Od Peszki i Żyry do Moutinho i Jimeneza. “Wilki” wspierane przez Mendesa rosną w siłę

Od Peszki i Żyry do Moutinho i Jimeneza. “Wilki” wspierane przez Mendesa rosną w siłę
Fabrizio Andrea Bertani / shutterstock.com
Futbol i pieniądze to dziś para nierozłączna. Krocie kosztują piłkarze, krocie kosztują trenerzy, miliony wydaje się na prowizje dla agentów. Hajs dosłownie wiruje w powietrzu. Sukcesy na arenie międzynarodowej? Tylko dla bogatych. Wystarczy, że pojawi się kasiasty wujek w roli właściciela, a los klubu potrafi odmienić się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdzki. W ostatnich latach przekonują się o tym kibice Wolverhampton.
Nie można powiedzieć, że “Wilki” to klub bez historii. Powstał on przecież w 1877 roku, ma na koncie trzy mistrzostwa kraju, cztery Puchary Anglii, kilka razy wygrywał Puchar Ligi Angielskiej i Tarczę Dobroczynności. Doszedł nawet do finału Pucharu UEFA. To wszystko jednak czasy dość zamierzchłe. Później przez długie lata sielanki nie było. Przyszła jedna upadłość, druga, tułanie się po niższych ligach. Czasy trochę lepsze, trochę gorsze. W końcu jednak “Wilki” z panującej stagnacji postanowił wybawić miliarder z Chin.
Dalsza część tekstu pod wideo

Z Pekinu do Wolverhampton

To Jeff Shi sprawił, że dziś na murawę Molineux Stadium w pomarańczowej koszulce wybiegają Joao Moutinho, Ruben Neves, Diogo Jota czy Raul Jimenez, a więc piłkarze warci grube miliony, a nie Sławomir Peszko czy Michał Żyro, którzy wcale w nie tak dalekiej przeszłości reprezentowali barwy Wolves. Z całym szacunkiem do polskich piłkarzy, zmienił się standard. Swoją drogą, ciekawe gdzie byłby dziś wspomniany Żyro, gdyby nie fatalny uraz odniesiony jeszcze w barwach “Wilków”. Start miał wtedy bowiem imponujący.
Właściciel konglomeratu “Fosun International” przejął klub w 2016 roku, od razu wpompowując w niego grube miliony. Nie ograniczył się jednak wyłącznie do rzucenia kupy forsy. Poważnie zaangażował się w swój angielski projekt. Do tego stopnia, że po pewnym czasie postawił na przeprowadzkę do Wolverhampton, miasta liczącego trochę ponad 200 tysięcy mieszkańców.
Biznesmen z Chin zastał drużynę grającą w Championship, która jednak nie walczyła tam o najwyższe cele. Komunikat był prosty. Jak najszybciej “Wilki” mają wejść do angielskiej elity. No… nie wyszło od razu. Pierwszy sezon to dopiero 15. miejsce, zaledwie kilka punktów nad strefą spadkową. Niecierpliwy Shi jak rękawiczki zmieniał w tym czasie trenerów, oczekując szybkich rezultatów.

Tu rządzi Mendes

Początkowo właściciel sprawował rządy z odległych Chin. Na miejscu miał jednak swojego człowieka. Dobrze znanego w futbolowym środowisku Jorge Mendesa, chyba najbardziej popularnego i wpływowego na świecie piłkarskiego agenta. Panowie poznali się trochę wcześniej, gdy Shi zainwestował w agencję Portugalczyka.
I to właśnie Mendes z tylnego siedzenia (a może przedniego?) pociąga za sznurki. Masowo ściąga na Molineux swoich piłkarzy, sprawiając, że od kilku lat “Wilki” są niemal portugalską familią. Po nieudanym sezonie 2016/2017 szkoleniowcem drużyny został dobry znajomy portugalskiego agenta - Nuno Espirito Santo. Panowie poznali się w 1996 roku, gdy Mendes dopiero zaczynał pracę w zawodzie, a jego pierwszym klientem został… Santo właśnie. Jeszcze jako piłkarz reprezentował wówczas barwy Vitorii Guimaraes, a dzięki Mendesowi przeniósł się do Deportivo La Coruna. Tak zaczęła się kariera najpotężniejszego dziś agenta piłkarskiego.
Sprowadzenie portugalskiego menedżera okazało się strzałem w dziesiątkę. Podobnie jak kilka transferów przeprowadzonych przed rozpoczęciem kampanii 2017/2018. Mowa tu chociażby o przyjściu Rubena Nevesa, wypożyczeniach Diogo Joty, Willy’ego Bolly’ego, Leo Bonatiniego i Benika Afobe, a także transferze dobrego znajomego z Ekstraklasy - Barry’ego Douglasa.

