Miła odmiana po laniu, ale żaden powód do euforii. Ta strategia Michniewicza działa pod kilkoma warunkami

Miła odmiana po laniu, ale żaden powód do euforii. Ta strategia Michniewicza działa pod kilkoma warunkami
Pawel Andrachiewicz / PressFocus
Skoro Belgia rozjechała Polskę 6:1, a Holandia Belgię 4:1, to oznacza, że “Biało-czerwoni” z “Oranje” powinni zebrać jeszcze większe cięgi. Na szczęście piłka nożna nie działa na takich regułach. Dobrze, bo sport nie miałby wtedy sensu. Fartowny remis to miła odmiana po laniu, ale żaden powód do euforii.
Jeśli coś nie funkcjonuje, to należy to zmienić, a nie na siłę forsować swoje pomysły. Czesław Michniewicz potrafi przyznać się do błędu i słusznie porzucił poprzednie ustawienie, które nie przyniosło najmniejszych korzyści z “Czerwonymi Diabłami”. Poszedł w bezpieczniejszą formę. Wystawił dwóch defensywnych pomocników, Grzegorza Krychowiaka i Jacka Góralskiego, coś, co niemal zawsze dawało reprezentacji spokój w tyłach, nawet przy ewentualnych brakach z przodu.
Dalsza część tekstu pod wideo

Cierpliwość popłaca. Do czasu

Holendrzy, wyciągając wnioski po pojedynku Belgów z Polakami, również próbowali naruszyć strukturę defensywy prostopadłymi podaniami, kombinacyjną grą w okolicach szesnastki, poszukiwaniem napastników między liniami. Udawało się to połowicznie, bo choć rywale dostawali swoje szanse, to nie było ich tyle i takiej jakości jak w środowym spotkaniu. Solidnie, twardo i konsekwentnie grali zarówno “pivoci”, jak i obaj stoperzy.
Podopieczni Louisa van Gaala niecierpliwili się, brakowało im dokładności w polu karnym, a jeśli decydowali się na strzały z dystansu, to realizacja mocno szwankowała. Taki styl odpowiadał Polakom. Tak się właśnie należy stawiać przeciwnikowi o wyższych umiejętnościach. Oddać piłkę, okopać się przed “szesnastką”, mądrze przesuwać i reagować w odpowiednim momencie. No i też liczyć na szczęście. Przez 45 minut wszystko się układało. Potem na chwilę wróciły demony.
Pierwsza lampka kontrolna zaświeciła się, gdy szybką żółtą kartkę (już w 15. minucie) obejrzał “Krycha”. Mając świeżo w pamięci jego wykluczenie podczas EURO 2020, obawialiśmy się, jak pomocnik będzie zachowywał się na boisku z ostrzeżeniem od sędziego. Dzisiejszy kapitan podjął rękawicę i w szkole dostałby ocenę “dopuszczający”. Bo urzeczywistnił plan minimum: nie osłabił zespołu. Ostatecznie sędzia nie gwizdnął też karnego, po jego (raczej) pomyłce. I chyba na więcej nie było go już dzisiaj stać. To ciągle piłkarz do przywrócenia. Albo pożegnania.
Ostrożności nigdy za wiele. Po usilnym testowaniu Tymoteusza Puchacza na lewej obronie i różnych rezultatach, sytuacja wymusiła na sterniku kadry zrobienie kroku w tył. Powrotu do sprawdzonej, bezpiecznej opcji. Bartosz Bereszyński wziął na siebie wszystkie ataki prawą stroną i o ile spóźniał się w kilku sytuacjach, to dało się wyczuć, że jest dużo pewniejszy niż “Puszka”. Michniewicz prochu już nie wymyśli. “Bereś” będzie starterem na mundialu. Z biedy.
Autorskim, arcy-ryzykownym posunięciem selekcjonerem było włączenie do pierwszej jedenastki Jakuba Kiwiora, młodego środkowego obrońcy o znakomitych warunkach fizycznych. Dla piłkarza Spezii to debiut na reprezentacyjnej scenie, w dodatku z poważnym, niezwykle wymagającym rywalem, skoncentrowanym przede wszystkim na wyniku. Koncepcja stworzenia alternatywy dla duetu Bednarek-Glik spędzała sen z powiek już Paulo Sousie, misji nie dokończył, problem więc został scedowany na Michniewicza. I chroniczny ból głowy dosięgnął i jego.
Dwa szybkie ciosy w drugiej połowie pokazały, że nadal będziemy cierpieć na chaos w defensywie. Trudno zatamować dziury w łodzi pojedynczymi plastrami. Czy to Kiwior, Helik czy Walukiewicz. Nic nie wskazuje na to, że rodzi się jakieś życie po ewentualnym zakończeniu służby Glika.

