Oklaskiwali go Ferguson i Beckham, van Gaal częstował ciastkami, zniszczyła sława. Teraz przerwał milczenie

Oklaskiwali go Ferguson i Beckham, van Gaal częstował ciastkami, zniszczyła sława. Teraz przerwał milczenie
youtube.com
Historie wielkich, niespełnionych piłkarskich talentów stały się tak powszednie, jak gole Leo Messiego dla Barcelony czy tytuły mistrza Włoch dla Juventusu. Ta opowieść jest jednak zupełnie inna niż wszystkie pozostałe. Nie będzie bowiem o piłkarzu, o którym przez ostatnich 20 lat ktokolwiek by usłyszał. Mało tego. Nie będzie w ogóle o piłkarzu. Sonny Pike piłkarzem bowiem nigdy nie został. A mimo to w latach dziewięćdziesiątych na Wyspach znali go absolutnie wszyscy. Co o mało nie doprowadziło do tragedii.
- Dostałem kilka razy piłkę i brakowało mi czucia - wspominał po latach Sonny Pike. - Potem otrzymałem ją znowu i przeskoczyła nad moją stopą. Ludzie oglądający [mecz] mogli nie zwrócić na to uwagi, ale dla mnie urosło to do wielkiej sprawy. Miałem za sobą kilka nieudanych zagrań i czułem presję. Zacząłem po prostu schodzić z boiska. Nie pomyślałem nawet, by zmyślić kontuzję. Po prostu zszedłem. Trener patrzył na mnie, a ja dawałem mu do zrozumienia, żeby mnie zostawił.
Dalsza część tekstu pod wideo
***
Wyobraź sobie, że jesteś nastoletnim chłopcem. Pochodzisz z dużego osiedla w wielkim mieście. To tam zakochałeś się w piłce nożnej. Od kiedy pamiętasz, grałeś w nią godzinami. Twoją pierwszą ulubioną zabawą było uderzanie małej piłki przez szpary w schodach. Gdy raz na jakiś czas udało Ci się trafić do celu, biegałeś dookoła jak szalony. Sukcesem cieszyłeś się jeszcze przez kilka kolejnych dni.
Kiedy miałeś sześć lat, zacząłeś trenować w lokalnym klubie. Na samym początku grałeś jako bramkarz, ale po kilku meczach zdałeś sobie sprawę, że to pozycja nie dla Ciebie. Chciałeś być bardziej zaangażowany w grę. Poza tym, kiedy jest zimno i pada deszcz, stanie przez cały mecz w bramce wcale nie jest fajne! Tymczasem w ataku od razu poczułeś się jak ryba w wodzie. Z czasem zacząłeś się zresztą wyróżniać na tle pozostałych dzieci. Nie tylko ze względu na fryzurę.
Jako 10-latek grałeś już w innym zespole. Strzelałeś gola za golem. W jednym meczu, który twoja drużyna wygrała 14-2, zdobyłeś 13 bramek! Wystarczyło, że przejmowałeś piłkę i biegłeś w kierunku bramki. Proste, a jakie skuteczne. Wiele klubów zaczęło zwracać na Ciebie uwagę. Podobnie jak różni agenci. Do 14. roku życia miałeś ich w sumie czterech lub pięciu. I to nie byle jakich. Ci ludzie reprezentowali również zawodowych piłkarzy grających w najwyższej lidze.
Wszystko zmienił jednak nie którykolwiek z agentów, a wyjazd na zagraniczny turniej, na który pojechałeś wraz ze swoją ówczesną drużyną. Po powrocie okazało się, że zostałeś zaproszony na testy przez słynną na cały świat akademię największego klubu piłkarskiego z kraju, w którym dopiero co byłeś. Tego samego, który w tym samym sezonie miał wygrać Ligę Mistrzów. Pomyślałeś: czemu nie? To będzie niesamowite doświadczenie.
Na miejscu spełniały się Twoje marzenia. Oglądania z bliska najlepszych piłkarzy na świecie nie zapomnisz nigdy. Mało tego. Słynny trener odwiedzanego klubu poczęstował Cię ciastkami w klubowej kafejce. Co tam autografy i zdjęcia, ze znanym Ci z telewizji kapitanem drużyny uciąłeś sobie pogawędkę. To po prostu niewiarygodne. Naprawdę mogło zakręcić Ci się w głowie. Wystarczyło móc tam być. Dostać dres z klubowym herbem. Wyjść na trening na równiutko przystrzyżoną murawę. Twoje wcześniejsze sny składały się właśnie z takich rzeczy.
