Ostatni sprawiedliwy na wojnie z klubami-państwami. "Niewielu ich lubi, ale nic nie można z nimi zrobić"

Ostatni sprawiedliwy na wojnie z klubami-państwami. "Niewielu ich lubi, ale nic nie można z nimi zrobić"
Christophe Saidi / PressFocus
Czy to rak toczący piłkę nożną? Wielu twierdzi, że tak. Kluby zarządzane de facto przez państwa stworzyły nową rzeczywistość, do której dotychczasowe potęgi nie potrafią się przystosować. Do walki o stary świat przystąpił ten, który traci najwięcej.
Mówi się, że jeśli nie patrzysz codziennie na swoje konto bankowe, to znaczy, że jesteś bogaty. Takim komfortem pracy, niczym nieograniczonym chwalą się dwa kluby: PSG (finansowany przez Katar) i Manchester City (Zjednoczone Emiraty Arabskie). Ich rachunki zysków i strat są tak absurdalne, że nie sposób uwierzyć, iż przestrzegają zasad Finansowego Fair Play. O ile te zasady są jeszcze w mocy, o ile FFP wciąż istnieje i ktoś przywiązuje do niego uwagę.
Dalsza część tekstu pod wideo
W rzeczywistości w ciągu ostatnich 10 sezonów, jeśli porównamy dane dotyczące sprzedaży i zakupów (tak, oczywiście to niejedyne wartości, które bierze się pod uwagę przy obliczaniu FFP), PSG ma bilans -988 milionów euro, a Manchester City -1046 milionów. Potęga finansowa tych dwóch państwowych klubów-molochów sprawiła, że pieniądze nigdy nie stanowiły dla nich problemu w walce o najwyższe zaszczyty, choćby o tytuły Ligi Mistrzów. Gorzej z warstwą sportową.
Reszta zaciska zęby i robi swoje, realizując skromniejszą politykę, inni buntują się po cichu. Ktoś jednak wyszedł z szeregu i powiedział głośno to, o czym inni tylko szepczą. To Javier Tebas.

Są we własnej lidze

Prezes La Liga nie lubi państwowych klubów, ale nie będzie większym nadużyciem, gdy powiemy, że niewielu ludzi je lubi. Choć ich bogactwo może wyrównywać szanse zespołów z tymi, które od dziesięcioleci są na szczycie, ich obecność nadal bardziej pogłębia nierówności. Innymi słowy, mogą oni stworzyć większą konkurencję dla piłkarskiej hierarchii, ale jednocześnie odrzucają na bok tak wiele klubów, które po prostu nie są w stanie z nimi konkurować.
Przykładem absolutnie jaskrawym jest PSG. Kwota, jaką wykłada się tam na pensje dla piłkarzy, sięgała w zeszłym sezonie liczby 629 milionów euro, co stanowi 37% wydatków na honoraria wszystkich ekip Ligue 1. 18 z 20 najlepiej zarabiających piłkarzy gra na Parc des Princes. A to dane sprzed podpisania nowego kontraktu z Kylianem Mbappe i przed letnimi transferami, które są przecież przed nami. Spokojnie można założyć, że co drugi wyłożony milion będzie trafiał do zawodnika paryżan.
Dominacja PSG w swojej lidze zaczyna się rozprzestrzeniać na resztę Europy. Manchester City wcale nie musi z zazdrością patrzeć na katarskich szejków, którzy ulokowali się w stolicy Francji. Mają własnych, nie mniej bogatych. “The Citizens” sami wydają horrendalne sumy na wynagrodzenia, już teraz posiadając dwóch najlepiej opłacanych piłkarzy w Premier League, Erlinga Haalanda, który jeszcze nawet nie zadebiutował, i Kevina De Bruyne.
W tym sensie Hiszpania zaczyna być niemalże pariasem. Jako prezes La Liga, Tebas musi sprostać wymaganiom m.in. Realu i Barcelony. Nie jest to łatwe zadanie, ponieważ obie ekipy lubią być samcami alfa europejskiego futbolu i czują się zagrożone, gdy ktoś z buciorami pcha się na ich teren. Senor Tebas z pewnością zdaje sobie sprawę z tego, że sukcesy madrytczyków i Katalończyków mają większy wpływ na atrakcyjność rynkową ligi hiszpańskiej niż jakiekolwiek wydatki na reklamę. Widząc, co się dzieje, musiał zabrać głos.

