Mija kolejna rocznica „dobrej zmiany” w piłce nożnej. Jak Premier League i Peter Schmeichel zmienili futbol?

Mija kolejna rocznica „dobrej zmiany” w piłce nożnej. Pora podziękować za nią Peterowi Schmeichelowi
alphaspirit / shutterstock
Są ludzie twierdzący, że piłka nożna została ponownie wynaleziona 27 lat temu. Że ten sport można podzielić na to, co działo się wcześniej i na lata późniejsze, po akcji, gdy Stefan Reuter podał do Bodo Illgnera w końcowych sekundach finału Euro ’92. To był bowiem ostatni chwyt bramkarza po podaniu od kolegi z drużyny.
Kiedy myślisz o archaicznych zasadach gry, twoja wyobraźnia automatycznie przełącza się na biało-czarne barwy, w twojej głowie zaczynają pojawiać się obrazy piłkarzy w za ciasnych szortach, z koszulkami w nie wetkniętymi, w czarnych korkotrampkach i grających futbolówką ważącą tyle, co piłka lekarska, w dodatku zszyta naprędce ze skóry.
Dalsza część tekstu pod wideo
Wyobraźcie sobie jednak, że zagrania do rąk swojego bramkarza były dopuszczalne jeszcze 27 lat temu, na początku lat 90., kiedy właściwie piłka nożna była w pełni uregulowana przepisami, nikt nie strzelał na bramki zbudowane z desek, pali i nitki przewieszonej pomiędzy nimi, a gwiazdy z tamtych lat dzisiaj albo dopiero zaczynają, albo są w pełnym rozkwicie swoich trenerskich karier.

Powiedzieli „dość”

I teraz można się zastanowić: dlaczego tak późno? Dlaczego ta drobna poprawka, która tak drastycznie zmieniła zasady gry w piłkę nożną, została wprowadzona ponad sto lat od momentu, kiedy futbol stał się popularny niemal na całym świecie? Cóż, zadecydowały o tym właściwie dwa turnieje.
Futbol podczas mistrzostw świata we Włoszech w 1990 roku i Mistrzostw Europy w Szwecji, które sensacyjnie wygrała Dania wchodząc do zawodów kuchennymi drzwiami, stał się dla kibiców dyscypliny najlepszym środkiem nasennym. Zwłaszcza mowa o Italia ’90. Podczas gdy wielu zapamięta ten mundial z tańca Rogera Milli, łez Paula Gascoigne’a, Claudio Caniggi łamiącego serca Brazylijczykom – to w gruncie rzeczy nie były to mistrzostwa dla futbolowych purystów. Mówi o tym jedna liczba: 2,2. Tyle padało średnio goli na mecz – najmniej w historii.
Zmiany przyczyniły się do poprawy atrakcyjności spotkań i były jednym z kluczowych czynników napędzających sukces Premier League. Gra zmieniła się z dnia na dzień, przynajmniej w Anglii, ale też do pewnego stopnia również we Włoszech. Jedno jest pewne – nikt za wcześniejszymi regulacjami nie zatęskni.

Parodia futbolu

A dochodziło przez nie do patologicznych sytuacji. Rok 1987 i Europejski Puchar Mistrzów, mecz pomiędzy Rangers a Dynamo Kijów. Ówczesny grający menedżer Szkotów Graeme Souness otrzymuje piłkę w okolicy połowy boiska. Wiedząc, że do końca pozostały tylko sekundy i mając wynik zapewniający awans do drugiej rundy (tam Rangers mierzyli się z Górnikiem Zabrze), nie będąc przez nikogo naciskanym, zdecydował się na długie, kilkudziesięciometrowe podanie, prosto… do rąk bramkarza Chrisa Woodsa. Dziś raczej widzielibyśmy obrazek, gdy zawodnik schodzi do narożnika rywala i osłania piłkę, czekając na końcowy gwizdek sędziego.
Wtedy nikt o „tańcu przy chorągiewce” nawet by nie pomyślał. Golkiper swobodnie łapał podania od kolegi, odbijał futbolówkę od ziemi, przechadzał się z nią we własnym polu karnym tak długo, jak tylko chciał, mógł sobie ją wypuścić, po czym złapać ponownie, a następnie, po dobrych kilkudziesięciu sekundach znów wystrzelić ją w powietrze – do swoich wielkich napastników, którzy ponownie toczyli bitwę o sekundy. Tak się właśnie grało w czymś, co później wyewoluowało w dzisiejszą Premier League.
Ten staroświecki przepis nie był ani ładny, ani dżentelmeński. Oczywiście można było się temu przeciwstawić: polecać napastnikowi wchodzić w głębokie rejony spalonego i kazać mu antycypować ewentualne podania do bramkarza. Efektywności nie było jednak tu za grosz. Także i piłkarze stosujący tego rodzaju proceder wpadali czasem we własne sidła. Jak chociażby zawodnicy Arsenalu, kiedy Lee Dixon tak przymierzył do Davida Seamana, że przelobował go w sposób nic nie ujmujący najlepszym snajperom. Oto „piłkarskie jaja”, co się zowią.