Powrót na salony

“Wilki” całkowicie zdominowały sezon w Championship, kończąc rozgrywki z imponującym bilansem 99 punktów, a bohaterami zostali nowi piłkarze - Jota strzelił 17 goli, Bonatini 12, a Barry Douglas mógł pochwalić się imponującym jak na bocznego obrońcę bilansem pięciu trafień i 14 asyst.
Wszyscy mogli więc być zadowoleni. Shi, który już w drugim sezonie osiągnął swój cel, a więc awans do Premier League. Mendes, bo sprowadzeni przez niego trener i piłkarze dobrze wykonali robotę, więc zaufanie u chińskiego inwestora rosło. W końcu sam portugalski szkoleniowiec, jego podopieczni, a także fani z Molineux.
Pewny awans do Premier League był znakiem, że obrany kierunek okazał się słuszny. Przed powrotem na salony zdecydowano się więc na kontynuację tej drogi. Tym razem łatwiej było o duże transfery, bo angielska elita przyciąga jednak bardziej niż Championship. Wykupiono więc wcześniej wypożyczonych Jotę, Bolly’ego, Bonatiniego i Afobe. Przyszli też Moutinho, Patricio, Jonny Otto, Leander Dendoncker, Adama Traore, a z Benfiki wypożyczono Raula Jimeneza. Całkiem spory zastrzyk piłkarskiej jakości zameldował się więc w Wolverhampton.
Co ciekawe, w czasach wydawania na prawo i lewo dziesiątek milionów na transfery, kwoty za jakie “Wilki” sprowadzały tak świetnych piłkarzy wcale nie robiły szczególnego wrażenia. Najdroższy Otto kosztował 20.5 mln euro. Jak na realia Premier League nie były to liczby z kosmosu, jednak biorąc pod uwagę liczbę takich transferów, wychodziła już całkiem spora kwota. Na pewno jeszcze do niedawna nie do pomyślenia w przypadku Wolves.

Beniaminek tylko z nazwy

Różny bywa los beniaminków. Mówi się, że często wchodzą oni do elity na fantazji, radząc sobie wyjątkowo dobrze, a dopiero drugi sezon jest dla nich weryfikacją. W niektórych przypadkach od razu widać natomiast, że to jednak za wysokie progi. “Wilki” na starcie były typowane raczej do spokojnego miejsca w środku stawki, nie dramatycznej walki o utrzymanie.
Już pierwsza kolejka pokazała, że nawet neutralni kibice szybko polubią ekipę w pomarańczowych koszulkach. Po fantastycznym meczu podopieczni Nuno Espirito Santo zremisowali 2:2 z Evertonem, choć niedosyt pozostał, bo przez ponad 50 minut grali w przewadze jednego zawodnika. Gdy w trzeciej kolejce “Wilki” urwały punkty naszpikowanemu gwiazdami Manchesterowi City (choć po golu strzelonym ręką), wiadomo było, że w Premier League rośnie nowa siła.
Ostatecznie Wolverhampton sezon zakończył na wysokim siódmym miejscu, przegrywając jedynie ze słynnym Big Six (dziś to określenie można włożyć między bajki). Całkiem nieźle jak na beniaminka. Błyszczał zwłaszcza duet napastników. Jota udowodnił, że nie ma dla niego różnicy, czy gra w Championship, czy Premier League (9 goli, 5 asyst), a Raul Jimenez szybko sprawił, że władze klubu zapragnęły zamienić wypożyczenie z Lizbony na transfer definitywny (13 goli, 7 asyst). Prawdziwym złotem dalej był Ruben Neves, który wraz z Joao Moutinho tworzył jeden z lepszych środków pola w całej lidze.

