Na Ronaldo szczędzili grosza, Bale’a nie docenili. Liverpool mógł być wielki już wcześniej

Na Ronaldo szczędzili grosza, Bale’a nie docenili. Liverpool mógł być wielki już wcześniej
charnsitr / shutterstock.com
Wcale nie musieli czekać trzydziestu lat na kolejne mistrzostwo. Dream team, jeszcze bez Firmino, ale z Shearerem, bez Salaha, a z Cristiano Ronaldo, z Balem na skrzydle i Dani Alvesem ustawionym tuż za nim… To wszystko mogło się wydarzyć. Dlaczego nie wyszło?
Klub jeszcze dziesięć lat temu wyglądał jak zamek skonstruowany z niepasujących do siebie materiałów. Piękny twór, z historią godną pozazdroszczenia, ale z wadliwymi filarami. Do tego stopnia, że „The Reds” mieli problem ze ściągnięciem do siebie gwiazd i talentów aspirujących do uzyskania tego statusu.
Dalsza część tekstu pod wideo
Albo brakowało finansowej siły, albo rywale oferowali lepsze perspektywy. Agenci wykorzystywali LFC do uzyskiwania lepszych kontraktów dla siebie lub swoich klientów, czasem wycofywano się po diagnozach lekarzy (też błędnych) lub z powodu obaw o naturze charakterologicznej. Słowem: bajzel. Popełniano mnóstwo błędów.
A kto mógł grać na Anfield?

Cristiano Ronaldo

Zaczynamy od prawdziwej bomby i sprawy dość świeżej, bo dopiero całkiem niedawno pracownicy Liverpoolu przyznali się na łamach „The Athletic”, że portugalska gwiazda była w zasadzie jedną nogą w klubie. Jeszcze w 2003 roku nastoletni Ronaldo zwierzał się dziennikarzom: „To jeden z najlepszych klubów w Anglii i marzeniem każdego piłkarza byłoby reprezentowanie drużyny o takich tradycjach. Mam nadzieję, że złożą kiedyś ofertę, która będzie dobra zarówno dla Sportingu, jak i dla mnie” – mówił. Nie do wiary, ale klub to schrzanił. Zmarnował piłkę wystawioną do pustej bramki.
Portugalczycy zażądali czterech milionów funtów, które trzeba spłacić w czterech ratach. Prosty rachunek, milion za sezon. Asystent ówczesnego trenera Gerarda Houlliera wspominał, że to dość spora kwota jak na 18-letniego dzieciaka, ale „dali możliwość negocjacji”. Phil Thompson po pertraktacjach wrócił na Wyspy, by całą sytuację opisać szkoleniowcowi. Umówił się też z działaczami Sportingu, że wróci w następnym tygodniu z odpowiedzią i prawdopodobnie z czekiem. Nie zdążył.
„Zobaczyłem wielki żółty napis w "Sky Sports News": Manchester United kupuje Cristiano Ronaldo za 12 milionów funtów. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom” – wspomina. Co ciekawe, Houllier nie przejął się zbytnio tym faktem. Nie zamierzał potrajać oferty, bał się też, że podpisanie tak lukratywnej umowy z nastolatkiem wpłynęłoby na strukturę płac i spowodowałoby problemy w szatni. Poza tym, miał w składzie dwóch równie młodych napastników: Florenta Sinamę Pongolle i Anthony’ego Le Talleca. Pierwszy podczas całego pobytu strzelił dla Liverpoolu dziewięć goli, drugi jednego. Ronaldo w United – 84.

Gareth Bale

Równie ciekawa historia wiąże się z relacjami na linii Liverpool – Bale. Otóż w sezonie 2005-06 skauci pojechali obejrzeć mecz młodzieżowych drużyn Boltonu i Southampton. Obiekt obserwacji? Niejaki David McGoldrick, ale to nie on, a kolega z drużyny „Świętych” przykuł ich uwagę. Raport z meczu brzmiał: „McGoldricka odpuśćmy, ale tam gra 16-letni lewy obrońca, którego powinniśmy zdobyć”.
Southampton nawet nie wiedziało, że ma w swojej akademii taki brylant. Nie chcieli przyznać mu sportowego stypendium. Dlatego chętnie przystali na możliwość dealu, którego jednym z elementów miał być Darren Potter, piłkarz wypożyczony właśnie z Liverpoolu do klubu z St Mary’s. Oferta: Potter za Bale’a. Kontroferta: Potter za Bale’a plus symboliczna gotówka. Odpowiedź: nie ma mowy, wy dranie!
Potter był już ukształtowanym piłkarzem, a Walijczyk wciąż uczącym się młokosem. W następnym roku Bale dołączył do Tottenhamu w ramach umowy o wartości 15 milionów euro, a kilka lat później do Realu, ale już za 100 milionów. Po czym wygrał cztery Ligi Mistrzów, został najskuteczniejszym strzelcem w historii swojej reprezentacji, zainteresował się też golfem i stał się wrzodem na tyłku dla kibiców „Królewskich”. No, ale o Potterze to nie wspomni nikt.