„Najważniejsze – nie stracić”

Futbolowych prawodawców daje się jednak wytłumaczyć. Przez lata zawodnicy, nawet mając z tyłu głowy przepis pozwalający podawać do bramkarza, grali fair. Jednak napływające wielkie pieniądze do świata piłki kazały menedżerom ustawiać swoje zespoły bardziej zachowawczo. Modne stały się słynne powiedzonka „najważniejsze, by nie stracić” i „byle na zero z tyłu”. Ten, parafrazując Jerzego Engela, „futbol na nie” stał się modny na przełomie lat 80. i 90.
W meczu mundialu ’90 przeciwko Egiptowi, bramkarz Irlandii Packie Bonner trzymał piłkę przez prawie sześć minut. Sześć minut z dziewięćdziesięciu! Spotkanie zakończyło się bezbramkowym remisem, a wielu określiło go za najnudniejsze w historii mistrzostw świata.
Jednym z największych beneficjentów starych rozwiązań była reprezentacja Danii i jej legendarny bramkarz Peter Schmeichel. W bezbarwnym Euro ’92 jego ekipa triumfowała, nie boję się tego napisać, także dzięki tym „tchórzliwym” zagrywkom. Jednak „duński dynamit” operował jeszcze bardziej nonszalanckimi strategiami. Schmeichel ustawiał swoich obrońców na skraju polu karnego, podawał im, a oni, jak gdyby nic, odgrywali mu z powrotem, prosto we wdzięczne rękawice. Na przestrzeni całego turnieju Peter i spółka wykonali ten schemat niezliczoną liczbę razy i, gdy Dania świętowała mistrzostwo, władze piłkarskie w dusznych biurach już obmyślali jak ukrócić w przyszłości mało elegancki proceder.
Nowa era wkroczyła w futbol w sezonie 1992/93 i akurat tak się złożyło, że był to pierwszy sezon dla nowej ligi angielskiej – Premier League. Ligi, do której wstrzyknięto miliardy funtów, która przyciągnęła wielu inwestorów i marketingowców z całego świata. Ale produkt, nawet jeśli miał w sobie olbrzymi potencjał, musiał być atrakcyjny. I zmiany były nieodzowne.
I oto w artykule 12 o przyznawaniu rzutu wolnego pośredniego zaimplementowano nowy przepis. A mówi on o tym, że przewinienie następuje, gdy bramkarz dotyka piłkę po tym, jak: 1. zwolnił ją z rąk i nie dotknęła później innego zawodnika, 2. została rozmyślnie kopnięta przez współpartnera. Dopiero w późniejszym czasie wprowadzono również zasadę o nietrzymaniu przez bramkarza futbolówki dłużej niż 6 sekund.
Zmian nie zastosowano tylko po to, by szkoleniowcy porzucili negatywne taktyki. Miały przede wszystkim dodać nieco dramaturgii piłkarskim spotkaniom, podkręcić widowisko. Rozgrywka była za wolna, a kibice zasypiali widząc kolejne zagrania do swojego bramkarza. Płynność gry zamierała, sport ewoluował w stronę golfa. Na szczęście w sierpniu 1992 wszystko wróciło do normy.

Trudne początki

Piłkarze mieli chwilę, by się wdrożyć do nowych przepisów. Dosłownie chwilę, bo jedynie kilka meczów przedsezonowych. Jeden z nich bardzo dobrze zapamiętał gracz Manchesteru City Andy Dibble.
- My, bramkarze, zawsze byliśmy na wojnie. Kiedy wprowadzono zakaz łapania piłki od kolegi, złamałem nogę w towarzyskim meczu w Dublinie. Nie byłem pewny, czy chwycić piłkę czy odkopnąć, no i zderzyłem się z rywalem – wspominał po latach
Nikt nie miał tak bardzo pod górkę, jak właśnie „strażnicy świątyń”. „Nowy przepis robi sobie jaja z mojego zawodu” – narzekał inny golkiper, były reprezentant Anglii Alan Hodkinson.
Przez całą karierę juniorską i seniorską uczyli się gry rękoma, teraz musieli zacząć grać nogą. To śmieszne. Piłkarz nożny ma grać nogą? A działo się to na dekady przed kolejną rewolucją, zapoczątkowaną przez Pepa Guardiolę, który nakazał swoim bramkarzom mądrego wyprowadzania akcji nogami. Teraz taki Ederson czy Alisson umiejętnościami czysto piłkarskimi wiele nie ustępują graczom z pola. Ale to już temat na zupełnie inną historię…
Tobiasz Kubocz

Przeczytaj również