Od dziewiątej ligi do Liverpoolu FC. Angielski efekt domina uratuje mistrzostwo "The Reds"?

Od dziewiątej ligi do Liverpoolu. Angielski efekt domina uratuje mistrzostwo "The Reds"?
MDI / Shutterstock.com
Koronawirusowy kryzys odciska coraz większe piętno na świecie futbolu. Przerwy w rozgrywkach są przedłużane, a kluby wpadają w problemy finansowe. Znalazły się również kraje, w których podjęto już finalne, wiążące decyzje o zakończeniu sezonu. W Anglii anulowano wszystko poniżej siódmej ligi. I chociaż dotyczy to tylko piłki amatorskiej, to pokazało, ile problemów niesie ze sobą taki ruch.
Jak to mówią na Wyspach, „null and void”. Oznacza to, że na ósmym, dziewiątym i pozostałych poziomach nie będzie żadnych spadków i awansów. Pozostałe do rozegrania mecze zostały odwołane. Sezon jakby w ogóle się nie odbył. Zainteresowane kluby, podobno, niemal jednoznacznie popierały decyzję o tym, aby darować sobie planowane spotkania. Rozwiązanie spraw dotyczących tabeli i związanych z nią rozstrzygnięć postanowiły pozostawić władzom.
Dalsza część tekstu pod wideo

Nie ma rozwiązania idealnego

Jakie były opcje? Zakończenie kampanii przy aktualnym układzie tabeli byłoby oczywiście nieuczciwe, bo zespoły mają różną liczbę spotkań na koncie. Uznanie wyników po ostatniej pełnej kolejce? Zdecydowanie lepsze, ale... jest haczyk. Co powiedzieć przedstawicielom klubów, które zagrały dwukrotnie z liderem, podczas gdy inni zaliczyli już dwa spotkania z czerwoną latarnią ligi? Tutaj również uczciwości nie ma.
Najbardziej rozsądnym rozwiązaniem - przy założeniu, że sezon dokończony nie zostanie - powinno okazać się uznanie wyników po pierwszej rundzie za wiążące. Warto jednak zwrócić uwagę, że w Anglii kampania nie dzieli się na fazę jesienną i rewanżową. Niekiedy można mieć w pewnym momencie rozegrane dwa spotkania z rywalem X i zero z rywalem Y. Do tego na poziomie amatorskim kalendarz często się zmienia. Dlatego też zatwierdzenie tabeli po 23 z 46 kolejek niekoniecznie musiałoby okazać się jasne i czytelne. A jak wiemy, Brytyjczycy przywiązują do tego bardzo dużą wagę.
Taką rozmowę każdy z nas pewnie przechodził już kilka razy, więc nie ma sensu się zbytnio rozwodzić. A zatem, krótko mówiąc, idealnego rozwiązania nie ma. Zawsze znajdzie się coś, do czego można się przyczepić, zawsze będą poszkodowani. Jasne, być może anulowanie sezonu nie musi stanowić takiego złego wyjścia. W końcu ktoś mógł odjechać w tabeli, ale nikt jeszcze nie zapewnił sobie awansu na wyższy poziom rozgrywkowy.
To był marzec. Sęk w tym, że na Wyspach mają taki przypadek. W dziewiątej lidze pewną promocję miał zespół Jersey Bulls. Skoro rozgrywki uznano za „null and void”, to ją stracił. Ich historią zaczął żyć prawie cały angielski świat futbolu.

W centrum uwagi

Jeśli nie słyszeliście o wspomnianej drużynie, to trudno Was winić. I nie chodzi tu tylko o to, że zespół gra na dziewiątym szczeblu rozgrywek. To dopiero jego pierwszy sezon w historii, w którym od razu udało się absolutnie zdominować ligę. W 27 meczach “Byki” z Jersey wygrały... 27 razy. Dlatego też, już na tak wczesnym etapie sezonu, miały zapewniony awans. To jedyny taki przypadek w kraju. Tym samym, niespodziewanie, mały klub stał się „punktem zaczepienia” dla wszystkich, którym zaproponowany scenariusz nie odpowiada.
W końcu jest idealnym dowodem na to, że to wyjście ma oczywiste minusy. Nikogo też nie może dziwić, że przedstawiciele drużyny z małej wyspy na kanale La Manche dołączyli do grupy niezadowolonych, którzy wystosowali oficjalne pismo do federacji. Łącznie ponad 60 amatorskich drużyn podważa słuszność decyzji władz. To jednak Jersey Bulls są w tym momencie języczkiem u wagi jako klub, którego pozbawiono nie prawdopodobnej, ale pewnej promocji.
Jednymi z inicjatorów listu protestowego był zarząd ósmoligowego South Shields. Jak informuje „Guardian”, ich prezes jest „zawiedziony” decyzją. W gronie niezadowolonych znalazły się również kluby żeńskie. A problem odbił się szerokim echem, nawet pomimo tego, że dotyczy niższych lig. W końcu łatwo go odnieść do wyższego poziomu.

