Na każdego z tych piłkarzy mówiono niegdyś: "nowy Lionel Messi". Ale ewidentnie coś poszło nie tak

Każdy z tych piłkarzy miał być „nowym Messim”. Ale ewidentnie coś poszło nie tak
360b/ Shutterstock.com
Jesteś nastolatkiem, grasz w piłkę i zewsząd słyszysz głosy: „spójrzcie, to będzie następny Messi”. Spada na ciebie grad pochwał, splendor gry ze swoimi idolami, podziw twoich rówieśników. A później wszystko się załamuje i zamiast wielkiej kariery tułasz się po świecie w poszukiwaniu jakiejkolwiek zawodowej gry w piłkę. To przekleństwo, które dotknęło szereg zawodników. Przyjrzyjmy się kilku z nich.
Utalentowani dryblerzy, szczególnie ci niewielkiego wzrostu i lewonożni przyciągają wzrok setek piłkarskich scoutów, którzy oczami wyobraźni widzą kolejne wcielenie argentyńskiego playmakera. A ilu z tych rzekomych spadkobierców odniosło sukces?
Dalsza część tekstu pod wideo
Kiedy Messi rozpoczynał poważne kopanie w piłkę w Barcelonie, natychmiast ogłoszono „mamy nowego Maradonę!” – to hasełko, brand, wcześniej łatwo rozdawano piłkarzom pokroju Ariela Ortegi, Pablo Aimara czy Javiera Savioli. Dziś ten brand się zmienił, ale i tak pozostał cholernie trudny do udźwignięcia.

BOJAN KRKIĆ

W 2009 roku, a więc zaledwie dwa lata po debiucie Messiego w dorosłej piłce, na stronie „Foot Mercato” ukazał się artykuł o tytule: „Bojan Krkić: nowy Messi?”. 16-letni wtedy Bojan miał za sobą kilkanaście fantastycznych sezonów w słynnej katalońskiej akademii La Masii, gdzie nastrzelał łącznie ponad 1000 goli w różnych klasach juniorskich. 10 lat temu jego piłkarskie życie jeszcze bardziej przyspieszyło, rozegrał 22 mecze w Barcelonie B, do bramki trafił 10 razy, by pod koniec roku awansować do pierwszego zespołu.
Po takim starcie Hiszpan serbskiego pochodzenia nie miał prawa zaprzepaścić swojej szansy, a jednak kariera filigranowego napastnika potoczyła się zupełnie inaczej niż przewidywali eksperci. Pojawiały się problemy z psychiką, podobno również i ataki paniki. Bojan sam przyznawał, że często nie wytrzymywał presji. „Ona była wszędzie i nie znikała” – mówił mediom.
Wzloty i upadki, tak najłatwiej opisać dalszą część jego boiskowych przygód. Krótko występował w Romie, Milanie, Ajaksie… Na dłużej wylądował w średnim Stoke, ale i tu nie potrafił zagrzać miejsca w pierwszej jedenastce. Dodatkowo wciąż nękały go kontuzje i kłopoty z aklimatyzacją. Trzykrotny mistrz Hiszpanii z każdym sezonem jeszcze bardziej staczał się na sportowe dno.

GERARDO BRUNA

Trzy lata po debiucie „Atomowej Pchły”, Real Madryt ogłosił, że ma w swoich szeregach własną wersję argentyńskiego fenomenu. Tą odpowiedzią „Królewskich” miał być 16-letni Gerardo Bruna. Pomocnik nie potrzebował jednak wiele czasu, by dołączyć do zastępów zawodników, na których nałożono klątwę „kolejnego Messiego”.
Z madryckiej szkółki trafił pod skrzydła Rafy Beniteza w odmładzanej ekipie Liverpoolu, ale starczyło mu umiejętności jedynie do występów w rezerwach „The Reds”. Na Anfield wytrzymał cztery lata, po czym rozpoczął tułaczkę po klubach niskiego lub bardzo niskiego szczebla: Blackpool, Huesca, Tranmere. W wieku 27 lat zacumował w kanadyjskiej Ottawie Fury – tam wreszcie po wielu latach strzelił pierwsze dwie bramki w karierze. Przypomnijmy – Messi ma ich już ponad 600.

