Nieudana reanimacja trupa. Gareth Bale to smutna fotografia skończonego piłkarza. Jemu chyba nic nie pomoże

Nieudana reanimacja trupa. Gareth Bale to smutna fotografia skończonego piłkarza. Jemu chyba nic nie pomoże
Alex Nicodim / MB Media / PressFocus
Sytuacja Garetha Bale’a w Tottenhamie przypomina treść popularnego mema z nosaczem: niby człowiek wiedzioł, a jednok trochę się łudził. Mało kto spodziewał się sukcesu, większość katastrofy. I ta, całkiem spodziewanie, nadeszła. Co dalej? Pokora. Emerytura. Golf. W tej kolejności. Walijczyka dla futbolu nie da się już chyba uratować.
Jeśli ktoś będzie chciał z drugiego pobytu Garetha Bale’a w Tottenhamie wyciągnąć jakieś symboliczne obrazki, to znajdzie takie dwa. Pierwsze to ziarniste zdjęcie wykonane przez fanazespołu Marine, który wychylając się przez okno swojego domu, uchwycił charakterystyczną postać biegnącą po boisku, gdzie na co dzień kopią hydraulicy, rzeźnicy i listonosze. Drugie pochodziłoby pewnie z fragmentu treningu Spurs, gdy Mourinho próbuje zdopingować Walijczyka do zintensyfikowania starań słowami: “chcesz zostać u nas czy wolisz wrócić do Realu i siedzieć na ławce?”. Żadna z tych klisz nie pokazuje wartego niegdyś 90 milionów euro piłkarza w pozytywnym świetle. Próżno w ogóle szukać jakichś pozytywów.
Dalsza część tekstu pod wideo

Z deszczu pod rynnę

Po czterech miesiącach od ogłoszenia powrotu syna marnotrawnego trzeba zapytać, jakim celom służyła renowacja skorodowanego sportowca. W połowie rocznego wypożyczenia Bale rozegrał zaledwie 161 minut w Premier League. Niepoprawni optymiści sądzili, że taki nabytek będzie robił różnicę w starciach z tytanami, takimi jak Manchester City, tymczasem nawet nie bardzo błyszczał podczas 30 minut kopaniny z ósmoligowymi “ogórkami”.
Wiara w skrzydłowego została nagrodzona jedynie czterema występami od września i trzema golami (jednym ligowym, bardzo ważnym z Brighton, karnym z LASK w Lidze Europy i po szczwanym strzale głową ze Stoke w Pucharze Ligi). Dla przypomnienia, przed przeprowadzką do Hiszpanii Bale zdobył 21 bramek w Premier League w ostatnim sezonie gry dla “Kogutów”.
Należy wziąć pod uwagę okoliczności łagodzące. Podpisał kontrakt z londyńczykami, mając problem z kolanem, który opóźnił jego debiut. Bóle w łydce doprowadziły do tego, że był nieobecny przez większą część okresu świątecznego, a pojawił się na kartoflanym placu przeciwko Marine zaledwie dwa dni po powrocie z rehabilitacji. Obrońcy stwierdzą, że nawet przy tylu urazach, skrzydłowy po prostu powinien grać więcej. Skoro tak, to dlaczego Mourinho tak niechętnie na niego stawia?

