Od skrzydłowego Barcelony do pospolitego bandziora. Arda Turan już nigdy nie powinien zagrać w piłkę

Od skrzydłowego Barcelony do pospolitego bandziora. Arda Turan już nigdy nie powinien zagrać w piłkę
alphaspirit / shutterstock
2015 rok. Jesteś najlepszym piłkarzem swojego kraju, Barcelona postanawia zapłacić za ciebie prawie 35 milionów euro. Mijają trzy lata. Wchodzisz do szpitala z bronią i zaczynasz strzelać. Brzmi abstrakcyjnie? Nic bardziej mylnego. To prawdziwa historia Ardy Turana. Co sprawiło, że życie Turka obrało tak zły kierunek?
Zacznijmy tam, gdzie powinniśmy. Ponad trzy lata temu 28-letni Turek opuścił Atletico Madryt, aby przenieść się do stolicy Katalonii. Decyzja obarczona była pewnym ryzykiem, bo na debiut musiał poczekać pół roku z uwagi na zakaz transferowy „Blaugrany”. W styczniu jednak w końcu wybiegł na murawę.
Dalsza część tekstu pod wideo

Dobre wrażenie zniszczone przez kontuzje

Start okazał się naprawdę udany. Był integralną częścią zespołu. Regularnie grał, czy to z ławki, czy w wyjściowym składzie. Do końca sezonu ominął zaledwie 4 mecze, z czego dwa z powodu zawieszeń za kartki.
Kolejną kampanię rozpoczął podobnie. Chociaż jego statystyki, tak samo jak w poprzedniej, nie powalały na kolana, to regularnie dostawał szanse gry od Luisa Enrique. W grudniu zaliczył nawet swój najlepszy występ w barwach Barcy.
Na Camp Nou zawitała drużyna Borussii Mönchengladbach. Niemcy zostali odprawieni z bagażem czterech bramek, a przy każdej z nich miał udział Turek. Hat-trick, do którego dołożył jeszcze asystę, z pewnością jest miło wspominany przez wszystkich kibiców Barcelony.
Potem jednak nadeszły kłopoty z urazami. Mistrz Hiszpanii z Atletico Madryt z sezonu 2013/14 spędzał mnóstwo czasu u rehabilitantów. Problemy z przywodzicielem sprawiły, że od lutego do maja 2017 roku pojawił się na boisku jedynie dwa razy. Nadeszło jednak jeszcze gorsze.
Nowa kampania i nowy trener zwiastowały przetasowania w hierarchii zespołu. Turan po zatrudnieniu Valverde zaledwie raz pojawił się na ławce rezerwowych. Nie mógł walczyć o miejsce w składzie, bo znowu doznał urazu.

Trudny powrót do grania

Niemalże pół roku zmagał się z kontuzją pleców, a następnie śródstopia. Trener miał już ustaloną koncepcję swojego zespołu i nie widział w nim miejsca dla kreatywnego Turka. W końcu podjęto decyzję.
Musiał udać się na wypożyczenie, choć wydawało się, że gracz, który zaimponował piłkarskiej Europie podczas Euro 2008, strzelając dwa gole w grupowych starciach ze Szwajcarią i Czechami, będzie przydatnym zawodnikiem w stolicy Katalonii.
Wychowanek Galatasaray w styczniu wrócił do ojczyzny. Przygarnął go Basaksehir. Umowa użyczenia była nadzwyczajnie długa. 31-latek wylądował nad Bosforem na dwa i pół roku.
Już w debiucie zdobył gola. Wszedł z ławki i pokonał bramkarza Bursasporu, ustalając wynik na 3:0. Szybko wdarł się do pierwszego składu i wydawało się, że będzie stopniowo powracał do niedawnej dobrej dyspozycji.
Pomimo drobnych problemów zdrowotnych grał, gdy tylko był dostępny. Krok po kroku pojawiał się Arda Turan, którego pamiętali i uwielbiali kibice LaLiga. Wtedy nadszedł 4 maja i wszystko się posypało.

