Nudni, monotonni, piekielnie skuteczni. Mistrzowski minimalizm da tytuł Realowi Madryt

Nudni, monotonni, piekielnie skuteczni. Mistrzowski minimalizm da tytuł Realowi Madryt
Mikolaj Barbanell / Shutterstock.com
Piłkarze Realu Madryt wykorzystują okoliczności i możliwości, biorą to, co daje im los, ale także całymi garściami czerpią z własnych zasobów. Potknięcia i problemy rywali, technologia VAR, niesamowita głębia składu, umiejętność zarządzania „kartkowiczami” i terminarzem, a nawet pusty stadion - to wszystko sprawia, że „Królewscy” są dziś jedną nogą w mistrzowskim raju.
Sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej, gdyby najgroźniejszy przeciwnik z Katalonii sam nie wkładał sobie kija w szprychy. Po powrocie La Ligi w zaledwie cztery tygodnie FC Barcelona straciła kapitał mozolnie budowany przez cały sezon. Głupie remisy, zbuntowane gwiazdy, małe lub większe konflikty ze sztabem szkoleniowym, wreszcie kontuzje kluczowych zawodników i prezes klubu stojący pod ścianą, jakby czekał na egzekucję. Barcelona chce, żeby sezon szybko się zakończył.
Dalsza część tekstu pod wideo
Biorąc pod uwagę samą tylko atmosferę przy Camp Nou, aż dziw, że „Blaugrana” jeszcze teoretycznie liczy się w walce o mistrzostwo. Nieunikniony kryzys musiał się odbić na wynikach, ale i te nie są aż takie dramatyczne. Barcelona nie rozłożyła przecież Realowi czerwonego dywanu, zapraszając do zgarnięcia tytułu bez żadnych problemów. „Los Blancos” wykorzystali uchylone drzwi, włożyli tam stopę, a teraz wchodzą do salonu z futryną.

Stawianie na karne

Podopieczni Zinedine’a Zidane’a wygrali każdy z ośmiu meczów po restarcie przy zupełnie minimalnym wkładzie, nie pozostawiając po sobie nadzwyczaj olśniewającego wrażenia. Filozofia „11 finałów”, jaką nakreślił francuski trener, oznacza ni mniej, ni więcej: „wyjdźmy, wygrajmy i zapomnijmy”. Nieważne jakim stylem, nieważne jakim wynikiem. W efekcie tego madrytczycy szanują siły i prócz dwóch pierwszych meczów, wygranych 3:1 z Eibarem i 3:0 z Valencią, nie strzelają rywalom więcej niż dwie bramki. Klucz to defensywa. Nie ma szalonych ataków, a co za tym idzie, groźnych kontr, po których “Królewscy” najczęściej tracili gole jeszcze przed lockdownem. Zamiast tego jest metodyczne, cierpliwe rozgrywanie akcji i wyczekiwanie na błędy rywala. A te następują prędzej czy później.
Gol i „żaglowanie” do ostatniego gwizdka. Najwyżej jeszcze dołożenie kolejnego ciosu, gdy przeciwnik zbytnio się otworzy, ufając przesadnie w swoje możliwości. Tak było z Alaves i Mallorką. W innych przypadkach, jak z Bilbao czy Getafe, czekają na dogodny moment, by postawić stempel. To nie musi być stuprocentowa szansa po świetnie rozegranej akcji. Ani stały napór na bramkę. To może być poszukiwanie rzutu karnego, co przy posiadaniu w składzie jednego z najlepszych egzekutorów jedenastek w historii, Sergio Ramosa, stanowi olbrzymi handicap.
To może mierzić kibiców nieprzychylnym Realowi, ale wszystkie karne dla przyszłych mistrzów podyktowano słusznie. Potwierdziły to opinie nie tylko sędziów VAR, ale później także pogłębione analizy ekspertów, na czele z dawnymi, szanowanymi arbitrami. Jeśli ktoś przed wprowadzeniem technologii wideo powtórek sądził, że Real przestanie wygrywać, bo wcześniej faworyzowali go ludzie z gwizdkami, dziś powinien zwrócić honor. „Królewscy” kroczą po mistrzostwo nie mimo VAR, a właśnie dzięki VAR.
Piłkarze Zidane’a postawili na rzuty karne, wierząc, że nawet przy indolencji strzeleckiej będą w stanie zrobić zawieruchę pod “szesnastką” rywala. Mieli im to zapewnić dynamiczni, niespotykanie szybcy skrzydłowi oraz wbiegający i wiecznie nękający defensywę przeciwnika boczni obrońcy. Przy wsparciu systemu sędziowie coraz częściej mają powód, by wskazywać na jedenasty metr. Efekt jest następujący: jednego karnego „zrobił” Vinicius, a pozostałe to dzieło trójki ofensywnych „wingbacków”, czyli Marcelo, Ferlanda Mendy’ego i Daniego Carvajala.