Jadąc do TEGO klubu, nie byłeś już jednak anonimowy. Nie byłeś jednym z wielu utalentowanych, młodych piłkarzy testowanych przez TĘ akademię. To, że podeszli do Ciebie trener i kapitan najlepszego zespołu w Europie, zapewne również nie było dziełem przypadku. Doskonale wiedzieli, kim byłeś. I kim miałeś zostać.
Jako nastolatek byłeś już przecież twarzą kampanii reklamowych takich globalnych marek, jak Coca-Cola czy McDonald’s. Nowym idolem. Największa stacja telewizyjna dwukrotnie uznawała Cię najlepszym młodym piłkarzem w kraju. Podczas gal nagród otaczałeś się najbardziej znanymi ówczesnymi i byłymi profesjonalnymi zawodnikami. Zdarzyło się, że jadąc na inny zagraniczny turniej, podchodzili do Ciebie rówieśnicy z innych krajów z prośbą o złożenie autografu na stronie sportowego magazynu. Twoje zdjęcie znajdowało się na jego okładce.
Po powrocie z testów w TYM klubie wystąpiłeś w cieszącym się niemałą popularnością telewizyjnym programie komediowym. Wewnątrz piłkarskiego środowiska, gdzie tylko się pojawiałeś, rozpoznawali Cię wszyscy. Szeptali pod nosem. Nieśmiało się uśmiechali. Próbowali się zbliżyć. Wykrzykiwali Twoje imię. W kolejnym roku umiliłeś też czas publiczności, popisując się piłkarskimi sztuczkami na narodowym stadionie przed finałowym meczem o puchar kraju. Na wszelki wypadek Twoje nogi zostały ubezpieczone na okrągły milion.
***
Brzmiało nierealistycznie?
Czytaj dalej.
Po powrocie z zagranicznych testów Twoje życie już nigdy nie było takie samo. Twoja kariera, która przecież jeszcze na dobre się nie rozpoczęła, już zresztą wcześniej powoli przeradzała się w koszmar. Jeszcze przebywając na testach w jednym z najsłynniejszych wówczas klubów na świecie, zacząłeś odczuwać napięcie związane z wypełnianiem ciągłych zobowiązań medialnych. Fizyczne i psychiczne.
Przed pierwszym meczem, który rozegrałeś w ramach testów, musiałeś wstać o piątej rano. Mimo że mecz zaplanowano dopiero na godzinę 14:00. Nie chodziło wcale o przedmeczowy stres, który - co akurat naturalne - też oczywiście ci towarzyszył. Po prostu trzeba było nakręcić film dokumentalny, którego byłeś bohaterem. Biegałeś po nieznanym mieście i wykonywałeś sztuczki z piłką.
Stałeś się tak bardzo pochłonięty medialno-celebryckim światkiem. Non stop. Do dziś pamiętasz, jak podczas kręcenia jednej reklamy poczułeś sztywność w nogach. Od wielogodzinnego podbijania piłki. Było do tego dość zimno, więc nie zapomnisz, jak powiedziałeś: mam dość. Wystarczy na teraz. W odpowiedzi usłyszałeś jednak: masz za to płacone, musisz kontynuować. Czułeś, jakbyś rozpadał się na kawałki. Takie zdarzenie powtórzyło się zresztą jeszcze kilka razy.
Gdy po raz pierwszy odbierałeś nagrodę dla najlepszego młodego piłkarza w Twojej ojczyźnie, z widowni oklaskiwali Cię trener, największa gwiazda i inni zawodnicy ówczesnego mistrza kraju. Wszyscy wykrzykiwali Twoje imię. Twoi idole. Chciałeś być taki jak oni, a ci nie dość, że tam byli, to jeszcze dawali Ci pochwały. Sam pomyślałeś wtedy: przecież jeszcze niczego nie osiągnąłem. Nawet dla Ciebie coś zaczynało być nie tak.