Alan Shearer

Ciekawa historia dotyczy najlepszego strzelca w historii Premier League. Pojawiło się zielone światło, by Shearer trafił do Liverpoolu. Stało się to w 2003 roku. W tym czasie legendarny napastnik znajdował się w samym środku sporu kontraktowego z dotychczasowym pracodawcą, Newcastle United, z którym umowa wygasała mu wraz z końcem sezonu.
Wspomniany wcześniej Thompson przypomina sobie, że informację o dostępności takiej figury przekazał mu sam Houllier. Asystent potraktował newsa z wyraźnym dystansem. „Pewnie chce nas wykorzystać jako kartę przetargową do podpisania kwitu z Newcastle na lepszych warunkach” – pomyślał. Podjęli ryzyko i delegacja Liverpoolu pojechała na St James’ Stadium przekazać swoje stanowisko. Że są zainteresowani Alanem i jeśli nie podpisze nowej umowy, z chęcią przystąpią do negocjacji.
Jak nietrudno się domyśleć, „Sroki” w ciągu 24 godzin przedstawiły swojemu asowi ofertę nie do odrzucenia, piłkarz ją zaakceptował i było po wszystkim. Tak, zostali wykorzystani. Ograni jak dzieci. Klasyczna rozgrywka. Houllierowi opadły ręce, a asystent miał jedynie satysfakcję z tego, że od początku czuł, jaki jest prawdziwy zamiar napastnika.

Dani Alves

W tym przypadku interes został nawet ubity. Latem 2006 roku Sevilla zgodziła się sprzedać brazylijskiego obrońcę za 8 milionów funtów. Jednak prowadzący wtedy Liverpool Rafa Benitez napotkał pewien problem. Zarząd poinformował go, że będzie musiał wybierać: albo Alves, albo kupno nowego napastnika. Klub nie mógł sobie pozwolić na jedno i drugie.
Z konieczności hiszpański szkoleniowiec musiał zdecydować się na zwiększenie siły ognia. Sprowadzono Dirka Kuyta z Feyenoordu, koszt: 9 milionów funtów. Z ciężkim sercem, ale plany ściągnięcia Alvesa trzeba było przesunąć w czasie, a de facto porzucić. Prawy defensor został w Sevilli jeszcze na dwa lata, po czym w końcu złowiła go Barcelona. Już za konkretne pieniądze, bo 30 milionów.
Benitez w ogóle nie miał szczęścia do transferów. Mógł za symboliczną cenę zdobyć Aarona Ramseya z Cardiff City. Półmilionową kwotę odstępnego zaakceptowano, ale deal odroczono, bo Walijczykom świetnie szło w Pucharze Anglii (doszli do finału w 2008 roku) i nie chcieli się osłabiać. Cena za to ciągle rosła, aż w końcu Liverpool musiał obejść się smakiem. Ostatecznie pięć milionów euro zapłacił Arsenal.

Nabil Fekir

Również i Klopp będąc sternikiem “The Reds” przynajmniej raz sparzył się na niedoszłym zakupie. Na pewno musi pamiętać kilkumiesięczną pogoń za piłkarzem Lyonu - Nabilem Fekirem. W 2018 roku uzgodniono kwotę 53 milionów euro oraz indywidualny pięcioletni kontrakt. I wyszedł kwas.
Reprezentant Francji był już nawet po sesji zdjęciowej w koszulce nowego klubu, przeprowadzono z nim kilka wywiadów dla klubowych i lokalnych mediów, personel został poinformowany o przewidywanym terminie oficjalnego ogłoszenia nabytku. W tym czasie za kulisami rozgrywał się dramat. Lekarze zgłosili obawy związane ze starą kontuzją kolana, Liverpool poprosił o drugą opinię, niezależnych medyków.
Raport traktował o tym, że prawdopodobnie źle zoperowano kolano Fekira, kiedy w 2015 roku zerwał więzadła krzyżowe. Istniało poważne ryzyko, że ponownie może odnieść tę samą kontuzję. Cały sztab trenerski, włącznie z Kloppem, uznał, że kupno „wadliwego produktu” będzie zbyt dużą brawurą, biorąc pod uwagę finansowe zaangażowanie. Od tamtej pory, w ciągu pięciu lat, ofensywny pomocnik opuścił tylko dziesięć spotkań. Kolano cały czas trzyma. Teraz wytrzymuje próby La Ligi.
Tobiasz Kubocz

Przeczytaj również