Jedyna broń: kontra

Wraz z brakiem Roberta Lewandowskiego trzeba było pogłówkować, by skonstruować ofensywę mogącą stawić czoła solidnemu, wydawało się, murowi Holendrów. Osamotniony z przodu Krzysztof Piątek, za nim na “dziesiątce” Piotr Zieliński, skrzydła w postaci dynamicznych Nicoli Zalewskiego i Przemysława Frankowskiego. To nie zestawienie, które rzuciłoby jakąkolwiek silną ekipę na kolana.
I faktycznie. Szło jak po grudzie. W pierwszej połowie nie stworzyliśmy niczego, poza golem. Niewidoczny “Zielu”, odbijający się od przeciwnika Krzysztof Piątek. Prawie niewidoczny Frankowski. Ich dyskretny występ może zamazywać gol numer dwa po zmianie stron, który raczej był efektem skandalicznego ustawienia Holendrów niż przemyślanej akcji.
Jedynym pełnym pozytywem (który to już raz?) okazał się Zalewski. Drugi, po Lewandowskim, najbardziej nowocześnie grający piłkarz w kadrze. Żadnego strachu, by wchodzić w pojedynki, by pograć klepką, by zaryzykować trudnym podaniem, czy zmienić stronę zgrabnym, technicznym przerzutem. I właśnie jeden z nich, do Matty’ego Casha przyniósł nam gola.
Jeśli jesteśmy już przy naszym prawym obrońcy. Dziś z przodu pokazywał niemal to, co w Aston Villi, pokonał Flekkena natomiast na swojej połowie musimy mu zaufać, bo trudno o zmiennika. I “wylewy” będą się zdarzały, tak jak ze złamaniem linii spalonego przy golu Dumfriesa czy później zagraniu ręką przed bramką.
Na koniec pozycja, o której teoretycznie nie powinniśmy się martwić, w praktyce jednak nie jest wcale zabetonowana. Już przed pierwszym gwizdkiem wiedzieliśmy, że aby wyjechać z Rotterdamu z pozytywnym wynikiem, bramkarz, ktokolwiek nim by nie był, będzie musiał zagrać być może mecz swojego życia. Michniewicz postawił tym razem na Łukasza Skorupskiego, a ten co prawda nie zbliżył się do “życiówki”, mimo heroicznej obrony w ostatnich minutach i “zaczarowaniu” Depaya na jedenastym metrze, ale ostatecznie i tak stał się bohaterem. Walka o numer dwa trwa i coś nam mówi, że “Skorup” ją wygrywa.
Znów okazało się, że “wynikowa” strategia Michniewicza działa, gdy spełnionych zostanie kilka warunków. Rywal powinien razić nieskutecznością, nie mieć swojego dnia, Polacy muszą wykorzystać prawie 100 procent swoich szans i być konsekwentni w uprzykrzaniu życia silniejszym od siebie. Wtedy raz na kilka szans zdarzy się zremisować z Holandią. Częściej jednak może przydarzyć się kac jak z Belgią.

Przeczytaj również