Falstart i wielki comeback

A chiński właściciel klubu osiągnął kolejny cel. “Wilki” zakwalifikowały się bowiem do europejskich pucharów. Chociaż w przeszłości dużo mówiło się o tym, że angielskie ekipy dość lekceważąco traktują Ligę Europy, Wolves mieli być tego zupełnym zaprzeczeniem.
Ale zanim ruszyli na podbój Starego Kontynentu, przyszło jeszcze okienko transferowe, a więc kolejna okazja do wydania paru kawałków. Za 38 milionów euro wykupiono z Benfiki kluczowego piłkarza - Raula Jimeneza. Przyszedł też Patrick Cutrone, który przegrał w Milanie rywalizację z Krzysztofem Piątkiem (na jego “przygodę” z Wolves można spuścić zasłonę milczenia) oraz Pedro Neto z Lazio. Ponadto wykupiono wcześniej wypożycznego Dendonckera. Budowy ciąg dalszy.
Początek sezonu pokazał jednak, że mityczne granie co trzy dni bywa trudne nie tylko dla polskich ekip, ale nawet dla zespołu z Premier League. Do Ligi Europy co prawda piłkarze Santo weszli jak do siebie, bo wygrali wszystkie sześć meczów eliminacyjnych z Crusaders, Piunikiem Erywań i Torino, ale w lidze na początku były spore problemy. Wystarczy wspomnieć, że pierwsze zwycięstwo przyszło w… siódmej kolejce.
Na falę wznoszącą Wolves weszli dopiero pod koniec września, gdy - licząc mecze LE i Premier League - nie przegrali w 16 spotkaniach z rzędu. Efekt? Doskoczenie do czołówki w lidze, gdzie w tym momencie “Wilki” okupują ósme miejsce, ale do piątego Manchesteru United tracą tylko dwa punkty, a także pewne wyjście z grupy Ligi Europy (13 punktów, cztery zwycięstwa, remis i porażka).
Przygoda z tymi ostatnimi rozgrywkami pewnie jeszcze trochę potrwa, bo w pierwszym meczu 1/16 finału Diogo Jota niemal w pojedynkę rozmontował Espanyol, a podopieczni Santo wygrali aż 4:0. Tylko kataklizm mógłby im teraz odebrać awans do kolejnej rundy.
***
Na Molineux Stadium tworzy się naprawdę ciekawy projekt. Do chłodnego angielskiego Wolverhampton przyszło trochę portugalskiego słońca, które póki co mocno rozgrzewa serca kibiców. Jest zaangażowany (i bogaty) właściciel, są regularne posiłki od największego agenta piłkarskiego na świecie, jest w końcu niezwykle solidny szkoleniowiec.
Wolves pod względem piłkarskiego potencjału wcale nie odstaje dziś od drużyn pokroju Manchesteru United, Arsenalu, Chelsea, Tottenhamu czy Leicester, co pokazują zresztą często bezpośrednie spotkania z tymi ekipami. O sile “Wilków” przekonały się w tym sezonie też Manchester City i Liverpool. Pierwsi przegrali z Wolves oba spotkania. Drudzy co prawda dwa razy wygrali, ale musieli się przy tym naprawdę namęczyć.
Wolverhampton pnie się po drabinie marzeń chińskiego właściciela. Awans do Premier League można odhaczyć. Udział w europejskich pucharach też. Co będzie następne? W tym sezonie da się jeszcze powalczyć o Ligę Europy i czwarte miejsce w lidze, premiowane udziałem w Lidze Mistrzów.
I wcale nie musi być to dla “Wilków” mission impossible.
Dominik Budziński

Przeczytaj również