Ujawnienie bestii

W doliczonym czasie gry, podczas konfrontacji z Sivassporem, po niewiele ponad dwudziestu minutach na murawie, piłkarzowi nie spodobała się decyzja sędziego asystenta. W przypływie złości spowodowanym niekorzystnym werdyktem skrzydłowy w mocno ożywiony sposób wyraził swoje niezadowolenie, a następnie pchnął arbitra.
Wiemy dobrze, jakie sceny można oglądać na boiskach tureckiej Süper Lig, ale federacja nie przymyka oka na takie incydenty. Były zawodnik Atletico nie mógł uniknąć kary. Wlepiono mu 16-meczowe zawieszenie i 7700 euro grzywny. Ostatecznie zmieniono werdykt na jedynie 10 gier przymusowej przerwy, ale cały świat usłyszał o wybryku Turka.
Gracze znad Bosforu słyną z tego, że są wręcz „wybuchowi”. Turan jednak nie był kojarzony z podobnymi zachowaniami. Jak się okazuje, błędnie. Prawie rok wcześniej również miał napad furii.
W lipcu 2017 roku, kiedy wraz z drużyną narodową wracał samolotem ze spotkania z Macedonią, zwyzywał i próbował udusić dziennikarza. Przyczyną zachowania piłkarza miały być nieprzychylne artykuły, które potem nazwał oszczerstwami pod adresem samego siebie oraz swojej rodziny.
Niedługo po tym wydarzeniu ogłosił, że nie zamierza już nigdy zagrać w narodowych barwach. Po miesiącu jednak zmieniono selekcjonera i Fatiha Terima zastąpił Mircea Lucescu. Lider kadry nie dał się długo namawiać i powrócił do zespołu, który prowadził Rumun. Zaliczył wtedy swoje setne spotkanie w reprezentacji, plasujące go na czwartej lokacie w tabeli wszech czasów.
Miły akcent przykrył trochę przykre wydarzenia z feralnego lotu samolotem. Szkoda, bo być może w innym przypadku zawodnik Basaksehiru poszedłby po rozum do głowy i zapobiegł dalszym wypadkom. Sankcje po ataku na arbitra nadeszły bowiem zbyt późno, aby wywrzeć na niego pożądany wpływ.

Wybuch szaleństwa

Podczas pobytu w stambulskim klubie nocnym zawieszony piłkarz wdał się w bójkę ze znanym w swojej ojczyźnie piosenkarzem, Berkayem Sahinem. Jak to często bywa w tego typu sytuacjach, poszło o kobietę. A dokładnie żonę drugiego z panów.
Znajdujący się pod wyraźnym wpływem alkoholu sportowiec składał, jak to określono, „dwuznaczne” propozycje partnerce oponenta, który postanowił wyrazić sprzeciw. Skończyło się na rękoczynach, których efektem było złamanie nosa u artysty.
Gdy atmosfera opadła, muzyk wraz z małżonką udali się do szpitala. Wszyscy pewnie macie nadzieję, że w tym miejscu napiszę o tym, jak względem gracza Basaksehiru wyciągnięto odpowiednie konsekwencje i zakończę swój wywód.
Otóż nie! Reprezentant Turcji śledził parę. Na terenie placówki medycznej miał grozić Sahinowi bronią palną. W napadzie furii oddał kilka strzałów do stojącej na korytarzu kserokopiarki.
Jak łatwo się domyślić, został aresztowany. Po trzygodzinnym przesłuchaniu zwolniono go do domu, ale sprawa trafiła do prokuratury. Do zarzutów zaliczają się napaść oraz nielegalne posiadanie broni palnej.
Mówi się, że Turanowi grozi nawet 12,5 roku pozbawienia wolności. Taka kara skończyłaby już jego piłkarską karierę. Zresztą, tak naprawdę to sam ją przekreślił. Kto chciałby się utożsamiać z taką osobą?

Zniszczył wizerunek, na który pracował latami

31-latek to recydywista. Już trzeci raz dopuścił się ataku na drugiego człowieka. Incydent z dziennikarzem tłumaczył jego artykułami. Sędziego pchnął w przypływie gniewu wynikającego z zażartej walki na boisku. Tutaj jednak nie będzie miał żadnych argumentów na swoją obronę.
Nie bójmy się tego powiedzieć: jest zwyczajnym idiotą! Pod wpływem alkoholu zaczął nagabywać kobietę, aby następnie wszcząć bójkę z jej mężem. Przecież to niegodne jakiegokolwiek człowieka zachowanie.
Sam incydent z bronią to jedynie wisienka na torcie, która sprawi, że nocne wydarzenia ze Stambułu będą jeszcze głośniejsze. I dobrze. Po czymś takim życzę mu, aby nikt już nie dał mu szansy.
To, że Turan jest piłkarzem, nie powinno mieć najmniejszego wpływu na konsekwencje jego czynu. Mam nadzieję, że surowa kara przemówi mu do rozumu. Prawda jest jednak taka, że jeśli wyląduje za kratkami, to może już pogodzić się z zakończeniem kariery.
Taki scenariusz byłby nawet korzystny. W końcu gwiazdy piłki nożnej stanowią autorytet, a zatem koniec przygody ze sportem pokazałby wszystkim, którzy usłyszą o tej historii, że nie ma osób bezkarnych.
Mam nadzieję, że sąd podejmie sprawiedliwą decyzję. Oby nie zaniżono wyroku, w końcu mamy do czynienia z recydywą. Arda zasłużył, aby ponieść poważne konsekwencje. Jego zachowanie przekroczyło wszelkie granice rozsądku i dobrego smaku.
Kacper Klasiński

Przeczytaj również