MAURO ZARATE

„On jest lepszy od Messiego” – takimi słowami prezes Lazio Claudio Lotito zaprezentował najnowszy nabytek „Biancocelesti”. 21-letni napastnik, który wcześniej bronił barw katarskiego Al-Sadd, kosztował rzymian 25 milionów, a trzeba pamiętać, że w 2008 roku były to już pieniądze co najmniej solidne. Niemniej transfer niezmiernie ucieszył włodarzy, którzy widzieli w Argentyńczyku superstrzelca czystej wody.
Super była jednak tylko przedtransakcyjna opinia. Zarate w pierwszym sezonie w barwach Lazio potrafił wprawdzie 13 razy pokonywać bramkarzy rywali, jednak potem, sezon po sezonie marnował potencjał, a oczekiwania wobec jego gry malały. Po trzydziestce wrócił do Argentyny, gdzie został okrzyknięty mianem zdrajcy, porzucając swój macierzysty klub Velez Sarsfield na rzecz lokalnego rywala Boca Juniors. Wyobrażacie sobie, by Messi przeszedł do Espanyolu?

IKER MUNIAIN

„El Messi del Botxo” – Messi z Bilbao, łatka przylepiona nastolatkowi z Kraju Basków miała mu pomóc w osiągnięciu najwyższych celów. Iker, błyszcząca perła Athletiku, był kuszony przez Barcelonę już jako trzynastolatek. W pierwszej drużynie zadebiutował w rekordowo młodym wieku, mając zaledwie 16 lat i to w rozgrywkach europejskich.
Porównanie z Argentyńczykiem nie było zresztą tak bardzo na wyrost. Muniaina od zawsze cechował styl gry przypominający Leo. Nisko osadzony na nogach, trudny do przewrócenia, a przy tym szybki jak iskra, nieuchwytny, z godnym pozazdroszczenia dryblingiem i uderzeniem. Jego wieloletni przyjaciel, też piłkarz, Fernando Amorebieta lubi nazywać go Bartem Simpsonem, bohaterem amerykańskiej kreskówki. „Dobry chłopak, ale mały chuligan” – mówił o nim.
YouTube ugina się od klipów z udziałem Ikera, wiele jest zatytułowanych: „Muniain, nowy Messi”, jednak z jakiegoś powodu elektryczny skrzydłowy nie jest w stanie udowodnić swoich możliwości w statystykach. W ciągu 10 lat gry w Bilbao ani razu nie przekroczył liczby 10 trafień w rozgrywkach La Ligi. Messi? Cóż. Robi to sezon w sezon.

RYO MIYAICHI

Najbardziej z egzotycznych „przyszłych Messich”, nazywany, a jakże, „japońskim Messim” lub bardziej z brazylijska lecz nie mniej żenująco „Ryodinho”. Miyaichi zbierał pierwsze szlify w najlepszych chyba miejscach dla młodych piłkarzy: w szkółkach Feyenoordu i Ajaksu. Cztery lata później dostrzegł go Arsene Wenger, który w samych superlatywach odnosił się do azjatyckiego talentu. „Niezwykłe zdolności przyciągające największe kluby na świecie. Z niecierpliwością czekam na rozwój potencjału” – mówił przed laty Francuz. Otrzymał pozwolenie na pracę w Arsenalu ze względu na „wyjątkowy talent”.
Początki w „The Gunners” były obiecujące: występy w Pucharze Ligi, rola rezerwowego, ale w połowie sezonu przyszła pierwsza poważna kontuzja, później kolejna i kolejna, więc jasne stało się, że fizyczność nie pozwoli mu na zrobienie choćby ułamka kariery takiej jak Messi.
Japończyk próbuje odbudowywać się w Niemczech, a dokładnie w Hamburgu. Ostatnie sezony stara się przebić do składu pierwszej drużyny St. Pauli, ale i to przychodzi mu w wielkich bólach. Wygląda na to, że na dłużej zostanie zapamiętany jedynie z juniorskiego przydomka nawiązującego do argentyńskiego geniusza oraz fatalnej pomyłki w jednym z meczów rezerw Arsenalu.

