Nie oglądaj La Liga, oglądaj Danjumę. Był bezdomny, mieszkał w rodzinie zastępczej, dziś jest gwiazdą

Nie oglądaj La Liga, oglądaj Danjumę. Był bezdomny, mieszkał w rodzinie zastępczej, dziś jest gwiazdą
Mark D Fuller / PressFocus
Futbol to radość, wolność, ciesz się, kiedy masz piłkę przy nodze - mawiał Ronaldinho. Słowa swego czasu największego piłkarskiego magika na kuli ziemskiej wziął sobie do serca pewien utalentowany skrzydłowy. Arnaut Danjuma to dziś zawodnik, który jednocześnie zachwyca, oczarowuje i przyciąga na stadion czy przed telewizory. W świecie futbolu zniewolonego przez taktykę i dyscyplinę, Holender lata tak wysoko, że wyłamuje się ze wszystkich schematów.
Gracz Villarrealu to nowa twarz na Półwyspie Iberyjskim, a jednocześnie jeden z najmocniejszych magnesów oddziałujących na nowych widzów. Statystyki i tzw. eye-test jasno pokazują, że liga hiszpańska jest obecnie jedną z nudniejszych w europejskiej czołówce. Goli jak na lekarstwo, ciekawych akcji tyle co kot napłakał, poziom emocji równy obserwacji topniejącego śniegu. W ogólnym marazmie pojawił się jednak magik, który ma w poważaniu konwenanse i powszechną szarość. Danjuma bierze piłkę i ośmiesza rywali, jakby mierzył się na trzepaku z chłopakami z osiedla. Jeden drybling, drugi, trzeci - na to się patrzy, to się ogląda, to trzeba podziwiać.
Dalsza część tekstu pod wideo

Piłkarz z podwórka

- Dzisiaj zagrałem trochę ekstrawagancko. Chciałem wiele pokazać po wejściu z ławki. Ale to mój typowy styl gry, lubię dryblować. Dostałem na to pozwolenie od trenera - mówił Danjuma po meczu z Gibraltarem w trakcie poprzedniej przerwy reprezentacyjnej.
Oczywiście, rywal ani prestiż spotkania nie mogły elektryzować żadnego kibica holenderskiej piłki. Jednak nawet na tle przeciwnika z tak niskiej półki, to Danjuma pokazał najwięcej spośród wszystkich podopiecznych Louisa van Gaala. Gdy wszedł na boisko, to po to, aby okazać Gibraltarowi szacunek, ale nie we francuski sposób, gdzie sztuczki techniczne Lucasa Paquety i Neymara są karane żółtymi kartkami. Danjuma darzy respektem przeciwników poprzez pokazanie pełni swoich wyjątkowych umiejętności. Futbolu nie stworzono po to, aby mocniejszy litował się nad słabszym. Sensem tej dyscypliny jest możliwość serwowania kibicom show przez zawodników pokroju Holendra.
Powołanie 24-latka do reprezentacji Holandii nie mogło nikogo dziwić. Była to jednocześnie nagroda za spektakularny początek sezonu i opcja poszerzenia taktycznych możliwości w układance van Gaala. Każdy selekcjoner marzy o piłkarzu, który w dwa kwadranse potrafi strzelić gola, dać cztery kluczowe podania i siedem razy przedryblować rywala. W kadrze “Oranje” Danjuma zapewnia oranie rywali. W 24-latku największy podziw może budzić fakt, że swoją wirtuozerię prezentuje z równym poziomem w starciach z Gibraltarem i Manchesterem United. Nie do końca romantyczne porzekadło mówi, że bramkarz stoi, a gole padają. W przypadku Holendra defensorzy stoją, a on ich mija.
- Zagram przeciwko swojemu idolowi. Od zawsze podziwiam Cristiano Ronaldo. Ale gdy wyjdę na murawę, nie mogę o tym myśleć. Nie możesz podziwiać innych w trakcie meczu. Wychodzę grać, żeby pokazać swoją osobowość i robić to, co potrafię najlepiej. Do ostatniego gwizdka - przyznał Danjuma dla “Daily Echo” przed starciem z “Czerwonymi Diabłami”. Ronaldo strzelił wówczas gola na wagę trzech punktów, ale przez większość meczu na deskach Teatru Marzeń rządził inny artysta.
Danjuma to żywy przykład wymierającego piłkarza-magika. Coraz mniej zawodników wkłada korki po to, aby z futbolówką zrobić coś nie tylko pożytecznego, ale i efektownego. W końcu piłka nożna to gra błędów, a kolejne dryblingi tylko generują ryzyko. Nie kiwaj, nie baw się, graj bezpiecznie - ilu piłkarzy usłyszało to od swojego trenera, a co najgorsze jeszcze wzięło sobie te słowa do serca. Jednak ostatecznie człowiek zawiesza oko na zieleni murawy, żeby obejrzeć kogoś jak Danjuma, a nie przesuwające się formacje i ściśle schematyczny ordnung. Podobno atak wygrywa mecze, obrona trofea. W takim razie tacy skrzydłowi wygrywają serca kibiców.