Ani się obejrzałeś, a składałeś podpisy na zdjęciach... samego siebie we wspomnianym, międzynarodowym magazynie piłkarskim. Na prośbę zwykłych rówieśników pochodzących z innego... kontynentu. A w zasadzie nie prośbę. Bardziej ich szaleńcze wołanie. W tym czasie płynąłeś łodzią na zagraniczny turniej, na który wybierałeś się pograć w piłkę.
Sam nie wiesz kiedy, stałeś się narzędziem marketingowym nowych czasów. O którym wszyscy zapomną, gdy tylko zrobi swoje. A co dopiero, kiedy cokolwiek mu się nie powiedzie. Zostaniesz wykorzystany przez chciwych agentów, reklamodawców, a nawet własnego ojca. Najgorsze miało bowiem dopiero nadejść.
Choć TEN klub naprawdę zaproponował Ci kontrakt, zdecydowałeś się jednak pozostać w swoim kraju i mieście. Nie czułeś się gotowy na wyjazd na stałe. Twój tato, o dziwo, nie naciskał. A nawet gdyby, tym razem mama raczej postawiłaby na swoim. Ostatecznie zmieniłeś zatem klub na bardziej rozpoznawalny, ale nie taki z krajowej czołówki.
Niestety, medialnych zobowiązań tylko Ci przybywało. W ramach jednego z nich miałeś w końcu trafić do jednego z największych klubów w kraju. Twój tato nalegał, byś wziął udział w jeszcze jednym dokumencie telewizyjnym. Myślał, że będzie on poświęcony rozwijającej się, ekscytującej karierze nastolatka. Rzeczywistość okazała się brutalna.
Program poświęcono bowiem na pokazanie, jak kluby dokonują nielegalnych płatności na rzecz rodziców w celu ściągania do siebie młodych zawodników. Premierę dokumentu oglądałeś w towarzystwie Twojego byłego trenera. Gdy zobaczyłeś, co w nim przedstawiono, wpadłeś w szok. Wyszedłeś nawet na ulicę, zagubiony, myśląc: co tu się dzieje? W wyniku wyemitowanego programu zostałeś na rok zawieszony w prawach zawodnika. Nie mogłeś grać dla żadnego klubu.
Czas zawieszenia w końcu minął, ale Ty nie pozbierałeś się już nigdy. Piłka nożna pomogła Ci wcześniej poradzić sobie z rozstaniem rodziców, ale po tamtym zdarzeniu na zawsze zerwałeś relacje z ojcem. Do dziś nie masz z nim żadnego kontaktu.
Oczywiście próbowałeś wrócić do futbolu. Poszedłeś na testy do dwóch kolejnych klubów w Twoim mieście. Wiedziałeś, że to Twoja szansa, by powrócić na właściwe tory. Przed meczami czułeś jednak ogromne poddenerwowanie. Oczekiwania były olbrzymie. W domu działo się tyle, że nie potrafiłeś się skoncentrować. Ani być takim, jak kiedyś. Stresowałeś się nawet podczas treningów. A przecież zawsze byłeś na boisku taki wyluzowany. Teraz zacząłeś się chować. Nie chciałeś mieć piłki przy nodze. W końcu nie wytrzymałeś. Podczas kolejnego meczu zacząłeś po prostu schodzić z boiska. Nie pomyślałeś nawet, by zmyślić kontuzję. Po prostu zszedłeś. Trener patrzył na Ciebie, a Ty dawałeś mu do zrozumienia, żeby Cię zostawił.
Dziś sam nie jesteś pewien, czy miałeś wtedy 15 czy 16 lat. Wiesz za to, że tamto uczucie ciągle Ci towarzyszy. To był ostatni mecz, jaki zagrałeś w tamtym klubie. Przez kolejnych kilka miesięcy w ogóle nie grałeś w piłkę. Dopiero kolega w końcu przekonał Cię, żebyś spróbował raz jeszcze. Zgodziłeś się, ale nie dlatego, że chciałeś kontynuować grę w piłkę, ale dlatego, że nie widziałeś dla siebie żadnych innych możliwości. Zastanawiałeś się: czy naprawdę znowu chcę przez to przechodzić?
