"Nowa Bitwa o Anglię". Liverpool FC i Manchester City w walce o zwycięstwo, chwałę i tytuł mistrzowski

"Nowa Bitwa o Anglię". Liverpool i Manchester City w walce o zwycięstwo, chwałę i tytuł mistrzowski
Mitch Gunn/shutterstock.com
Pojedynek gigantów, brytyjskie “El Clasico”, starcie tytanów, określenia na nadchodzący mecz Liverpoolu z Manchesterem City można mnożyć w nieskończoność, ale żadne z nich w pełni nie odda klasy obu drużyn. “The Reds” i “The Citizens” od kilku tygodni toczą korespondencyjny pojedynek o mistrzostwo Anglii. Teraz wreszcie dojdzie do bezpośredniej konfrontacji, której stawka będzie najwyższa z możliwych.
Rozgrywki ligowe są uznawane za futbolowy maraton, w którym teoretycznie pojedyncze potknięcia nie muszą zaważyć o finalnym rezultacie. Ubiegły sezon pokazał jednak, że to właśnie bezpośrednie starcia są decydujące. Liverpool i Manchester City przez całą kampanię 2018/19 toczyli najbardziej zażarty pojedynek o mistrzostwo w historii Premier League.
Dalsza część tekstu pod wideo
Ostatecznie to podopieczni Pepa Guardioli sięgnęli po tytuł, wyprzedzając “The Reds” o zaledwie jedno oczko. Punkt, którego zabrakło drużynie z Liverpoolu został zagarnięty przez Stonesa, który w spotkaniu na Etihad zabrał Liverpoolowi szanse na mistrzostwo. Tamten mecz udowodnił, że o losach całego sezonu może decydować jedna akcja, pojedyncza interwencja, kilkanaście milimetrów.

Mecz o więcej niż 3 punkty

Właśnie dlatego w niedzielnym spotkaniu absolutnie każde zagranie będzie na wagę tytułu. Co prawda za nami dopiero 11 kolejek, aczkolwiek, w obliczu sytuacji panującej w górnych rejonach tabeli, rezultat nadchodzącego meczu zaważy o losach całej kampanii.
Liverpool posiada ten komfort, że niezależnie od wyniku pozostanie na czele tabeli. Wszak podopieczni Kloppa wypracowali sobie już 6-punktową przewagę nad wiceliderami z Etihad. Ewentualna porażka przeciwko “Obywatelom” nie byłaby zatem wielką tragedią, ale z pewnością zachwiałaby moralami LFC.
Należy pamiętać o sytuacji sprzed roku, gdy “The Reds” na półmetku sezonu mieli aż 7 oczek więcej niż City, co i tak nie przełożyło się na wymarzony triumf w Premier League. Zawodnicy Liverpoolu zrobią wszystko, aby tego typu sytuacja się nie powtórzyła.
Z kolei Manchester z jednej strony będzie pragnął nadrobić 6-punktową stratę do liderów z Anfield, a z drugiej nie będzie mógł pozwolić sobie na porażkę. Jeśli komplet oczek zostałby w mieście Beatlesów, to szanse na ligowy sukces “The Citizens” w tym sezonie drastycznie by się obniżyły. Pep Guardiola i spółka nie mogą sobie na to pozwolić.

Starzy znajomi

Kolorytu temu starciu dodają postacie obu trenerów, którzy znają się jak łyse (bez skojarzeń z “fryzurą” Pepa) konie. Zarówno Klopp, jak i Guardiola z żadnym innym szkoleniowcem nie mierzyli się tak często. Obaj stawali naprzeciw siebie aż 17 razy.
Co ciekawe, w stosunku do Katalończyka, Klopp jest jego najczęstszym oraz zarazem najskuteczniejszym rywalem. Nawet iście legendarne postacie pokroju Sir Alexa Fergusona, Arsene’a Wengera czy Jose Mourinho nie wynalazły patentu na ekipy prowadzone przez 48-latka. Jurgen tego dokonał, odnosząc łącznie 8 zwycięstw oraz 2 remisy nad Bayernem i Manchesterem prowadzonymi przez Pepa.
Trudno jednak ferować wyrok na podstawie tych statystyk, ponieważ jeśli spojrzymy wyłącznie na bilans w rozgrywkach Premier League, to dostrzeżemy, że jest on idealnie równy. 2 zwycięstwa Pepa, 2 triumfy Kloppa i 2 remisy. Dopiero niedzielny mecz zaburzy ten constans.

