Nieśmiertelny weteran zaprzecza prawom fizyki. 43-letni "dziadek" wsuwa pizzę i wyjaśnia młodzież na boisku

Nieśmiertelny weteran zaprzecza prawom fizyki. 43-letni "dziadek" wsuwa pizzę i wyjaśnia młodzież na boisku
youtube screen
Rocznik 1977. 43 lata. W Montpellier od prawie dekady. W francuskiej piłce pojawił się w 2004 roku. I dalej gra. Vitorino Hilton może wszystko. - Każdy sezon może być jego ostatnim, ale on naprawdę się trzyma - opisuje nam weterana Tomasz Smokowski.
Sekretną recepturę na piłkarski eliksir długowieczności, pozwalający podtrzymać wysoką formę oraz bez przerwy istnieć w rankingach topowych europejskich lig, to tajemnica, którą udało się zgłębić wyłącznie najwytrwalszym. Zlatan Ibrahimović, Gianluigi Buffon i wspomniany Vitorino Hilton stanowią śmietankę tego towarzystwa. „Papi” - jak nazywają obrońcę Montpellier koledzy w szatni - w Europie pojawił się niemal dokładnie 19 lat temu, kiedy to związał się umową ze szwajcarskim Servette Genewa.
Dalsza część tekstu pod wideo
Na początku stycznia 2004 roku, w zimowym okienku transferowym, Vitorino został wysłany na wypożyczenie do francuskiej Bastii, żeby załatać potężną dziurę budżetową w kasie drużyny z Genewy. Raczej niewielu fachowców przypuszczało wówczas, że jakikolwiek klub Ligue 1 zdecyduje się na skorzystanie z usług brazylijskiego defensora. Bo a to łapał czerwoną kartkę, a to notował występ poniżej oczekiwań. Niemniej jednak, w ostatecznym rozrachunku Hiltona wskazano jako jeden z jaśniejszych filarów SCB, dzięki któremu zespół z Korsyki rzutem na taśmę uchronił się przed spadkiem. To dało stoperowi możliwość przebierania w licznych ofertach.

Futbol, krew i złoto

Tak naprawdę Brazylijczyk był wtedy zszokowany skupionym wokół niego zainteresowaniem, a nawet miał rozważać bilet powrotny do ojczyzny. Hiltona do podjęcia decyzji o kontynuowaniu kariery sportowej w Chapecoense miały przekonywać względy czysto rodzinne. W znacznym stopniu czuł, że jest zobowiązany, aby oddać hołd klubowi, w którym zainaugurował swoją przygodę z futbolem, czyli właściwie odkąd skończył dziewiętnaście wiosen.
- Chapecoense to klub, któremu zawdzięczam wszystko. Jako siedemnastolatek nie byłem jeszcze członkiem żadnej drużyny, po prostu kopałem podartą, twardą futbolówkę na ulicach rodzinnego miasta. Tam zauważył mnie człowiek z Chapecoense. Przyjęli mnie z otwartymi ramionami, dali mi szansę rozwoju. Nie mogli mi zaproponować dużych pieniędzy, ani gry o najważniejsze trofea, ale i tak jestem im wdzięczny, ponieważ otworzyli przede mną drzwi do dalszej kariery. W „Chapeco” poznałem też moją żonę. Wygrałem tam wszystko, co najważniejsze - rodzinę, piłkarską karierę - oświadczył Vitorino.
Koniec końców, Hilton wybrał ofertę RC Lens, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Ówczesne oblicze drużyny „Les Sang et Or” tworzyła całkiem zgrana paka, w której występowali m.in.: Seydou Keita, Alou Diarra, John Utaka, Adama Coulibaly, Jacek Bąk, a w późniejszych latach Pierre-Alain Frau czy Aruna Dindane. Jak na ligowego przeciętniaka, „Złocisto-Krwiści” osiągali bardzo przyzwoite rezultaty, plasując się przez trzy sezony w górnej części tabeli Ligue 1.
W 2008 r. Lens niespodziewanie spadło, ale nie wpłynęło to specjalnie na losy Hiltona, który - z wyrobioną na francuskiej ziemi marką - został wykupiony z dotychczasowego klubu przez Marsylię za pięć milionów euro. Wychowanek Chapecoense bez momentu zawahania zaakceptował warunki kontraktu, ale nie zdawał sobie sprawy, że w przyszości przeżyje tam istny koszmar.