Nie wiedziałeś jednak, co innego mógłbyś robić. Jeżeli nie zostanę piłkarzem, to kim? Nie miałeś żadnych planów. Absolutnie niczego. Do szkoły przez długi czas nie chodziłeś przecież regularnie. Poszedłeś zatem do jeszcze jednego klubu, ale nawet będąc tam, w Twojej głowie nie chciałeś być już piłkarzem. To przepadło. Przepadło. Mimo że na boisku coś tam pokazałeś, bardziej podobało Ci się towarzystwo kolegów niż samo granie. Mentalnie Cię nie było. Więc odszedłeś.
Kilka następnych, czołowych klubów zaoferowało Ci możliwość wznowienia kariery. I choć nadal miałeś talent, nie miałeś już ochoty. W wieku zaledwie 18 lat, skończyłeś z piłką nożną. Przez kolejnych pięć lat w ogóle nie kopnąłeś piłki. Ani nawet o niej nie pomyślałeś. Miałeś tego wszystkiego po prostu dość.
Chciałeś zacząć prowadzić normalne życie. Tylko nie wiedziałeś jakie. Ani jak. Miałeś przed sobą wiele złych decyzji. Mentalnie byłeś w kropce. Pojawiły się myśli samobójcze.
***
Opisana historia nie jest żadnym wytworem dziennikarskiej wyobraźni. Nic, co przeczytałeś powyżej, nie zostało wymyślone. To wszystko wydarzyło się naprawdę. Co do zdania.
Bohaterem opowieści jest 37-letni dziś Anglik - Luke “Sonny” Pike. W latach dziewięćdziesiątych znany również jako nowy Ryan Giggs. To właśnie Pike był pochodzącym z londyńskiej dzielnicy Enfield nastolatkiem, który zakochał się w piłce nożnej. Dość szybko okazało się, że potrafi do tego w nią grać. I to bardzo dobrze.
W trakcie sezonu 1994/1995 to właśnie on został zaproszony na testy do Akademii Ajaxu, późniejszego triumfatora Pucharu Europy. Ciastkami częstował go Louis van Gaal. Pogawędkę ucinał sobie z Frankiem Rijkaardem. Podczas gali nagród organizowanej przez telewizję Sky Sports obracał się w towarzystwie Iana Wrighta i George’a Besta. Oklaskowali go Alex Ferguson czy David Beckham.
Jadąc łódką na turniej do Danii, Pike’a prosili o autografy - składane na stronach magazynu “Shoot!” - rówieśnicy ze Stanów Zjednoczonych. Wystąpił w komediowym show pod tytułem “Fantasy Football”. Popisywał się piłkarskimi sztuczkami przed rozegranym na starym Wembley finałem Pucharu Ligi pomiędzy Aston Villą i Leeds United.
Zamiast do Ajaxu, który zaoferował mu kontrakt, trafił do Leyton Orient. Zanim został zawieszony, miał przejść do Chelsea. “Łowienie i trenowanie” - tak nazwano niesławny dokument telewizyjny, którego stał się bohaterem. Po zawieszeniu próbował swoich sił w Queens Park Rangers i Crystal Palace. Białą flagę wywiesił podczas sparingu z Tottenhamem. Później był jeszcze w Stevenage.
***
Historia Sonny’ego Pike’a jest jednak czymś więcej niż kolejną opowieścią o wielkich, niespełnionych marzeniach i katastrofalnie zmarnowanym dzieciństwie. Na całe szczęście nie doszło do tragedii. Wręcz odwrotnie. Można napisać o radosnym zakończeniu.
- Kiedy w szpitalu wziąłem na ręce moją małą córeczkę, pomyślałem, że muszę wziąć się w garść - wspominał były “cudowny nastolatek” angielskiego futbolu po latach. Pike prowadzi dziś normalne, stabilne życie. Ma żonę, dwójkę dzieci i dom. Pracuje jako taksówkarz.
- Gdyby poproszono mnie, żebym zrobił to nawet pięć lat temu, nie byłoby żadnych szans - przyznał przed raptem dwoma laty. - Uciekłbym.