Pyskówka między władzami

I tak przeprowadził kilka ostrych ataków słownych na PSG i City, kwestionując wiele różnych aspektów ich działalności. Niewykluczone, że dojdzie do jakichś działań prawnych w odwrotnym kierunku i sytuacja z pewnością jeszcze się zaogni. Nie można zapomnieć, że ten sam człowiek negatywnie wypowiadał się również o Premier League i jej rekordowych opłatach za transmisje telewizyjne.
W ostatnich latach La Liga wprowadziła wiele pozytywnych zmian w swoim modelu, ale faktem jest, że i Real, i Barcelona nie są już tak wpływowe jak kiedyś. Pokazała to sytuacja z Superligą, która pozostaje martwa i nie wiadomo, czy szybko zostanie reanimowana. Być może te dwie hiszpańskie potęgi wciąż mają wystarczającą siłę przebicia, by pozostać w elicie, a zwycięstwo “Królewskich” w ostatniej edycji Ligi Mistrzów wskazuje, że zawsze są w stanie bić się o najważniejsze nagrody. Powoli jednak pieniądz będzie wypierał prestiż i długo wypracowany status, nawet jeśli spośród klubów z “bogatym wujkiem” tylko Chelsea wygrała Champions League w 2012 i 2021 roku.
Czy PSG i CIty rujnują europejski futbol, jak sugeruje Tebas? Z pewnością sztucznie podniosły poprzeczkę zarówno w Anglii, jak i we Francji, choć w przypadku paryżan ich potęga finansowa sprawia, że dominują nad słabszymi zespołami, ale nie są w stanie pokonać przeciwników o podobnej lub wyższej reputacji. Tebas był bardzo bezpośredni w swojej krytyce, próbując przemówić prezesowi PSG do sumienia, w stylu “Słuchaj, Nasser, to, co robisz, jest tak samo niebezpieczne jak Superliga”.
Al-Khelaifi nie pozostawał mu jednak dłużny.
- To Tebas powinien być pierwszą osobą, która potrzebuje lekcji na temat konfliktu interesów. On obawia się, że hiszpańskie drużyny zaczynają być gorsze od tych z Ligue 1 pod względem jakości - mówił Katarczyk.
Wtórował mu prezes ligi francuskiej, nazywając oskarżenia Tebasa “lekceważącymi pomówieniami”, przypominając też, że Real i Barca sześciokrotnie pobiły światowy rekord transferowy, a ich pensje nadal są ogromne. Vincent Labrune zapomniał natomiast o tym, że wszystkie pieniądze, których w przeszłości włodarze tych klubów użyli do pompowania swojej kadry, zostały wygenerowane poprzez rynkowe działania oraz dzięki sukcesom sportowym. PSG z drugiej strony co roku otrzymuje pozaobiegowy zastrzyk gotówki, który nie ma pokrycia w ich dotychczasowych przedsięwzięciach. Na tym polega różnica.

Są rozwiązania. Wszystkie złe

Nie ma wątpliwości co do tego, że prezes La Liga przede wszystkim walczy o swoje, a dopiero później o całą resztę. Utrata Mbappe i Haalanda (choć Florentino Perez zarzeka się, że Real go nawet nie chciał) to cios nie tylko dla klubów, kibiców, ale to porażka hiszpańskiej piłki klubowej, która chciała zastąpić erę Ronaldo - Messi nową, równie bajeczną. Kolejne uzdolnione pokolenie na razie nie dostąpi zaszczytu gry, a młodych generacyjnych supergwiazd na horyzoncie brakuje.
Tebas musi się spodziewać następnych rozczarowań w przyszłości. W ciągu najbliższego roku Newcastle United prawdopodobnie znajdzie się w tej samej kategorii. Za konsorcjum, które obecnie jest właścicielem klubu, stoi państwowy fundusz majątkowy Arabii Saudyjskiej, więc już teraz “Sroki” są teoretycznie w trójce najbogatszych na świecie. Tebas ostrzegał przed tym przejęciem, twierdząc, że to przypadek “kradzieży futbolu”.
Co gorsza, nie ma dobrej recepty na ten stan rzeczy. Finansowe Fair Play dogorywa, a nowe przepisy, które mają zostać wprowadzone, w żaden sposób nie przeszkadzają “uberklubom” w budowaniu jeszcze mocniejszych kadr. Pojawiają się pomysły o wyrównaniu poziomów, co skutkowałoby powstaniem ligi podobnej jak w Stanach Zjednoczonych. Nie ma na to szans w Europie. Limity płacowe i transferowe to mrzonka. Inne propozycje? Wyrzucenie szejków i stworzenie własnych rozgrywek. Ale czy to nie powrót do Superligi? No właśnie. Znów jesteśmy w punkcie wyjścia.

Przeczytaj również