Faux pas Deschampsa i marsylski dramat

Debiutancki sezon Vitorino w ekipie ze Stade Velodrome wyglądał jak rozpoczęcie baśniowej przygody. Rozpędzeni Marsylczycy zdobyli wicemistrzostwo Francji, minimalnie ustępując pola (tylko trzy „oczka” na finiszu rozgrywek) Girondins Bordeaux, natomiast Hiltona wyróżniono nominacją do jedenastki sezonu Ligue 1. Eksperci, dziennikarze i kibice podnosili jego wartość, mianując nawet najlepszym środkowym obrońcą ligi. Zmieniło się to, gdy w trakcie rozgrywek 2009/10 stanowisko trenera zespołu „Les Phoceens” objął Didier Deschamps. Mocna pozycja Vitorino uległa drastycznemu zachwianiu. Nowy szkoleniowiec Olympique Marsylii od razu postawił na Brazylijczyku krzyżyk, więc i szans na regularne występy było jak na lekarstwo. 22 mecze w dwóch kolejnych sezonach to tylko dowód, że wśród wielu elementów mistrzowskiej układanki Deschampsa, Hilton był zbędnym ogniwem. „Papi” ze statusu bohatera stał się nagle piłkarzem nikomu niepotrzebnym.
- Czułem, że trener zupełnie mnie nie docenia. Powiedział mi to zresztą wprost, a ja poprosiłem go o transfer. Najpierw się zgodził, a potem tę zgodę wycofał. Powiedział mi, że mam cechy, których potrzebuje u zmienników i chce, bym pozostał częścią zespołu. Straciłem dwa lata. Deschamps po prostu wykluczył mnie z gry - stwierdził.
Hilton, odrzucony przez wizjonerskie widzimisię Didiera Deschampsa, ponownie wziął pod rozwagę powrót do Brazylii. Szczególnie, że w listopadzie 2011 roku do jego posiadłości wtargnęli włamywacze. Sześciu uzbrojonych rzezimieszków obrabowało dom zawodnika OM z kosztowności, zaś jego ogłuszyli kolbą karabinu maszynowego. Vitorino już wtedy wiedział, że na pewno nie zostanie w Marsylii ani ułamka sekundy dłużej.
- Pomijając wszystkie kwestie natury piłkarskiej, nie mogłem zostać w Marsylii po czymś takim. Nie mógłbym dalej mieszkać w tym mieście, obawiając się o własne życie i życie mojej rodziny. Musiałem jak najprędzej zmienić otoczenie - podkreślał brazylijski obrońca.
W ostatniej chwili, tuż przed pakowaniem walizek, zgłosili się działacze Montpellier. I to był strzał w sam środek tarczy. Klub z południa Francji, z czternastego miejsca okupowanego w poprzednich rozgrywkach zdobył tytuł mistrzów Francji w sezonie 2011/12. Hilton, do spółki z Mapou Yangą-Mbiwą, stworzyli duet najszczelniejszych defensorów w kraju.

Wzorzec skrupulatności

Romans wychowanka Chapecoense z Montpellier miał potrwać zaledwie kilka lat, ale już dziś wiadomo, że przeistoczył się w wielką miłość. W tamtym okresie znalazłaby się może - jeśli w ogóle - garstka ludzi, która wróżyłaby Hiltonowi tak długi “termin przydatności”. Bo przecież młodzież bezustannie wali do drzwi futbolu drzwiami i oknami, bo życie dyktuje granice fizycznej wytrzymałości człowieka, bo wreszcie nikt nie jest w stanie ustrzec się ruchomych piasków czasu, wciągających największych kozaków pod powierzchnię.
Niemniej, 43-latek tę sztukę uskutecznia bez zarzutu. Testy wydolnościowe wskazują, że ma kondycję na poziomie zawodników młodszych o piętnaście wiosen. Doświadczenie nabyte przez osiemnaście lat we francuskiej Ligue 1 procentuje z dnia na dzień. Przytomnie wyjaśnia niebezpieczne akcje podbramkowe, zachowuje koncentrację, świetnie czuje się w pojedynkach powietrznych. Mankamentem w piłkarskiej charakterystyce Hiltona jest obecnie gra na wślizgu. Często bywa spóźniony przy interwencjach, co skutkuje faulem, ale ogólnie daje radę.
Młodzi mogą się od obrońcy Montpellier dużo nauczyć. Przede wszystkim etyki pracy.
- Bardzo rzetelny, uczciwy człowiek. Tytan pracy. Pierwszy przychodzi, ostatni wychodzi z treningu. Im jest starszy, tym więcej czasu poświęca stretchingowi, bo wie, że bez tego już by go nie było. Co ciekawe, ciągle ma bardzo dobre wyniki badań motorycznych. Każdy sezon może być jego ostatnim, ale on naprawdę się trzyma. Ba! Nie dość, że gra w pierwszym składzie, to defensywa Montpellier jest jedną z lepszych w kraju. Gdzieś czytałem, że nie jest radykałem. Zjeść pizzę raz w tygodniu? Czemu nie - mówi nam Tomasz Smokowski, dziennikarz “Kanału Sportowego” i ekspert od francuskiej piłki.

Nieśmiertelny autorytet

Defensor „La Paillade” to bez dwóch zdań wzór do naśladowania. Ponadto Brazylijczyk cieszy się ogromnym szacunkiem nie tyle francuskiej prasy, co również zawodników Ligue 1. W wywiadach często podkreśla, że zapomina o tym, iż nie ma już 22-23 lat i traktuje młodzież jak rówieśników, kiedy oni zwracają się do niego pieszczotliwie per „Papi” (dziadek). Hilton skraca dystans, nawiązując też kontakty ze wschodzącymi gwiazdami zespołów przeciwnych.
Trudno wyobrazić sobie francuską ligę bez Vitorino Hiltona, którego historia to owoc determinacji, ciężkiej pracy, hartu ducha i nieustępliwości w wyścigu z czasem. Ktoś, kto spisał dzieje życia tego jegomościa, utrwalił jego pomnik w piłkarskiej literaturze pod hasłem „ponadczasowość”, skategoryzował jako „wiekopomny”. Bo prawdziwie nieśmiertelnym człowiekiem jest właśnie ten, który posiadł umiejętność zakłamania własnej śmiertelności.

Przeczytaj również