Wiemy, ile zarobi Paulo Sousa. Wynagrodzenie na poziomie Leo Beenhakkera [NASZ NEWS]

Wiemy, ile zarobi Paulo Sousa. Wynagrodzenie na poziomie Leo Beenhakkera [NASZ NEWS]
Pacific Press / SIPA / PressFocus
Paulo Sousa miał trzy tygodnie na przygotowanie się do czwartkowego przedstawienia go jako selekcjonera reprezentacji Polski. Wstępne rozmowy ze Zbigniewem Bońkiem rozpoczęły się jeszcze w grudniu. Wie, że dostał wielką szansę. Jego entuzjazm odbija się w podejściu do wynagrodzenia. Jak ustaliliśmy, jest kilkukrotnie niższe niż w ostatniej pracy. Będzie zarabiał na poziomie Leo Beenhakkera. Pierwsze zadania Portugalczyka? Jak najszybsze nawiązanie relacji ze swoimi podopiecznymi.
Boniek ani razu nie spotkał się z Sousą twarzą w twarz. Do tej pory rozmawiali jedynie przez komunikatory wideo. Znak pandemicznych czasów. Mimo tej bariery szybko złapali wspólny język. Obaj zdobywali Puchar Europy z Juventusem. Zaczęło się więc od kurtuazyjnych wspomnień, aż od słowa do słowa panowie przeszli do konkretów.
Dalsza część tekstu pod wideo
Sousa to inteligent. Włoski dziennikarz, Enzo D'Orsi, gratulując Bońkowi wyboru, przypomniał listę autorów, których lektury pochłaniał nowy selekcjoner Polaków – Alberto Moravia, Pier Paolo Pasolini i Antonio Tabucchi, wybitny pomost pomiędzy Włochami oraz Portugalią, który tworzył w językach obu tych krajów.
Ta elokwencja bije od Sousy w małych gestach. Choćby z filmu nagranego na potrzeby czwartkowej konferencji. Klasa. Jednak większą uwagę przyciąga jego wpis na Instagramie, gdzie ciepło wypowiada się nie tylko o polskiej piłce, ale historii: „Jesteście krajem wspaniałych ludzi. Kolebką nowoczesnego myślenia i nowoczesnej Europy”. Krótko, kurtuazyjnie, choć naprowadza na cechy jego charakteru. Człowieka oczytanego i poukładanego.
Sousa jest zawsze perfekcyjnie przygotowany do ważnych spotkań i rozmów. Pierwsze łączenie z Bońkiem to nie była rozmowa o duperelach. Sousa przytłoczył prezesa wiedzą o polskiej piłce. Wiedział nie tyle o istnieniu ludzi oczywistych, będących na szczycie od lat, jak Robert Lewandowski. To byłoby banalne. Wymieniał po kolei składy, recytował wyniki, analizował taktykę i problemy z ostatnich miesięcy.
Jestem przekonany, że gdyby dopytać go, co miał na myśli pisząc tak pochlebnie o Polsce, nie zaciąłby się zaskoczony pytaniem, a być może po zaplanowanym przygotowaniu, wspomniał o Koperniku, Marii Curie-Skłodowskiej czy naszej najnowszej światowej ambasadorce - Oldze Tokarczuk. Przekonam się w poniedziałek, na kiedy zapowiadane jest pierwsze spotkanie Sousy z polskimi dziennikarzami. Pierwsze takie w historii, gdy selekcjoner będzie nadawał online z Portugalii.

Przeszłość w Barcelonie i Liverpoolu. Sztab robi wrażenie

Chemia pomiędzy rozmówcami przełożyła się na konkrety. Portugalczyk szybko skompletował skład asystentów. Ludzi z drugiego szeregu, którzy decydują, jak w każdej firmie, o sukcesie całej struktury. On sam bije na głowę polskich selekcjonerów skompletowanym CV (piłkarskim i trenerskim), ale jeszcze bardziej imponujące są miejsca pracy jego współpracowników. Szacunek, jak szybko udało mu się namówić do współpracy tak mocne nazwiska.
Sousa otoczył się bowiem ludźmi wybitnymi, którzy pracowali wcześniej w FC Barcelonie czy Liverpoolu. Trener przygotowania fizycznego, Antonio Jose Gomez, dopiero pod koniec października pożegnał się z Dumą Katalonii, gdzie pracował przez ostatnie osiem lat.
Dalej zacytujemy tekst ze Sport.pl prześwietlający najważniejszych ludzi selekcjonera:
„Najważniejszy asystent, Manuel Cordeiro, to absolwent najlepszego portugalskiego uniwersytetu dla trenerów i uczeń profesora Jorge Castelo, od którego czerpał też Jose Mourinho. Victor Manuel Sanchez Llado, kolejny asystent, to również były pracownik Barcelony: szkolił zespoły U15-U16, a w U17-U18 był analitykiem, następnie został koordynatorem departamentu metodologii całej akademii.” Imponujące. Oby w jakiś sposób skorzystała z tej wiedzy także polska myśl szkoleniowa.
Najwięksi trenerzy od lat powtarzają, że ich siłą są asystenci. Oglądając produkcje Amazon Prime pt. „All or Nothing”, zaglądające za kulisy pracy Jose Mourinho w Tottenhamie czy Pepa Guardioli w Manchesterze City, trudno się z tym nie zgodzić.
Obaj otoczeni są gigantycznym sztabem ludzi, którzy pracują na ich nazwisko. Dbają o każdy detal, gdzie sam trening i mecz wydaje się tylko malutkim elementem skomplikowanego tygodniowego procesu przygotowującego do wyjścia na boisko.
Mourinho czy Guardiola jawią się na ekranie jako ludzie słowa - mistrzowie psychologii czy tak popularni dziś trenerzy mentalni. Są menadżerami, dla których kluczem są relacje z zawodnikami. Widać, jak duże znaczenie ma dla nich to co powiedzą na odprawie czy w przerwie.
Odpowiednie zbudowanie więzi przekłada się na nastawienie, mobilizację czy poziom przekonania zawodników do wykonania nakreślonego celu na boisku. Poza nim na szeroko pojętą atmosferę wewnątrz zespołu. Mourinho nie bez przyczyny powtarza, że najważniejsi dla niego są piłkarze rezerwowi: - To oni mogą dać Ci zwycięstwo w trudnym momencie lub po cichu rozwalić najlepszy czas swoim złym nastawieniem - powtarza.