Transferowy strzał w dziesiątką

Ostatnie tygodnie pokazują słuszność ryzyka, jakie podjął Villarreal w trakcie minionego okienka. Aby sprowadzić Danjumę, “Żółta Łódź Podwodna” pobiła swój rekord transferowy. Okazało się, że czasem lepiej sięgnąć głębiej do kieszeni i wydać 20 milionów euro raz, a dobrze, zamiast ściągać czterech piłkarzy po pięć milionów w nadziei, że ktokolwiek odpali. Holender był pewną opcją, która natychmiast zaczęła się zwracać.
Danjuma to chodząca rozrywka, piłkarski raut, ale także gwarancja skuteczności. W jego grze nie ma taniego efekciarstwa nastawionego pod viralowy urywek z dryblingiem uciętym przed momentem bezsensownej straty. 24-latek nie jest typowym jeźdźcem bez głowy, który niczym Adama Traore zanotuje dziesięć dryblingów, żeby dziesięć razy nie przełożyć tego na nic godnego uwagi. W lidze hiszpańskiej tylko trzech piłkarzy ma lepszy od Danjumy stosunek rozegranych minut do zdobytych bramek. Nowy gwiazdor Villarrealu strzelał już w tym sezonie Atalancie czy Atletico, z Manchesterem United zanotował asystę, a jego koledzy mogli wykorzystać jeszcze przynajmniej dwa otwierające podania. Holender urodzony w Lagos jest zamieszany w połowę trafień drużyny Unaia Emery’ego strzelonych w rozgrywkach ligowych. W przedostatniej kolejce uratował punkt bramką w ostatniej minucie meczu. Lider przez wielkie "L".
- Chcieliśmy wnieść do drużyny świeżość. Danjuma wciąż się uczy, ale jego adaptacja przebiega znakomicie. Widać, że wszystko zaskoczyło między nim i pozostałymi zawodnikami - przyznał Emery po jednym z meczów ligowych.