Solidność z tyłu, szczęście z przodu

Zidane przyznaje, że drużynie brakuje „odrobiny błyskotliwości”, chwaląc jednocześnie „równowagę”, „intensywność” i „solidność” jego piłkarzy. To prawda. Nie licząc meczu z Valencią, trudno wskazać pełne 90 minut, w którym Real pokazał pełnię blasku. Najlepszym strzelcem nie jest ani Benzema, ani wiecznie leczący kontuzje Eden Hazard, a środkowy obrońca, który regularnie trafia z jedenastek, a i czasem „ukąsi” z rzutu wolnego. Ostatnie wyniki to dwa razy 2:0 i trzykrotnie 1:0, co jednocześnie każe zastanawiać się nad skutecznością ofensywy, ale z drugiej - imponująco wyglądają te zera z tyłu. Real utrzymał pięć razy z rzędu czyste konto po raz pierwszy od czasu krótkiej kadencji Rafy Beniteza pięć lat temu. Po powrocie “Los Blancos” stracili jedynie dwa gole i ani razu nie musieli odrabiać strat.
Taka solidność kontrastuje z ostatnimi kolejkami w wykonaniu Barcelony. W kluczowych meczach z Celtą Vigo i Atletico Madryt ekipa Quique Setiena cztery razy przejmowała prowadzenie, a potem je traciła, często dość szybko. W teoretycznie łatwiejszych spotkaniach przeciwko Espanyolowi czy Realowi Valladolid zdobyła jedną bramkę, ale w końcówce niemalże rozpaczliwie broniła wyniku i niewiele brakowało do katastrofy. Nawet, gdy „wysadzała” Villarreal świetną, atakującą grą, to czasem, zwłaszcza w pierwszej połowie, na dłużej traciła panowanie nad boiskowymi wydarzeniami.
Sposób, w jaki Real dociera do tytułu, może nie należy do najokazalszych, lecz robią to z godną uwagi konsekwencją. Piłkarze nie napotykają krytyki ze strony fanów, która mogłaby zaistnieć, gdyby domowe mecze rozgrywano na Santiago Bernabeu. Wypełniony stadion z pewnością narzekałby na styl i dyspozycję poszczególnych piłkarzy (Bale!). Zwłaszcza w starciu przeciwko Getafe, kiedy podopieczni Zidane’a nie potrafili wykonać żadnych konkretnych ofensywnych akcji przy silnych fizycznie i taktycznie rywalach. Ale w niesamowitej ciszy na małym obiekcie w kompleksie treningowym „Królewskich” gracze nie mieli żadnej dodatkowej presji, z którą musieli sobie poradzić.

Perfekcja zarządzania

Systemu rotacyjny francuskiego trenera to jego znak rozpoznawczy. To opatentowana idea na rozegranie dobrego sezonu, stawianie na całą kadrę, budowanie formy wszystkich członków drużyny. Eksperci uważają, że Real nie ma tzw. „once de gala”, czyli jedenastki złożonej z najsilniejszych zawodników. Każda jednostka stanowi siłę i musi być odpowiedzialna za wyniki. Kiedy z Getafe kompletnie nie radziła sobie ofensywa, Zidane’a wymienił ją w całości, co podniosło dynamikę i spowodowało większy napór na bramkę gości. Gdy rdzewieje jedna śrubka, zawsze ma przynajmniej dwie opcje w zapasie. W ten sposób maszyna działa bez żadnych przestojów.
Mistrzowskie zarządzanie składem to również przyglądanie się potencjalnym zagrożeniom i oszczędzanie najważniejszych ogniw. Kiedy Casemiro, absolutny fenomen na pozycji numer „6”, był o jedną żółtą kartkę od zawieszenia, Zidane polecił mu grać mniej intensywnie, gdy wynik z Valencią został już praktycznie rozstrzygnięty. W kolejce czekał bowiem walczący o europejską kwalifikację Real Sociedad, zespół ze ścisłego czuba tabeli. Brazylijczyk „wykartkował” się więc dopiero na następne spotkanie z dużo słabszą Mallorką. Podobne polecenia dostali Sergio Ramos i Dani Carvajal. Hiszpanie wyczyścili stan żółtych kartoników akurat na mecz z pozostającym bez formy Deportivo Alaves. Na decydujące potyczki przeciwko Granadzie, Villarreal i Leganes będą już w pełni gotowi.
- Dopóki przeciwnik ma dalej matematyczne szanse na mistrzostwo, nie możemy się zrelaksować i myśleć o tytule - mówił po ostatniej wygranej Zidane. - Musimy robić to, co robimy. Pokazywać solidność, siłę. Mamy jeszcze trzy finały.
„Los Blancos” do upragnionego 34. tytułu brakuje już tylko 5 punktów. Może to rozstrzygnąć wygrywając dzisiaj z Granadą i remisując dwa ostatnie spotkania. Może też liczyć na potknięcie Katalończyków, którzy na oparach i z wielkim trudem wpadają na metę. Jedno jest pewne. Mistrza Hiszpanii poznamy w czwartek lub niedzielę.

Przeczytaj również