Wielcy nieobecni

Strata 6 punktów oraz niekorzystny bilans przeciwko Kloppowi nie są jedynymi problemami, które muszą przysparzać bólu głowy Guardioli. Pep stanie przed zadaniem załatania kilku luk, które powstały na skutek różnorakich urazów.
Na skrzydle Manchesteru na pewno nie ujrzymy zdobywcy zwycięskiego gola z poprzedniego ligowego starcia przeciwko “The Reds” - Leroya Sane. Niemiec dopiero rozpoczyna proces rehabilitacji po zerwaniu więzadła. Tym razem sympatycy Manchesteru będą musieli liczyć na skuteczność byłego gracza Liverpoolu Raheema Sterlinga lub Sergio Aguero, który jeszcze nigdy nie zdobył bramki na Anfield.
W linii pomocy wypadł hiszpański duet Rodri-Silva. O ile 23-latka z powodzeniem zastąpi Fernandinho, tak żaden piłkarz nie wynagrodzi braku “El Mago”, który w tym sezonie zaliczył już 3 bramki i 5 asyst. Ciężar rozgrywania w środkowej strefie będzie spoczywał wyłącznie na Kevinie de Bruyne.
Fala kontuzji nie ominęła także linii obrony “The Citizens”. Kilka tygodni temu poważnego urazu kolana doznał Aymeric Laporte, lider defensywy niebieskiej części Manchesteru. Od tamtego momentu “Obywatele” wyglądają znacznie mniej pewnie z tyłu, co wykorzystały m.in. ekipy Norwich i Wolverhampton, które odniosły zwycięstwa nad City.
Jakby tego było mało, w trakcie ostatniego spotkania z Atalantą przedwcześnie boisko opuścił etatowy bramkarz “Obywateli”, Ederson. Niezależnie od tego czy zmiana Brazylijczyka była podyktowana poważnym urazem czy tylko zachowaniem ostrożności, kibice City powinni spać spokojnie. Na San Siro wyrósł nowy “bohater” pod względem gry w roli golkipera.

Liverpool blisko ideału

Oczywiście Kyle Walker nie zagra na Anfield jako bramkarz, jednak nawet abstrahując od tego, dobra postawa golkipera City będzie kluczem do sukcesu, ponieważ ofensywa “The Reds” w tym sezonie gra kapitalnie.
Spośród 18 dotychczas rozegranych w tym sezonie spotkań Liverpoolu, tylko w jednym podopieczni Kloppa nie zdołali zdobyć choćby jednej bramki. Zdarzyło się to w 1. kolejce fazy grupowej Ligi Mistrzów, gdy remedium na ofensywne zapędy “The Reds” znalazło Napoli, które wygrało 2:0. Była to jednocześnie jedyna porażka drużyny z Anfield w tym sezonie.
Poza tym mamy 14 zwycięstw w regulaminowym czasie gry, 2 triumfy po serii rzutów karnych, zaledwie 1 remis, aż 43 zdobyte bramki i można by tak wymieniać i wymieniać, ale wniosek jest prosty. Forma ekipy Kloppa jest zatrważająco dobra.
Równie okazale prezentują się osiągnięcia poszczególnych zawodników. Fabinho wyrasta na jednego z najlepszych defensywnych pomocników świata, boki obrony funkcjonują bez zarzutu, o czym świadczą 2 bramki i 3 asysty Robertsona oraz 1 gol i 4 kończące podania Trenta.
Dodatkowo siła ofensywnego tercetu Liverpoolu jest jeszcze bardziej okazała niż w poprzednich latach. Salah, Firmino i Mane od lat sieją postrach wśród wszystkich linii defensywnych świata, ale choćby Senegalczyk właśnie przeżywa najlepszy okres w swojej karierze.
Jurgen Klopp może nazwać się szczęściarzem, ponieważ ma do dyspozycji niemal wszystkich zawodników pierwszego składu. Jedynie nieobecność Joela Matipa, który znakomicie wszedł w sezon stanowi pewien problem, aczkolwiek to i tak nic w porównaniu z plagą urazów City.

Anfield doda ci skrzydeł

Pomimo kilku absencji, na Anfield zobaczymy prawdziwą konstelację futbolowych gwiazd. Do gry o najwyższe cele w Premier League staną zawodnicy z absolutnie najwyższej światowej półki prowadzeni przez dwóch, w mojej opinii, aktualnie najlepszych szkoleniowców.
Wysoka jakość obu drużyn sprawia, że wytypowanie wyniku staje się naprawdę trudnym zadaniem. Wbrew pozorom kluczową rolę może odegrać miejsce rozgrywania spotkania. Anfield to prawdziwa twierdza nie zdobycia, która ostatni raz poległa w… kwietniu 2017 roku. Przez 2,5 roku żaden klub nie wrócił z tego stadionu “z tarczą”. Biorąc pod uwagę tę niebywałą formą Liverpoolu w meczach domowych, wydaje mi się, że szanse rozkładają się w proporcjach 51:49 właśnie na korzyść “The Reds”.
Liverpool stoi przed niepowtarzalną szansą wypracowania sobie przewagi, która może zaważyć o pierwszym mistrzostwie Premier League w historii klubu. City oczywiście zrobi wszystko, aby upragniony tytuł nadal pozostawał tylko w sferze marzeń “The Reds”.
Ta konfrontacja przyciągnie uwagę wszystkich futbolowych sympatyków z całego świata. O tym kto ostatecznie wyjdzie z niej zwycięsko dowiemy się niebawem. Już o 17:30 rozpocznie się “Nowa Bitwa o Anglię”.
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również