Największy piłkarski wygrany IO w Tokio? W Realu Madryt mogą zacierać ręce. Ich Tsubasa ma się doskonale

Największy piłkarski wygrany IO w Tokio? W Realu Madryt mogą zacierać ręce. Ich Tsubasa ma się doskonale
Perez Meca / MB Media / PressFocus
Piłkarz szkolący się w La Masii i otrzymujący kontrakt w Realu Madryt w wieku 18 lat musi mieć talent. W niektórych kręgach panowało jednak przekonanie, że wschodząca gwiazda Takefusy Kubo w ostatnim czasie nieco wygasła. Na igrzyskach w Tokio Japończyk ponownie jednak pokazuje, że pisze się przed nim wielka przyszłość.
Nie jest łatwo grać z bagażem przydomka “japoński Messi” na plecach. To ciężar, który natychmiast trzeba wziąć na barki i udowadniać swoją wartość w każdym meczu. Biorąc pod uwagę oczywisty potencjał Kubo, nadzieja, że szybko się będzie rozwijał i kiedyś wkroczy do czołówki najlepszych piłkarzy świata, nadal istnieje. Ale ostatni rok nie poszedł mu szczególnie gładko. Do japońskiej reprezentacji olimpijskiej wszedł jako poobijany dżokej, który potrzebuje jak najszybciej wrócić na siodło. I wrócił.
Dalsza część tekstu pod wideo

Zdobywanie doświadczenia

Choć mogłoby się wydawać, że nazwisko Kubo wymienia się jako warte uwagi już od jakiegoś czasu, należy pamiętać, że pomocnik ma jedynie 20 lat i nikt nie jest w stanie powiedzieć, gdzie ma sufit możliwości. Przybycie z wielkimi fanfarami i hasłami do Realu Madryt, po olśniewającym turnieju Copa America 2019, wskazywało, że mamy do czynienia z kolejnym niezwykłym talentem. Jednak tak naprawdę od momentu sprzątnięcia nastolatka przez “Królewskich” sprzed nosa działaczy Barcelony rozpoczęła się wyboista droga Takefusy w nieznanym kierunku. Real w pierwszych dwóch sezonach obowiązującego kontraktu zdecydował się przecież wysyłać go na wypożyczenia.
Podczas pierwszego pełnego pobytu w Hiszpanii, “Take” został zesłany na Baleary do beniaminka La Ligi, Mallorki. Drużynowo dotknął dna - Mallorca zajęła dopiero 19. miejsce i zanotowała spadek. W ten sposób Japończyk szybko nauczył się pokory i trudnej rywalizacji w konkurencyjnych rozgrywkach. A nawet pomimo tego, nawet w mocno ograniczonym zespole pełnym przeciętnych graczy, przybysz z Azji zademonstrował umiejętności i zdolności techniczne, wyróżniając się w tak młodym wieku z dala od ojczyzny.
Rzadko wybiegał na pełne 90 minut, najczęściej wchodził z ławki, niemniej brał udział w 35 z 38 meczów, dawał solidne zmiany, strzelając cztery gole i notując cztery asysty w całym sezonie. Eksperci w jednym szeregu stawiali go z takimi nazwiskami jak Leo Messi i Eden Hazard w gronie najlepszych specjalistów od dryblingów w całej lidze. Mimo zaznania gorzkiego smaku relegacji, na hiszpańskiej wyspie Kubo zaliczył udany, wartościowy rok.
Drugi natomiast miał być przeznaczony na wyraźny postęp. “Królewscy” tym razem rzucili go na dużo trudniejszy odcinek, do ambitnego Villarrealu, bijącego się o pierwszą czwórkę. Miejsce wydawało się idealne, wszak “Żółta Łódź Podwodna” Unaia Emery’ego bardziej niż Mallorca pasowała do skali jego talentów. Tam utkwił jednak na ławce rezerwowych. Tylko dwa razy pomógł kolegom w zdobyciu ligowych punktów, Real rychło więc musiał skrócić to wypożyczenie w zimowym okienku.
Światełko pojawiło się w styczniu, gdy pomocną dłoń wyciągnęło Getafe. Jose Bordelas, trener drużyny z podmadryckiej miejscowości, przyniósł do topornej, grającej wyjątkowo fizycznie ekipy nieco gwiezdnego, technicznego pyłu. Kubo zaś odwdzięczył się kreatywnością, której na Coliseum Alfonso Perez próżno było do tej pory szukać. To trochę tak, jakby Neymar nagle na sześć miesięcy znalazł się wśród chłopaków z Burnley.
Natychmiastowy wpływ na grę nie wystarczył, bo już po kilku kolejkach Kubo znów poszedł w odstawkę. W skrzydłowym rosła frustracja, lecz wewnętrzny zawód potrafił obrócić na swoją stronę. Ponownie otrzymał szansę w końcówce sezonu, jako ostatnia deska ratunku w ciężkiej kampanii o utrzymanie. Piękny gol po solowej akcji w spotkaniu przeciwko Levante w przedostatniej kolejce okazał się dla Getafe kluczowym momentem. Nagle wszyscy przypomnieli sobie o dynamicznym chłopaku z prefektury Kanagawa, który miał podbijać hiszpańskie stadiony.
A prawdziwa eksplozja formy “Take” nastąpiła w najlepszym dla niego miejscu - ojczyźnie. W trakcie trwających igrzysk.