Już wykręca numer Lewandowskiego

Sousa czerpie z mądrości swoich wybitnych rodaków, co powtarzają chociażby zawodnicy pracujący z nim w Fiorentinie. - Dla piłkarzy jest świetny. Chce się dla niego grać. Masz przekonanie, że to co robisz ma sens. Czasem jednak powodowało to napięcia poza drużyną, za którą potrafił stanąć murem - mówi jeden z nich.
Słowa, po których przypomina się pierwsza połowa kadencji Adama Nawałki. Były selekcjoner zdobył sobie zaufanie piłkarzy, a nawet ich partnerek i rodzin. Wiedział w jakie tony uderzyć. Kiedy zganić, a kiedy pocieszyć.
Sousa zdaje się mieć podobne podejście. Filozofię zbudowaną na mocnych i szczerych relacjach. Jedną z jego pierwszych decyzji będzie zbudowanie odpowiednich więzi z Robertem Lewandowskim. Odbudowanie jego (i nie tylko jego) zaangażowania i wiary w projekt. Za poprzednika ta wiara powoli gasła, co miało swoje odbicie w słynnych ośmiu sekundach milczenia kapitana po wstydliwej porażce z Włochami.
Kapitan zszedł na ziemię podczas kadencji Jerzego Brzęczka. Wcześniej był królem strzelców el. ME 2016 i MŚ 2018. W ostatnich dwóch latach dopasował się do przeciętnej postawy kadry. Teraz znów musi poczuć większą odpowiedzialność na swoich barakach, ale tez dostać takie wsparcie, dzięki któremu będzie mógł dawać z siebie to, co najlepsze - bramki.
Sousa już wziął numer do "Lewego" i pewnie na dniach go wykręci. Jeśli już tego nie zrobił.

Kasa zeszła na dalszy plan

Paulo Sousa w pierwszych godzinach od ogłoszenia jego nazwiska zbiera różne recenzje. Jak to w Polsce, lubimy sobie ponarzekać i znaleźć dziury w życiorysach, zanim człowiek postawi pierwszy krok w naszym kraju.
Jeszcze jedno trzeba Portugalczykowi przyznać. Ma entuzjazm do pracy z naszym zespołem. Nic dziwnego. Wyjazd na EURO 2021 dostał w pakiecie. Będzie pracował z wieloma gwiazdami. Kontrakt jest krótki, z intensywnymi celami - awans na mundial i wyjście z grupy podczas ME. Polska? Przyjemny kraj do życia.
Sousa dostał więc porządny pakiet startowy. Nie objął kadry w pierwszej kolejności dla pieniędzy. W Girondins Bordeaux zarabiał 3,5 miliona euro rocznie. To ponad milion złotych miesięcznie. Z tego co usłyszeliśmy, PZPN zaproponował mu PIĘĆ razy mniej - ok. 240 tysięcy złotych miesięcznie. - Będzie zarabiał na poziomie Leo Beenhakkera - mówi nasze źródło. Resztę może podnieść z boiska w wysokich premiach, co jest uczciwie postawioną sprawą: "Wypełniasz zadania, dostajesz bonusy". Tak z każdym selekcjonerem postępował Zbigniew Boniek.
Portugalczyk nie jest więc na starcie szkoleniowcem przepłaconym, który robi skok na łatwą kasę. To może być ciekawy mariaż, w którym trener wciąż na dorobku dostaje możliwość pracy z najlepszym piłkarzem świata i liczna grupą zawodników z europejskiej czołówki. Solidny taktyk plus solidna drużyna da nam sytuację win-win?

Przeczytaj również