Parszywa Dwunastka. Jak Superliga świadczy o władzach w futbolu

Parszywa Dwunastka. Jak Superliga świadczy o władzach w futbolu
screen youtube el chiringuito
Po zaledwie kilku dniach od jej ogłoszenia Superliga chwieje się w posadach i jest bliska totalnej klęski. Ludzie odpowiedzialni za ten projekt wychodzą na gangsterów, którzy chcieli obrabować bank bez masek i z plastikowymi pistoletami.
W piątkowy wieczór Andrea Agnelii przez czterdzieści minut przemawiał do swoich kolegów z ponad dwustu klubów, chwaląc wynegocjowany projekt nowej Ligi Mistrzów, która wystartuje od 2024 roku. Szef Juventusu i Europejskiego Stowarzyszenia Klubów następnie wyłączył telefon i w niedzielę stanął obok Florentino Pereza na czele Superligi. W poniedziałek zrezygnował z funkcji w UEFA i ECA myśląc, że właśnie wjechał windą ponad te organizacje. Ale już we wtorek miał pełne prawo czuć, że się przeliczył.
Dalsza część tekstu pod wideo
Pod presją kibiców, piłkarzy, mediów i polityków kolejne kluby zaczęły rezygnować z udziału w Superlidze. Ledwo ogłoszone hiper dochodowe rozgrywki okazały się organizacyjną i wizerunkową katastrofą. Okazuje się, że jej założyciele zapomnieli ściągnąć na pokład choć jedną sprzyjającą im duszę. Wyszli na gangsterów, którzy chcieli obrabować bank bez masek i z plastikowymi pistoletami.
Szybko poszło. Agnelli w kilkadziesiąt godzin odbył lot Ikara. Od jednego z najbardziej wpływowych ludzi piłki do persona non grata w bardzo wielu miejscach piłkarskiej mapy Starego Kontynentu. Pociągnął za sobą Eda Woodwarda, który po 16 latach zrezygnował z zarządzania Manchesterem United i za to kibice „Czerwonych Diabłów”, którzy dawno chcieli wykurzyć znienawidzonego bankstera, zawsze postawią mu chłodne piwo w jednym z pubów przy Old Trafford.
Superliga, choć daleko od zmaterializowania pomysłu w postaci realnych rozgrywek, odniosła jeden sukces. Pokazała, że największymi klubami świata rządzą Jeźdźcy Apokalipsy. Uważani za wytrawnych biznesmenów i topowych graczy ponieśli wielką klęskę, która była wynikiem ich wcześniejszych zaniedbań.
Latami żerowali na lokalnej tradycji i miłości kibiców do klubów, które przy pomocy sprawnych menedżerów przemieniali od lat dziewięćdziesiątych w wielkie przedsiębiorstwa. Oszukiwali ich od lat, ale w ostatnich dniach nawet przestali stwarzać pozory, że liczą się z ich zdaniem.
Wydając bez opamiętania właściciele doprowadzili kluby stojące od ponad wieku na mocnych fundamentach na tak ostry finansowy zakręt, że ten zmusił ich do desperackich ruchów ostatnich 48 godzin. Tyle wystarczyło, żeby większość zrozumiała: „To się nie uda”.
Skutki tego sabotażu będą dla nich nieodwracalne. Na długi czas są spaleni w środowisku. Amerykanie, zaangażowani w futbol przez swoje fundusze kapitałowe, jakoś to przeżyją. Oni nigdy nie aspirowali na frontmanów piłkarskich salonów, a jedynie po cichu liczyli cash. Przecież braci Glazerów od lat nie widziano na żadnym meczu „Czerwonych Diabłów”. Nawet w tak kryzysowej sytuacji powierzyli reputację United w ręce innych. Wystąpienie Florentino Pereza w nocnym programie rozrywkowym El Chiringuito, wyreżyserowanym na dramatyczne przemówienie, ostrzegające przed globalnym załamaniem piłkarskiego biznesu, nie zestarzało się zbyt dobrze.
Perez czy klan Agnellich są, czy może byli, osobami od lat pociągającymi za sznurki na wielkiej scenie. W krótkim czasie popełnili jednak tak wiele niewybaczalnych błędów, że być może już nigdy nie odbudują pełnego zaufania w niektórych kręgach. Agnelli nie zawahał się oszukać nawet ojca chrzestnego swojej córki jakby zapominając, że konflikt nie zostanie w rodzinie, bo wujek rządzi UEFA.
Komunia Święta dziecka odbędzie się raczej bez Aleksandra Ceferina, a sam Andrea nie powinien zbliżać się do byłego kolegi zbyt blisko, bo może na własnej skórze sprawdzić, jak mocno zakurzył się czarny pas sztuk walki słowackiego działacza.
Włoch popalił mosty do tego stopnia, że w ECA zawarto niepisany pakt: „Jeśli robić interesy z Juventusem, to na samym końcu. Nawet kosztem kasy”. Nie zdziwię się, jeśli nie wytrzyma presji i po ostatecznym, chyba nieuniknionym upadku Superligi, podobnie jak Woodward poda się do dymisji.
Jak robi się wielką politykę pokazał Karl Heinz Rummenigge. Twórca potęgi Bayernu jest wzorem racjonalnego dysponowania finansami i nie zdecydował się iść na otwartą wojnę. Czy kiedyś Bayern dołączyłby do Superligi, gdyby ta stała się faktem? Bardzo możliwe. Jeśli tak, to w białych rękawiczkach i na rozsądnych zasadach. Niemcy nie bawią się w pospolite ruszenia typu: Ura bura, szef podwóra.
W kilka dni Rummenigge zdobył jeszcze większy szacunek. Mając w planach usunięcie się pod koniec roku z dużej piłki znów poczuł się potrzebny. Nawet Nasser Al-Khelaifi, właściciel PSG i symbol zdeprawowanych czasów futbolu, wyszedł przy buntownikach na Robin Hooda. Strażnika biednych. To jest jeden z największych paradoksów tego piłkarskiego trzęsienia ziemi.
Batalia o przyszły kształt futbolu jeszcze się nie skończyła, ale już w dużym stopniu pokazała, kto jest kto w wymiarze ludzkim i politycznym. Oczywiście nie miejmy złudzeń, że ten pojedynek był jasno podzielony na dobrych i złych. Każdy walczył bowiem o swoje interesy. Jedni zrobili to jak amatorzy, a inni wykorzystali nastroje społeczne i weszli w zbroję rycerzy.
Gdy już kurz opadnie, a projekt Superligi schowają do szuflady ostatni desperaci, na stole zostanie nowa Liga Mistrzów. W końcu nie tak mocno różniąca się od tego, co zaproponowała nam parszywa dwunastka.

Przeczytaj również