Tenisowe prognozy przed Australian Open. To oni mogą zawojować korty w Melbourne

Tenisowe prognozy przed Australian Open. To oni mogą zawojować korty w Melbourne
Leonard Zhukovsky/shutterstock.com
Już nadchodzącej nocy na kortach Melbourne Park wystartuje pierwszy turniej wielkoszlemowy w tym roku. Australian Open to nie lada gratka dla obserwatorów oraz sympatyków tenisa na całym świecie. Postanowiliśmy wziąć pod lupę grono faworytów oraz zastanowić się, kto zasługuje na miano „czarnego konia” w wyścigu po trofea imienia Normana Brookesa i Daphne Akhurst. Przy okazji poddaliśmy ocenie szanse Polaków na końcowy triumf w rywalizacji. Zapraszamy!
Zanim przejdziemy do prezentacji naszych typów, musimy z zatrwożeniem nadmienić o dramatycznej sytuacji rozgrywającej się w Australii. Niszczycielska fala pożarów we wschodniej części kraju strawiła do tej pory ponad jedenaście milionów hektarów buszu. Żywioł zrujnował około dwóch tysięcy domostw i przyniósł śmierć olbrzymiej liczbie zwierząt. Stan jakości powietrza w Melbourne również uległ znacznemu pogorszeniu.
Dalsza część tekstu pod wideo
We wtorek, gdy zainaugurowano kwalifikacje do turnieju głównego, stężenie szkodliwych substancji w atmosferze zdecydowanie przekroczyło dopuszczalne normy. Władze miasta zaapelowały do mieszkańców o pozostanie w szczelnie zamkniętych pomieszczeniach.
Niestety, tenisistom i tenisistkom nie przysługuje taryfa ulgowa. W trakcie drugiego seta meczu eliminacyjnego słoweńska zawodniczka, Dalia Jakupović, skreczowała z powodu trudności z oddychaniem. 28-latka zaczęła się dusić i mało brakowało, by straciła przytomność.
Identyczne kłopoty dotknęły Marię Szarapową, Eugenie Bouchard oraz Bernarda Tomica. Zewsząd dobiegają głosy na temat zagrożenia, które niesie za sobą toczenie wyczerpujących batalii na kortach w tak fatalnych warunkach atmosferycznych. Spora grupa tenisowego touru otwarcie skrytykowała nakaz występów według ustalonego harmonogramu, pomimo opisanych wyżej incydentów.
Powiedzenie „nam nie pora róż żałować, kiedy lasy płoną” nabiera tutaj całkiem dosłownego znaczenia. Zimną krew zachował przewodniczący Stowarzyszenia Profesjonalnych Tenisistów, Novak Djoković, który zadeklarował, że organizacja przeleje pół miliona dolarów na konto fundacji WWF’s Australian Wildlife. Trzeba przyznać, że utytułowany Serb zdobył się na piękny gest, ale teraz zajmijmy się sprawami czysto sportowymi.

Zdetronizować panujący tercet

Wśród głównych faworytów do końcowego sukcesu w zbliżającym się Australian Open wymieniane są trzy gorące nazwiska, które od lat – wyłączając wyjątki – niepodzielnie rządzą na tenisowych arenach. Rafael Nadal, Novak Djoković i Roger Federer to potentaci wszelkich imprez organizowanych przez ATP.
Doświadczenie, wzorowa etyka pracy, przygotowanie fizyczne oraz bajeczne zagrania, które elektryzują publiczność, zawsze przyciągają tłumy na trybuny, gromadząc jednocześnie największe widownię przed tele-odbiornikami.
Z wymienionej trójki aktualnie najlepiej prezentuje się Djoković. Obrońca tytułu wywalczonego w ubiegłym roku na kortach Melbourne Park ma wymarzony początek roku. Serbski dominator pozostaje niepokonany w bieżącej kampanii, a rywalom oddał zaledwie dwa sety w sześciu meczach.
Prawdziwy pokaz mocy zademonstrował w finale ATP Cup, gdzie gładko rozbił obecnego lidera rankingu, Rafaela Nadala. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że ósma wygrana w australijskim turnieju będzie stanowić dla Novaka formalność.
Niemniej nie należy dzielić skóry na żywym niedźwiedziu, bo hiszpański torreador nie zamierza łatwo odpuścić, a pragnienie rewanżu działa na Rafę jak płachta na byka. Stoicki spokój we współzawodnictwie zachowuje natomiast Roger Federer.
38-letni Szwajcar jest niczym napój bogów ze słynnych francuskich winnic: im starszy, tym lepszy. Wciąż – jak podkreśla w wywiadach – ma sporo do udowodnienia i nadal odczuwa głód zwycięstwa.
Hegemonię wspomnianej trójki spróbują przerwać młode wilki: Alexander Zverev, Nick Kyrgios, Stefanos Tsitsipas oraz Daniił Miedwiediew. Warto zwrócić uwagę zwłaszcza na dwóch ostatnich zawodników. Już teraz potrafią zagrozić królom tenisa minionego piętnastolecia, a przecież jeszcze rozwijają swoje umiejętności. Na przestrzeni kilku sezonów zdołali napsuć mnóstwo krwi Djokoviciowi, Nadalowi, Federerowi i bez dwóch zdań wystąpią w roli „czarnych koni” zawodów. Niespodzianki są mile widziane.