Pozostało jeszcze rozliczyć się z przeszłością. Dorosły Sonny potrzebował na to ponad 20 lat. W 2018 roku znowu zjawił się w Akademii Ajaxu. Tak jak wtedy - w trakcie sezonu 1994/95 - towarzyszyły mu media. Tym razem Pike postanowił wreszcie wyrzucić jednak z siebie wszystko to, co od tak dawna leżało mu na sercu.
Wcale nie było to łatwe. Powrót do Amsterdamu przywołał również niemiłe wspomnienia. Na miejscu Pike grał z dziennikarzami w otwarte karty. Propozycję wykonania kilku piłkarskich sztuczek “do kamery” stanowczo odrzucił. Ostatecznie sam przyznawał jednak później, że otworzenie się przed przedstawicielami mediów bardzo mu pomogło. To zresztą nie koniec.
Pike zdecydował się wrócić do piłki nożnej. Pomocną dłoń wyciągnęły do niego akademie największych angielskich klubów. Niedoszły piłkarski gwiazdor odwiedza je, dzieląc się swoimi doświadczeniami z nastoletnimi zawodnikami. I w żadnym wypadku nie zamierza wzbudzać obaw. Przeciwnie. Opowiada o swoich niesamowitych wspomnieniach. O ciastkach od van Gaala i rozmowie z Rijkaardem. W Arsenalu zaproponowano, by na spotkanie zaprosić także rodziców. A to nadal nie wszystko.
Pike napisał również książkę. Ma ukazać się na rynku wydawniczym w tym roku. Niedługo przed wybuchem pandemii koronawirusa ukończył zaś - wraz z grupą przyjaciół - budowę małego obiektu treningowego i otworzył własną akademię. Prowadzi dodatkowe, indywidualne treningi z nastoletnimi, aspirującymi piłkarzami. Nie tylko stricte techniczne (korzysta m.in. ze środków treningowych znanych z Akademii… Ajaxu), ale także mentalne. Zwłaszcza do tych ostatnich może czuć się wykwalifikowany, jak mało kto.
Co najważniejsze, Sonny znowu - wreszcie? - może cieszyć się życiem. I piłką nożną. Jej oglądanie ponownie sprawia mu przyjemność. Dwa lata temu cieszył się, że zainteresowanie futbolem wykazywali zarówno jego ośmioletnia wówczas córka, jak i trzyletni wtedy syn. Nie mógł doczekać się ich przyszłych… problemów, które dzięki swoim wyjątkowym przeżyciom pomoże im rozwiązywać. A przede wszystkim kreśli ambitne plany na przyszłość.
***
- Nie zająłem się piłką nożną po to, żeby zostać celebrytą. Część mnie chciałaby, żebym nigdy nie wziął w tym [zobowiązaniach reklamowych] udziału. Ja po prostu chciałem zostać piłkarzem.
Choć wszystko skończyło się happy-endem, na usta ciśnie się oczywiście kilka nieuchronnych pytań. Nie chodzi nawet o to, jak to możliwe, że w latach dziewięćdziesiątych XX wieku angielski futbol wraz z powiązanymi z nim gałęziami poszedł o tych co najmniej kilka kroków za daleko. Jak to możliwe, że w nowej wówczas erze Premier League i Sky Sports, wyjątkowo utalentowanego piłkarsko nastolatka z londyńskiego Enfield namaszczono na następcę największej gwiazdy brytyjskiej piłki nożnej tamtej dekady - samego Paula Gascoigne’a. Co gorsza, jak to możliwe, że temu skądinąd całkowicie zwykłemu dzieciakowi z kręconymi lokami bez przerwy dawano do zrozumienia, że powinien czuć się wyjątkowy.
Znacznie bardziej zastanawia fakt, że następnie - na całe dwie dekady - zapomnieli o nim wszyscy. Dopóki Sonny Pike nie postanowił w końcu rozliczyć się z własną przeszłością, nie słyszał o nim zupełnie nikt. I choć od lat dziewięćdziesiątych ubiegłego tysiąclecia futbol bez wątpienia wyciągnął wiele właściwych wniosków, po latach ta historia brzmi tak niewiarygodnie, że może tylko wywołać przerażenie. To naprawdę niesamowite, że wszystko tak dobrze się skończyło. Lepiej późno niż wcale.
Wojciech Falenta

Przeczytaj również