ALEN HALILOVIĆ

Niewielu piłkarzy poniżej 17. roku życia zostaje zakupionych przez Barcelonę. Jeśli piłkarscy czarodzieje z Camp Nou decydują się skorzystać z twoich usług i blokują przed innymi wielkimi tego sportu, to znak, że widzą w tobie zawodnika, przed którym stoi wielka kariera. Jednak nie zawsze tak się dzieje, możecie o to zapytać Halilovicia, tzw. Messiego z Chorwacji.
Jeśli chodzi o polerowanie brylantów, to nie ma lepszej szkoły od tej w Barcelonie. A jednak i tam nie dali sobie rady z młodzieńcem, który już samą bujną fryzurą przypominał asa z Argentyny. Do tego oddany sztuce dryblingu, szybkiej zmiany kierunku, waleczny w polu karnym przeciwnika… Alen miał wszelkie predyspozycje, by wkrótce zasilić ekipę FCB.
Pomysł polegający na stopniowym przechodzeniu od drużyny B do seniorskiego teamu nie do końca wyszedł jak należy. Po rozegraniu 30 meczów Katalończycy zrezygnowali z jego karty zawodniczej, więc Chorwat musiał szukać sobie nowego sportowego domu.
Sporting Gijon, Las Palmas, HSV, Milan, Genk – jak na 23-latka to doświadczenie przebogate. Wszędzie jednak spodziewano się czegoś więcej po piłkarzu, w którym widziano następcę legendy. W ostatnim sezonie w Belgii popisu, delikatnie mówiąc, nie było. 0 asyst, 0 goli. Wciąż jednak ma wiele czasu, aby dotrzeć na zwycięskie szlaki, na które został naprowadzony po przybyciu do Barcelony.

MARTIN ODEGAARD

Na temat norweskiego nastolatka rozpisywano się setki razy. Olbrzymi hype ruszył, gdy jako 15-latek zadebiutował w ekstraklasie swojego kraju w barwach Stromsgodset. Później wydarzenia potoczyły się bardzo szybko. W 2015 roku pochwycił go Real, a Zinedine Zidane nawet dał mu zadebiutować w meczu z Getafe. W tamtym spotkaniu zmienił samego Cristiano Ronaldo, ale przez pół godziny nie pokazał żadnej magii. Wrócił do rezerw, ale i tam spotykała go częściej krytyka niż pochwały.
Po dwóch latach zdecydowano o zesłaniu go na wypożyczenie do Holandii, gdzie stopniowo odzyskiwał równowagę, pewność, stawał się dojrzalszym piłkarzem. W Heerenveen jeszcze nie odgrywał głównych ról, ale już w minionym sezonie w Vitesse został okrzyknięty najlepszym piłkarzem drużyny strzelając 9 goli i wypracowując kolegom kolejnych 10. Odegaard z łatką „drugiego Messiego” jako jedyny więc może otrzymać drugą szansę w obliczu spełniania pokładanych w nim nadziei.
Obecnie jest jednym z bardziej rozchwytywanych piłkarzy młodego pokolenia. O możliwość transferu zabiegają m.in. Ajax czy Bayer Leverkusen. Wiadomo, że szybko jednak nie wróci na Santiago Bernabeu. „Królewscy” wciąż widzą w nim talent, ale ich odmładzanie kadry musi mieć jakąś granicę. Czy zupełnie stracą Norwega? Prawdopodobnie zabezpieczą się ulubioną opcją „wykupu powrotnego”.

BONUS: ROBERT CHWASTEK

„Ząbkowski Messi przechodzi do Ruchu”. Robert Chwastek trafił na moją listę oczywiście z powodów humorystycznych i pokazując jak niewiele trzeba, by otrzymać od nadgorliwych dziennikarzy boiskowy pseudonim, który nawet nie powinien go uwierać – on go najzwyczajniej w świecie ośmiesza. Łatwo rzecz jasna odgadnąć, że Chwastek niczym się nie wyróżnił ani w miejscowym Dolcanie, ani w Ruchu, ani w kolejnych klubach, do których trafił.
Czy to wszystko? Skąd. Polskim Messim był (jest?) jeszcze Michał Janota, z kolej takim bardziej lokalnym, bo legnickim - niejaki Piotr Madejski. W Szkocji grał „polski Gattuso”, czyli Adrian Mrowiec, „polskim Gerrardem” obwieszczono kiedyś Dominika Furmana, o „polskim Mourinho” Czesławie Michniewiczu nie wspominając…
Tobiasz Kubocz

Przeczytaj również