Nienawiść Gerrarda, śpiewy o mordercach, zdrady i okropne faule. Liverpool i United po dwóch stronach barykady

Nienawiść Gerrarda, śpiewy o mordercach, zdrady i okropne faule. Liverpool i United po dwóch stronach barykady
mooinblack/shutterstock.com
Liverpool i Manchester United od dekad tworzą jedną z najbardziej zażartych rywalizacji w dziejach piłki. Chociaż w praktyce nie jest to starcie rywali zza miedzy, atmosfera wokół tych pojedynków zasługuje na miano derbowej. Krew, pot, łzy, zdrady i zemsty - oto sól bezpośrednich potyczek “The Reds” z “Czerwonymi Diabłami”.
Dzisiejszy mecz na Anfield z pewnością będzie wyjątkowy. Po raz pierwszy od wielu lat stawka jest najwyższa z możliwych. Na szali leży fotel lidera i pole-position w walce o mistrzostwo Anglii. Jednak historia tych konfrontacji wykracza daleko poza obręb boiska. Kibice, zagorzali fanatycy, a nawet niektórzy piłkarze nie ukrywają, że po prostu nawzajem się nienawidzą. Udowadniali to już wiele razy.
Dalsza część tekstu pod wideo

Żarty ze śmierci

Fani obu drużyn nie mają żadnych skrupułów. Cel pozostaje zawsze ten sam - dopiec przeciwnikom za wszelką cenę Jedyną zasadą pozostaje absolutny brak zasad. Niestety przekonaliśmy się o tym choćby przy okazji pojedynku sprzed roku. Na Anfield fani przyjezdnych powtarzali przyśpiewkę:
“The Sun” miało rację

Jesteście mordercami
To oczywiście nawiązanie do tragedii na Hillsborough, która miała miejsce w 1989 r. Na skutek zawalenia się trybuny śmierć poniosło 96 kibiców “The Reds”. Dziennik “The Sun” napisał wówczas artykuł, sugerujący że całe zajście nastąpiło z powodu, jak nazwano zmarłych, “zapijaczonych kibiców”, którzy nie potrafili się zachować. To nie był zresztą pierwszy raz, gdy fani United kpili z pamiętnych wydarzeń na stadionie Sheffield Wednesday. Do podobnych incydentów doszło w 2016 r. Wtedy klub ukarał swoich pseudokibiców zakazami stadionowymi. Czas pokazał, że to nie zahamowało równie “inteligentnych” naśladowców.
Sympatycy Liverpoolu również nie należą do niewiniątek. Kilkanaście lat temu zmienili słowa znanej piosenki Monty Pythona pt. “Always Look on the Bright Side of Life”. Po Anfield niosły się słowa: “Always Look on the Runway of Ice”, co było nawiązaniem do katastrofy na lotnisku w Monachium, która pochłonęła życie załogi, sztabu i piłkarzy Manchesteru United. Sir Alex Ferguson powtarzał, że pod żadnym pozorem nie powinno się wykorzystywać tragedii ludzkiej, aby wbić szpilkę rywalowi. Apele ze strony legend klubu, upomnienia czy kary na niewiele się zdały. Po obu stronach czerwonej barykady wciąż zdarzają się tego typu incydenty. Śmierć wielu istnień stała się podłożem kpiny i żartów.