Sprawiedliwość, kasa, zdrowy rozsądek

Teraz sobie wyobraźmy. South Shields są wkurzeni, bo mają 12 oczek przewagi nad wiceliderem tabeli. Dla nich awans to sprawa czysto sportowa. Nie wiąże się z kosmicznymi pieniędzmi czy zapisaniem się w historii na lata. Reakcja z ich strony oraz wszystkich, którzy stanęli z nimi ramię w ramię, jest zdecydowana. Co więc stałoby się, gdyby anulowano rozgrywki w Premier League, Liverpool nie zdobył pierwszego od 30 lat tytułu, a kluby straciły chociażby część kosmicznych przychodów z umów telewizyjnych?
Sytuacja z amatorskiego futbolu bez dwóch zdań będzie miała wpływ na decyzję ciał zarządzających piłką na najwyższym poziomie. Efekt prawdopodobnie byłby taki sam. Z tym, że do gry weszłyby tysiące, miliony kibiców i niewspółmiernie większe sumy. Zaledwie kilka dni po tym, jak sprawa Jersey Bulls zyskała rozgłos, pojawił się koncept zakończenia kampanii Premier League w „zamkniętym obozie”. Jeśli takie rozwiązanie naprawdę bierze się pod uwagę, to pokazuje to skalę presji, pod jaką znajdują się osoby decyzyjne. Znacznie większej niż w innych krajach.
W Belgii powoli skłaniają się do odwołania sezonu, ale obecną tabelę zamierzają podobno uznać za wiążącą. W Jupiler League pozostała do rozegrania jeszcze jedna kolejka sezonu zasadniczego. Po niej miał nastąpić podział tabeli. Większość z klubów podobno akceptuje takie wyjście. Tym samym Club Brugge ma zostać mistrzem. I o ile na krajowym podwórku wszystko wydaje się dopięte, to w sprawę wmieszała się UEFA.
Europejska federacja, podobnie jak zarząd pięknej gry w Anglii, długo opierała się przed zawieszeniem rozgrywek w dobie epidemii koronawirusa. I chociaż nie stwierdzimy tego ze stuprocentową pewnością, to najprawdopodobniej podstawą takiego zachowania były pieniądze. A jeśli teraz, w obliczu aktualnej sytuacji na Starym Kontynencie, słyszymy, że drużyny z krajów, które nie dokończą sezonu, mogą zostać wykluczone z następnej edycji europejskich pucharów, to na usta cisną się same wulgarne słowa.
Umierają tysiące ludzi, wciąż nie wiemy, kiedy ustabilizowana zostanie sytuacja zdrowotna i ekonomiczna. Jeśli jednak przedstawiciele drużyn opowiadają się za zakończeniem rozgrywek, to wydaje się, że mają do tego pełne prawo. I tak, nie jest to idealne rozwiązanie. Tak naprawdę, jedno uniwersalne wyjście nie istnieje. Zawsze będą poszkodowani, zawsze będą też beneficjenci. Być może więcej dowiemy się za kilka tygodni, być może za kilka miesięcy. Historia Jersey Bulls i innych „niezadowolonych” amatorskich drużyn z pewnością wpłynie na ostateczne decyzje w Anglii. Nawet, jeśli to tylko dziewiąta liga.
Najważniejsze, żeby decydował zdrowy rozsądek, a nie pieniądze. Chociaż, zwłaszcza w przypadku władz Premier League i UEFA, trudno, aby było inaczej.
Kacper Klasiński

Przeczytaj również