsparcie dla Szymona - zapowiedział Paweł Kapusta, wice naczelny "Wirtualnej Polski".

Bilet w jedną stronę

Trudno przewidywać, jaki będzie finał opisywanej sprawy. Z mojej perspektywy nie niesie on zupełnie niczego pozytywnego dla reprezentacji Polski. Czesław Michniewicz swoim pozwem położył na szali nie tylko swoje dobro, ale też właściwie całą reprezentację Polski. Na własne życzenie idzie do sądu ze sprawą, którą, zgodnie z opinią ekspertów, będzie mu bardzo trudno wygrać.
Polski Związek Piłki Nożnej może na tym zamieszaniu stracić naprawdę dużo. Ryzyko pożegnania się z kilkoma sponsorami jest realne. O przeszłości selekcjonera już teraz dużo pisano w zagranicznych mediach. Trudno wyobrazić sobie, aby sytuacja nie powtórzyła się w momencie, gdy konflikt został rozdmuchany do rangi, której do tej pory nie osiągał. To nie będzie spokojny czas dla reprezentacji, która powinna przygotowywać się do mistrzostw świata w Katarze.
W interesie Czesława Michniewicza leżało to, aby "Biało-Czerwoni" mieli jak najwięcej swobody w tym wymagającym okresie. Stało się jednak inaczej. Selekcjoner idzie na prywatną wojnę, w którą wciąga inne osoby, czy one tego chcą, czy nie. Tak, oczywiście, broni w ten sposób swojego interesu, lecz pewne aspekty tej sprawy pozwalają sądzić, że nie dzieje się w to sposób roztropny.
Pamiętajmy również, że interesy Michniewicza zupełnie nie pokrywają się z tym, o co dba Szymon Jadczak. Praca dziennikarza śledczego, czy się nam to podoba, czy nie, polega w dużej mierze na tym, aby grzebać w przeszłości. To działanie zasadne szczególnie wtedy, gdy poszlaki nie są rozrzucone po planszy naszego świata, lecz zaczynają się układać w szczególnie niepokojącą całość.
Nie wiem, jak rozstrzygnie się ta sprawa. Kiełkuje jednak we mnie przekonanie, że jeśli ktoś nie zaciągnie hamulca ręcznego, to wejście na drogę sądową będzie dla jednego z jej uczestników biletem w jedną stronę.

Przeczytaj również