Od Bayernu do Bayernu. Tak Julian Nagelsmann szedł na szczyt. "Niektórzy uważali, że zwariowaliśmy"

Od Bayernu do Bayernu. Tak Julian Nagelsmann szedł na szczyt. "Niektórzy uważali, że zwariowaliśmy"
Xinhua/PressFocus
Monachijczycy pukali do niego trzy razy, ale drzwi otworzył dopiero teraz. Julian Nagelsmann to fenomen nie tylko w skali Niemiec, ale i całego piłkarskiego świata. Z wiedzą najbardziej doświadczonych fachowców w zawodzie oraz energią nastolatka jest twarzą najmłodszego pokolenia bystrych umysłów zasiadających na ławce trenerskiej. I właśnie spełnia marzenia.
Jako chłopiec tęsknie spoglądał na wschód. Z jego domu w Landsberg am Lech do Monachium jest około 60 kilometrów. To w stolicy Bawarii zakorzeniła się pierwsza miłość Juliana Nagelsmanna.
Dalsza część tekstu pod wideo
- Jako małe dziecko i nastolatek byłem fanem Bayernu, tak jak prawie wszyscy w regionie - mówił w jednym z wywiadów.
Piłkarska potęga wówczas go onieśmielała. Wybrał grę w młodzieżowych zespołach Augsburga, a później 1860 Monachium. Występował w samym sercu obrony i wyglądał jak prawdziwy, nowoczesny defensor. Wysoki (190 cm), dobrze zbudowany, niesamowicie solidny i niezawodny. Z ciągiem na bramkę. Gdyby nie zdrowie, pewnie dziś pisalibyśmy o Julianie Nagelsmannie, weteranie Bundesligi, być może już legendzie Bayernu, a nie o następcy Hansiego Flicka na stanowisku trenera…

Pierwsze lekcje

Pierwsze siadły mięśnie pleców, a później szlag trafił kolano. Zniszczył je sobie na jednym z meczów juniorskich na sztucznej nawierzchni. Miał dwadzieścia lat, a mógł już zupełnie zapomnieć o wyczynowym uprawianiu sportu. Krótko po tym, jak kariera oficjalnie dobiegła końca, w wieku 56 lat zmarł jego ojciec Erwin. Można było się załamać.
- Na początku nie chciałem mieć nic wspólnego z piłką nożną, ale po kilku latach przyszła tęsknota - wspominał trener.
Poszedł na zaoczne studia. Kierunek: zarządzanie biznesem. Tam nauczył się komunikatywności, podejścia do ludzi, organizacji pracy. Tak rozwijał miękkie umiejętności, niezbędne do codziennego kontaktu z zawodnikami. Następnie zwrócił się ku naukom sportowym i ostatecznie zdobył dyplom w tej dziedzinie, zanim trafił do Augsburga jako trener rezerw w sezonie 2007-08. Tam ściśle współpracował z szefem pierwszej drużyny, niejakim Thomasem Tuchelem, dziś szkoleniowcem Chelsea.
- Tak wyglądała moja droga do trenerki. Od Thomasa nauczyłem się podstaw - wyjaśnia Nagelsmann.
Pełnił rolę analityka, “szpiegował” najbliższych rywali. Wiąże się z tym jedna historia. Pewnego dnia wraz ze swoją dziewczyną (obecnie żoną) pojechał na mecz TSV Gersthofen, kolejnego przeciwnika Augsburga. Ona filmowała spotkanie, on robił notatki. Dziesiątki zapisanych kartek, długopis i jedna kamera wideo. Tak wtedy wyglądała analiza wyjazdowego meczu, kiedy nikt jeszcze nie myślał o platformach skautingowych. Julian wrócił z obszerną dokumentacją, niepewny, czy spełnił wytyczne Tuchela. Ten złapał się za głowę. Był pod wrażeniem sposobu, w jaki dwudziestokilkulatek szczegółowo opisywał poruszanie się graczy z piłką i bez niej.
Jasnym stało się, że Nagelsmann będzie szedł w tym kierunku, ale Tuchel nie czuje się jego mentorem czy nauczycielem.
- On wiedział, co chce robić i nie potrzebował moich rad. Sądzę, że z moich sesji treningowych wyniósł to, co potrzebował, ale w głowie miał zupełnie inne pomysły - twierdzi były szkoleniowiec Borussii Dortmund i PSG.
To prawda. Pisklę bardzo szybko wypadło z gniazda. Po raz pierwszy rękę wyciągnął do niego Bayern, oferując rolę poszukiwacza talentów. Ale on już postanowił: chciał odnieść sukces jako główny trener.