Anomalia tenisowe

O ile w gronie mężczyzn bez problemu można wytypować ewentualnych zwycięzców, o tyle tenis w wydaniu kobiecym to znacznie trudniejsza sztuka. Kobiece rozgrywki cechuje nieprzewidywalność, dzięki której przełamania gemów serwisowych następują z rozbrajającą częstotliwością. Ten stan rzeczy nie zakłóca jednak pewnego rodzaju hierarchii sportowej, wyznaczanej przez odwieczne, nienaruszalne reguły.
Rzesze australijskich kibiców stawią się na kortach w Melbourne, aby dopingować numer jeden rankingu WTA, Ash Barty. W grze reprezentantki gospodarzy nie należy dopatrywać się jeszcze optymalnej dyspozycji, ale turniejowa „jedynka” zobowiązuje.
Niewiele zawodniczek zaliczyło progres, jeśli mowa o kompletnym wyciszeniu emocji poza kortem i utrzymaniem koncentracji meczowej. Eksperci upatrują w Ash drugiej Christine O’Neil, jej rodaczki, która sięgnęła po puchar AO w 1978 roku.
Rakietę na kolejne wielkoszlemowe zwycięstwo ostrzy sobie Serena Williams, która – idąc tropem Federera – nie chce ustąpić pola nadciągającej fali młodzieży. Właśnie w bieżącym sezonie rozpoczęło się ćwierćwiecze młodszej siostry Williams w wędrującym po globie tourze i potężna fizycznie Amerykanka głośno zapowiada, że Grand Slam na twardej nawierzchni w Melbourne znowu padnie jej łupem. Miłośnicy tenisa twierdzą, że to cisza przed burzą, ale realia mogą okazać się brutalne i pewnie wyjdzie, że burza przejdzie bokiem.
Nie odbieramy Serenie szans, natomiast gdy przyjrzymy się bliżej formie Naomi Osaki, Simony Halep albo Belindy Bencic, warto zastanowić się, czy przedwczesne przyznawanie trofeów Williamsównie jest sensownym rozwiązaniem.
Tenisowi meteorolodzy bukmacherki jednym tonem wymieniają opisaną powyżej piątkę jako bezsprzeczne kandydatki do lauru zwycięstwa. Kto wie, może za rogiem, w ślepej alejce, piorunującym galopem wystrzeli inna „kara szkapa” australijskiego wydarzenia. Niewykluczone, czekamy!

Polacy na wojennej ścieżce

Polscy tenisiści też chcą namieszać w czołówce. Najciekawiej rysuje się sytuacja jednej z najlepszych par deblowych na świecie: Łukasz Kubot i Marcelo Melo. Wprawdzie panowie nie zanotowali wymarzonego startu sezonu, ale wciąż pozostają w ścisłej czołówce topowych par świata.
Polsko-brazylijska para zawsze wrzuca szósty bieg, gdy przychodzi im współzawodniczyć w turniejach wielkoszlemowych, więc tym razem także możemy być pewni, że na kortach Melbourne Park zagrają vabank.
Do bram tenisowego raju coraz odważniej puka Hubert Hurkacz, który w pierwszej rundzie stawi czoła Dennisowi Novakowi. Nasz rodak przegrał dotychczas tylko jeden mecz świeżo otwartej kampanii ATP. Jego walorami zachwycają się wszyscy znawcy dyscypliny sportu dżentelmenów: spryt, świetna defensywa, stabilizacja psychiczna, nienaganna praca nóg, rewelacyjna technika i kąśliwy serwis.
Hurkacz jest rozstawiony z numerem 32, ale losowanie nie wypadło dla Wrocławianina korzystnie. Na trzecim szczeblu rywalizacji najprawdopodobniej będzie musiał stoczyć morderczy bój przeciwko Rogerowi Federerowi, z którym prywatnie się przyjaźni i wielokrotnie odbywają wspólne treningi. Życzymy sobie, aby uczeń przerósł mistrza.
Po cichu liczymy również na progres w wykonaniu Magdy Linette oraz Igi Świątek. Nasze dziewczyny w niedalekiej przeszłości pokazywały, że potrafią znaleźć złoty środek, wyjść z wszelkich opresji, kiedy są przyparte do muru przez przeciwniczki.
Zwłaszcza młodziutka Iga jest zawodniczką perspektywiczną, która gra bez żadnych kompleksów z oponentkami z najwyższej półki. Kilka razy dała świadectwo, że posiada zdolność wylogowania układu nerwowego, co wytrącało jej rywalki z równowagi.
Od inauguracji Australian Open dzielą nas godziny. Batalia, której stawką jest prestiż, zapowiada się niesamowicie pasjonująco. Skróty, loby, woleje, smecze, asy serwisowe i plejada nieszablonowych zagrań – to wszystko zachęca kibiców do wpatrywania się w ekrany telewizorów. Kto postanowi zarwać nockę, aby obejrzeć ulubionych graczy w akcji, nie powinien żałować. Niech się dzieje. Gem, set, mecz!
Mateusz Połuszańczyk

Przeczytaj również