Od bezdomności do Ligi Mistrzów

Villarreal pewnie nie jest wymarzonym klubem dla 24-letniego zawodnika. W karierze Danjumy nie wszystko szło jednak tak łatwo, jak mijanie obrońców Manchesteru United. W pełnokrwistym wywiadzie dla “The Guardian” Holender przyznał, że jego najtrudniejsze momenty w życiu wcale nie są związane z futbolem.
- Moi rodzice rozwiedli się, kiedy byłem mały. Matce trudno było znaleźć mieszkanie i pieniądze na życie dla naszej rodziny. W pewnym momencie nie mieliśmy gdzie się podziać. Czasem spaliśmy w samochodzie, bo nie mieliśmy dokąd pójść. W końcu ja, mój brat i siostra trafiliśmy do rodzin zastępczych. Ojciec jedynie podrzucał mnie rano do szkoły, a potem odbierał i zawoził z powrotem do rodziców zastępczych. Nigdy nie pytałem, dlaczego nie mogłem wtedy mieszkać z którymś z rodziców. To część życia, do której wolałbym nie wracać. Jest kilka rzeczy, o których nie chcę wiedzieć. Zacząłem grać w piłkę, żeby uciec z dala od tego wszystkiego. Futbol sprawił, że cieszyłem się życiem. To była moja ucieczka - opowiedział Holender.
W wieku 11 lat Arnaut mógł znów zamieszkać z ojcem. Doświadczenia zebrane w miejscowych drużynach sprawiły, że dostał się do akademii PSV Eindhoven, jednej z holenderskich potęg. Tam spędził pięć lat, jednak nigdy nie udało mu się zadebiutować w seniorskiej drużynie. Nie przedostał się przez gęste sito odsiewające piłkarskie ziarna od plew.
- Gdy trafiłem do PSV, byłem uznany za wielki talent. Początkowo wszystko się układało, ale potem nie mogłem się tam odnaleźć. 16-latkowie, którzy mają tam przyszłość, dostają oferty kontraktów. Mnie niczego nie zaproponowano. Z moją przeszłością naturalne było to, że nie mogłem się poddać. Moi koledzy z juniorów jeździli już najlepszymi samochodami. Ja na treningi musiałem dojeżdżać pociągiem. Wiedziałem, że muszę iść dalej - przyznał w rozmowie z oficjalną stroną Bournemouth.
Nim Danjuma trafił do Anglii, przeszedł do NEC Nijmegen, gdzie otrzymał możliwość seniorskiego debiutu. Po dwóch latach przykuł uwagę belgijskiej fabryki talentów. Club Brugge zapłaciło za niego niecałe trzy miliony euro. Po roku Bournemouth zaoferowało pięć razy więcej. Jeśli strzelasz takiego gola w starciu z jedną z najsilniejszych defensyw na świecie, pokazujesz, ile jesteś wart.

Wisienka na torcie

Jego pierwszy sezon w Anglii był fatalny. Danjuma wystąpił w czternastu meczach Premier League i nie zanotował w nich ani jednej bramki czy asysty. Przez prawie pół roku nie mógł grać ze względu na złamaną nogę. W międzyczasie “Wisienki” spadły do Championship. Mogło się wydawać, że Holender podzieli los Jordana Ibe czy Dominica Solanke, którzy okazali się kompletnymi niewypałami na Dean Court.
W ubiegłym sezonie Danjuma błyskawicznie uciszył głosy szepczące o możliwym zakwalifikowaniu go do sekcji klubowych niewypałów. Gdy kontuzje przestały o sobie przypominać, zwrócił się z nawiązką. W 33 spotkaniach na zapleczu Premier League strzelił 15 goli i dołożył do tego siedem asyst. Połowę swoich trafień zanotował nogą prawą, drugą połowę lewą. W rankingach osiąganej prędkości wykręcał wyniki bliskie zawodowym sprinterom. W play-offach o awans do angielskiej ekstraklasy zdobył dwie bramki, ale brak wsparcia partnerów spowodował, że dwumecz wygrało Brentford. Skrzydłowy wiedział, że nie może spędzić kolejnego roku w drugiej lidze.
- Jestem wdzięczny Bournemouth, ale nie wytrzymałbym już w Championship. Kiedy jesteś w mojej sytuacji i interesuje się tobą zwycięzca Ligi Europy, nie możesz odmówić. Skupiam się na tym, aby wyciągnąć jak najwięcej ze swojej kariery. Jeśli mogę udowodnić swoją wartość w Lidze Mistrzów, chcę to zrobić. Po to przyszedłem do Villarrealu - zapewniał Danjuma na łamach “Daily Mail”.
Real Madryt, Gibraltar, Manchester United - bez znaczenia. Arnaut Danjuma może wyjść naprzeciw każdego rywala i sprawić, by murawa stała się parkietem, a futbolówka partnerką w piłkarskim tańcu pełnym efektownych figur. Kiedyś Holender mieszkał w samochodzie. Dziś nie potrzebuje już nawet czterech kółek. On sam z piłką u nogi, kolokwialnie mówiąc, “jedzie” z każdym przeciwnikiem.

Przeczytaj również