Igrzyska wielkiej szansy

W czerwcu 20-latek trafił na nagłówki gazet, strzelając gola w towarzyskim meczu z Jamajką. Ale to nie była zwyczajna bramka. Takefusa rzadko trafia zwyczajnie. Piłka po jego uderzeniu przetoczyła się pomiędzy nogami… czterech zawodników. Wyglądał na pewnego siebie, gdy gospodarze zarzekali się, że turniej olimpijski chcą zakończyć z medalem.
Pomimo tego, że jest czwartym najmłodszym członkiem japońskiego składu, Kubo może się pochwalić 11 występami w dorosłej kadrze. Więcej mają jedynie Maya Yoshida, Hiroki Sakai, Wataru Endo oraz inny reprezentant genialnej młodej generacji Ritsu Doan, ostatnio grający dla Arminii Bielefeld. Ale żaden z nich nie potrafi wytworzyć wokół siebie takiej magii jak 20-latek z Madrytu.
Jego talizmaniczna rola objawiła się już w pierwszym spotkaniu “Samurajów”, zanim jeszcze zapłonął olimpijski znicz. Jeśli ktoś potrzebował przypomnieć sobie, jak gra Kubo, to powinny wystarczyć mu tylko cztery dotknięcia skrzydłowego podczas starcia z Republiką Południowej Afryki. Pierwsze, które posłużyło mu do opanowania podania tuż przed polem karnym. Drugie do stabilizacji futbolówki. Trzecim kontaktem błyskawicznie ustawił się do strzału, stwarzając sobie tyle miejsca, ile potrzebował, aby zgubić kryjącego go obrońcę, a przy czwartym posłał perfekcyjny strzał lewą nogą na dalszy słupek. Gol za trzy punkty.
Z Meksykiem potrzebował tylko sześciu minut, aby przełamać bezbramkowy impas. Wpadł w pole karne przeciwnika jak do ciotki na podwieczorek, spóźniony, ale z jasnym celem. Dośrodkowaną przez kolegę z drużyny piłkę tylko dziubnął, co i tak zaskoczyło bramkarza z Ameryki Północnej. Kolejne zwycięstwo. Następna potyczka, z Francją, miała być najbardziej wymagająca. Nie dla niego. Dostał 45 minut, które w pełni wykorzystał. Znów wpisał się na listę strzelców, a ponadto otworzył podaniem sytuację do drugiego gola. W ten sposób wyprowadził Japończyków do ćwierćfinałów z pierwszego miejsca w grupie. Choć gospodarze nie byli faworytami, medal jest w zasięgu ręki.

Świetlana przyszłość

Po dokuczliwym roku zmagań o regularność Kubo wydaje się odzyskiwać moc dzięki udanym występom w kadrze olimpijskiej. Tak jak dwa lata temu po Copa America, powinien wrócić do Madrytu w świetnym humorze. Co dalej? Podobnie jak Martin Odegaard, który jeszcze sześć lat temu był jedynie ciekawostką w składzie Realu, a dziś poważnie myśli się o graniu jego kartą (o ile Norweg nie zechce odejść), azjatycki skrzydłowy powinien uzbroić się w cierpliwość. Mało prawdopodobne, aby w przyszłym sezonie dostawał szansę w macierzystym klubie. Zarządza się nim ostrożnie, a podejmowane decyzje mają na względzie tylko rozwijanie jego umiejętności.
Kolejne wypożyczenie? W takiej formie nie zabraknie ekip zainteresowanych jego usługami. Jedną z opcji jest powrót na Majorkę, która ponownie zameldowała się w hiszpańskiej elicie. Inny wariant to walka o miejsce na prawym skrzydle “Królewskich” z Rodrygo, Garethem Bale’em i Marco Asensio. Cokolwiek stanie się dalej, warto nadal przyglądać się losom zdolnego Japończyka. Kraj Kwitnącej Wiśni to także kraj dojrzewających piłkarskich perełek. A Kubo to jego najlepszy przedstawiciel.

Przeczytaj również