Niewybaczalna zdrada

Niechęć czy wręcz nienawiść na linii Liverpool-Manchester jest tak duża, że rzadko kiedy piłkarze grają dla obu tych drużyn. Trudno to sobie wyobrazić, ale ostatnim bezpośrednim transferem na tej linii było przejście Phila Chisnalla. Angielski napastnik zamienił Old Trafford na Anfield, a miało to miejsce w 1964 r. Przez kolejnych prawie 60 lat nie doszło do żadnego ruchu. Ale i tak dochodziło do zdrad.
Przez większość kariery Michael Owen uchodził za złote dziecko Liverpoolu. To w sercu Merseyside napastnik spędził ponad 13 lat. Najpierw jako zdolny junior, który przechodził przez kolejne szczeble akademii. Później, już jako w pełni ukształtowany zawodnik, zaprowadził “The Reds” do zdobycia Pucharu UEFA. Sam zgarnął najcenniejszą nagrodę indywidualną, Złotą Piłkę. Miał Anfield u stóp, ale w 2004 r. zdecydował się na odejście. Pociąg o nazwie “Real Madryt” zjawia się tylko raz w karierze. Owen kupił bilet w jedną stronę, ale nie odniósł sukcesu na Santiago Bernabeu. Jego blask znikł na tle konstelacji gwiazd. Pośród grona “Galaktycznych”, był zbyt przyziemny. Na domiar złego, po powrocie do Anglii zerwał więzadła krzyżowe, a jego Newcastle spadło z ligi. On, Michael Owen, zdobywca Złotej Piłki, miał grać w Championship? Wolał przystać na ofertę dawnych rywali. W lipcu 2009 r. podpisał kontrakt z Manchesterem United. Wychowanek “The Reds” ubrał mundur wroga.
- Jeśli masz zamiar powiedzieć “nie” Manchesterowi United, równie dobrze możesz od razu odejść na emeryturę. Robiłem wszystko, co mogłem, żeby wrócić do Liverpoolu, ale to się nie udało. A gdy pojechałem na Anfield już koszulce Manchesteru i usłyszałem gwizdy, to było jak sztylet wbity prosto w serce - zdradził w rozmowie z “The Guardian”.
- Powrót na stadion Liverpoolu był bardzo bolesny. Płakałem w szatni i miałem nadzieję, że nikt tego nie zauważy. To były tortury. Czułem się, jakbym rozwodził się z własną żoną. Szedłem obok trybuny The Kop i słyszałem przekleństwa rzucane w moją stronę. Musiałem z tym żyć - dokończył Owen.

Pożądana porażka, zakazane koszulki i czysta brutalność

Za żywy symbol zaciekłości można uznać karierę Stevena Gerrarda. Pomocnik, w przeciwieństwie do Owena, nigdy nie zdradził barw i przez całą karierę na Wyspach pozostał wierny Anfield. Wstręt, którym darzył “Czerwone Diabły”, był tak duży, że wolał nawet, aby Liverpool przegrał, niż Manchester wygrał.
Brzmi zagadkowo? Już wyjaśniamy. Wszystko rozegrało się pod koniec sezonu 2009/10. W wyścigu o mistrzostwo liczyły się dwa zespoły, Chelsea i właśnie United. W przedostatniej kolejce “The Blues” przyjechali na Anfield. Aby utrzymać fotel lidera, potrzebowali zwycięstwa. Problem w tym, że do 85. minuty był remis. Wtedy Gerrard podarował im mistrzostwo na srebrnej tacy.
- To był wspaniały prezent od Stevena. Nic nie mogę na to poradzić - gorzko stwierdził Sir Alex Ferguson. Dodatkowy smaczek - Liverpool i Manchester miały wtedy na koncie tyle samo mistrzostw Anglii. Cóż, najwyraźniej Gerrard wolał jedną porażkę niż piętno hańby. Chociaż finalnie i tak United przegonili przecież LFC w historycznej klasyfikacji.
- Nauczyłem się nienawidzić Manchesteru United. Od ponad 20 lat czułem, że oni są wrogami. W domu mam dużą kolekcję koszulek, które zbierałem przez całą karierę. Nie ma i nie będzie tylko jednej, koszulki United - powiedział Gerrard w rozmowie z magazynem “Express”.
Słowa znajdowały odzwierciedlenie w czynach. W swoim ostatnim meczu przeciwko Manchesterowi Gerrard spędził na murawie… 38 sekund. Wszedł na boisko po przerwie i już przy pierwszym kontakcie z piłką próbował połamać nogi rywala. Nie udało mu się, więc po chwili nadepnął Andera Herrerę i został słusznie odesłany do szatni. Z hukiem pożegnał się z “Czerwonymi Diabłami”.
Naturalnie, to jedynie wycinek z długiej, barwnej, a momentami bezwzględnej rywalizacji dwóch hegemonów. Przecież nie tak dawno temu Luis Suarez atakował na tle rasowym Patrice’a Evrę. Gary’ego Neville’a karano finansowo za zbyt ostentacyjne okazywanie radości przed trybuną kibiców Liverpoolu. Jonjo Shelvey najpierw chciał zakończyć karierę Jonny'ego Evansa, żeby po ujrzeniu czerwonej kartki obrażać Fergusona.
A co wydarzy się dziś? Żaden z podopiecznych Juergena Kloppa i Ole Gunnara Solskjaera nie odstawi nogi. Stawka jest zbyt wysoka, a historia zbyt długa i obfita w momenty bólu, wstydu i chwały dla obu stron. Tylko jedno jest pewne. W Bitwie o Anglię musi wygrać czerwień. Pierwszy gwizdek sędziego o 17:30. Pół godziny wcześniej w naszym serwisie uruchomimy tradycyjną relację na żywo z czatem live dla wszystkich zainteresowanych. Zapraszamy.

Przeczytaj również