Najmłodszy trener Bundesligi

Wyzwania zaprowadziły go do wioski Hoffenheim, gdzie dokonał wielkiego przełomu. Trafił pod skrzydła profesora futbolu Ralfa Rangnicka. Jako asystent trenera w latach 2012-13 i opiekun drużyny do lat 19 dość szybko piął się po szczeblach kariery. Z juniorami zdobył mistrzostwo Niemiec w 2014 roku. W klubie już wtedy wiedzieli, że będą mieli z niego pociechę, dali mu jednak jeszcze chwilę na okrzepnięcie. Przygotowywali go do prowadzenia zespołu z Bundesligi. Imponował sposobem wykonywania pracy. Każdego dnia skupiał się na rozwijaniu poszczególnych zawodników, dopasowaniem elementów taktyki pod grupę piłkarzy. Stanowisko czekało na niego, ale potrzebny był jeszcze dobry moment.
Przejął stery w Rhein-Neckar-Arena w lutym 2016 roku, gdy zarząd TSG miał dość defensywnej i topornej piłki w wykonaniu podopiecznych Huuba Stevensa. Poprzedniego lata Nagelsmann rozmawiał z Bayernem o możliwości prowadzenia juniorów do lat 17, jednak poprosił o kilka miesięcy do namysłu. Czuł chyba, że otwiera się przed nim większa szansa. Nagelsmann dopiero co skończył 28 lat.
- Niektórzy uważali, że zwariowaliśmy, mianując trenera bez doświadczenia w pierwszym zespole. Że brzemię odpowiedzialności za całą drużynę go przytłoczy - pamięta reakcje dziennikarzy Alexander Rosen, dyrektor sportowy “Wieśniaków”.
Było zupełnie na odwrót. Młody fachowiec przystąpił do walki o utrzymanie w Bundeslidze zrelaksowany i pewny siebie. Musiał przekonać weteranów, takich jak Eugen Polanski, że nie wystarczy “walczyć”. Wolał, żeby “grali w piłkę”. W ten sposób nauczył ich czegoś nowego, wydobył ze strefy spadkowej, a w kolejnym sezonie wprowadził do Ligi Mistrzów.

Drony, ekrany i notatnik w łazience

Styl zarządzania to jego znak firmowy.
- Futbol to 30 procent taktyki i 70 procent kompetencji społecznych - tłumaczył kiedyś.
Na treningach wyrzucił ze słownika niemieckie formy grzecznościowe “Sie” i nalegał, by wszyscy rozmawiali ze sobą (również z nim) bezpośrednio przez “du” (ty). Oprócz doskonałego wydobywania z zawodników tego, co najlepsze, Bawarczyk bardzo poważnie podchodził do czysto piłkarskich zagadnień. Wszystkie swoje drużyny przekształcał w bezlitosną i szybką maszynę do kontrataków. Pseudonim “Baby Mourinho”, nadany mu przez bramkarza, a dziś zapaśnika Tima Wiese, też nie wziął się znikąd. Nagelsmann jest znany z niesamowitej wiedzy piłkarskiej oraz stosowania różnych formacji w zależności od przeciwnika i wyniku. Po pierwsze taktyczna elastyczność, po drugie psychologiczna konsekwencja.
Co ważne, więcej wymaga od siebie niż od innych. Nawet jego dom przypomina akademię taktyki piłkarskiej. W jednym z wywiadów przyznał, że koło kubka ze szczoteczką do zębów trzyma notatnik, bo “nigdy nie wiesz, kiedy wpadniesz na jakiś dobry pomysł, który trzeba natychmiast zapisać”. W rozmowie z “L’Equipe” podzielił się zabawną anegdotą ze swojego życia prywatnego, która doskonale pokazuje zaangażowanie w pracę.
- Moja żona często jest przerażona w środku nocy, bo budzę się i wykrzykuję wskazówki taktyczne do swoich piłkarzy! Nawet nie jestem tego świadomy, dowiaduję się o tym dopiero rano, od żony... To trochę irytujące, bo dzieje się często. Czasami budzę tym nawet mojego syna, a przecież dziecko nie powinno martwić się meczami mojego zespołu w Lidze Mistrzów - wyznał Niemiec.
To miłośnik nowych technologii, takich jak gigantyczne ekrany wideo, na których pokazuje piłkarzom, jak powinni zagrywać, oraz drony nagrywające wszystkie treningi, aby zidentyfikować potencjalne słabości i obszary wymagające poprawy. Jednak wbrew temu, co sugeruje ogólnie kultywowany stereotyp dzisiejszych młodych trenerów zapatrzonych w laptopy, on woli rozmawiać. W ten sposób zyskiwał szacunek u wszystkich graczy, których prowadził.
Do RB Lipsk dwa lata temu przeszedł z myślą o wygrywaniu trofeów, ale zdawał sobie sprawę, że wyprzedzenie w tabeli monachijczyków to misja niemożliwa. Kiedyś powiedział w wywiadzie dla Eurosportu, że “Bayern uczyniłby go trochę szczęśliwszym”, później zastrzegał, że dziennikarze wyrwali jego zdanie z kontekstu, bo po przecinku dodał “że cała jego radość nie zależy jednak od pracy na Allianz”. Od lipca nie będzie musiał prostować tej wypowiedzi. Ze szczęściem prawdopodobnie przyjdą też pierwsze trofea, których tak mu do tej pory brakowało.

Przeczytaj również