Młody człowiek i nie może

Otóż Portugalczyk nie zważa na nazwiska. Znajduje się pod presją czasu i braku tytułów. Od 2008 roku Tottenham nie wstawił do gabloty nawet drzewka bonsai, a do tego musi myśleć o zapewnieniu miejsca drużynie w przyszłorocznej edycji Ligi Mistrzów. Walka na czterech frontach przynajmniej do kwietnia wydaje się bardzo realna, ale wyniki daje mu głównie duet Harry Kane - Heung-min Son. Przy jednym pustym krześle w ofensywie woli zaprosić do stołu Stevena Bergwijna. I trudno mu się dziwić. Holender np. oferuje wszechstronną, szybką i dynamiczną grę. Czym może się pochwalić obecnie Bale? No właśnie niczym. Rywalizuje jeszcze z Lucasem Mourą i Erikiem Lamelą. I każdy z nich dostaje więcej szans od szkoleniowca.
Czy remedium na totalny brak formy miałaby być większa liczba występów? Zdania są podzielone. Część obserwatorów uważa, że żadna dawka futbolu nie zmieni już Bale’a z powrotem w gracza, który opuszczał mury White Hart Lane, ani nawet nie zbliży go do tego poziomu. Istnieje nawet teoria mówiąca, że ostatnich kilka lat trwale odwróciło trend rosnącego potencjału Walijczyka. Pobyt w Madrycie, brak relacji z Zinedinem Zidanem, niekończące się plotki transferowe, krytyka ze strony okrutnych hiszpańskich mediów - wszystko to mogło odcisnąć piętno na fizyczności oraz psychice piłkarza.
Nie powinno tak być. Ktoś, kto go obserwował z ramienia Spurs, musiał widzieć w nim przynajmniej cząstkę właściwego zawodnika. Że to nie tylko chwyt marketingowy, ani bicie w najczulszy punkt długoletniego kibica, czyli sentymenty. Gareth ma dopiero 31 lat i jest o rok młodszy od Roberta Lewandowskiego, najlepszego piłkarza na świecie. Gdyby nie był w odpowiedniej formie fizycznej, nie znalazłby się przecież na ławce rezerwowych. Jeśli to tylko “złe samopoczucie”, to dlaczego tak długo trwa i jak temu zaradzić?

Pieniądz się zgadza

Mówi się w Tottenhamie, że Mourinho kompletnie nie wie, co zrobić z tym śmierdzącym jajem. Jego głównymi celami transferowymi na zimę są środkowy obrońca i środkowy pomocnik typu box-to-box. Tymczasem musi nagimnastykować się, aby uzasadnić decyzję o wypożyczeniu przebrzmiałego gwiazdora, który w ostatnich 12 miesiącach zasłynął jedynie z akcji “lornetkowej” na trybunach. I jeszcze jeden bardzo znaczący fakt. Bale “kosi” tygodniowo 220 tysięcy funtów. Więcej niż Son (175 tys.) czy Hugo Lloris (100 tys.) i niewiele mniej niż Kane (250 tys.). Powiedzieć, że to marnotrawstwo pieniędzy, to nic nie powiedzieć.
Walijczyk przyzwyczaił się do dąsów kibiców i nieufności ze strony menedżera. Cieszy się życiem w Londynie, pracą w klubie, który kocha. Szatnia? Tu nie zmienił się ani na jotę, jeśli chodzi o porównanie z tym starym Garethem. To nadal ten sam zabawny i zrelaksowany gość, z ciętym humorem, skory do żartów. Trzyma się z walijską paczką, Benem Daviesem i Joe Rodonem, ale otwarcie rozmawia z każdym kolegą z zespołu. No i jeszcze coś. Nie musi wreszcie na każdym kroku udowadniać, że zna hiszpański.
Na razie trudno powiedzieć, czy jeszcze kiedykolwiek zobaczymy tę najlepszą wersję Bale’a, wybuchową mieszankę z Cardiff. Mourinho twierdzi, że nie rozgorzała jeszcze debata na temat tego, czy klub będzie chciał zatrzymać go na przyszły sezon. Można się jednak spodziewać, że jeśli nie zagra dla nich, to nie wystąpi nigdzie. Bale z pewnością nie zrezygnuje z pieniędzy, które Real Madryt jest mu winien za ostatni rok kontraktu. Nie musi się też zgadzać na wypożyczenie gdziekolwiek. Jeśli ma to oznaczać dalsze ciężary, bezpłatny wstęp do madryckiego Klubu Kokosa i parę nieprzyjemnych artykułów w “Marce” i “AS-ie”, to trudno, niech tak będzie. Zgodził się na Tottenham, mając z tyłu głowy zbliżające się Euro i “ostatni taniec” w reprezentacji Walii. A później? Niech się dzieje, co ma dziać.
Niestety, zwykle bywa tak, że sequel jest znacząco gorszy od pierwszej części wspaniałego hitu. Kontynuując kinowe porównania, dzieło pt. “Bale w Tottenhamie 2” to bezwartościowy film klasy C, który oglądamy w piątek po trudnym tygodniu pracy i tylko dlatego, że nie mamy siły schylić się po pilota. Czasem uśmiechniemy się z przekąsem, ale częściej machniemy ręką, a na koniec zaśniemy z otwartą butelką piwa. Po przebudzeniu zapomnimy, o czym to właściwie było. Tyle zostało z Bale’a, dawnego przepiłkarza od gola przewrotką w Kijowie.

Przeczytaj również