Pięć sposobów na uatrakcyjnienie piłki nożnej. Oto zmiany, które zrewolucjonizują futbol

Pięć sposobów na uatrakcyjnienie piłki nożnej. Oto zmiany, które zrewolucjonizują futbol
Edward F. Peters / Xinhua / PressFocus
Florentino Perez, podpierając się badaniami, mówi: młode pokolenie nie ogląda meczów, przestaje się nimi interesować. Okej, może mieć rację. Ale Superliga tego nie zmieni. Może więc warto zacząć od podstaw? Najlepiej od zasad gry w piłkę nożną. Mamy kilka propozycji, co zrobić, by spotkania nie pozwalały kibicom odrywać się od telewizora.
Tak, kochamy tę piękną grę. Bez zastrzeżeń. Poświęcamy jej weekendy, tracimy zmysły, wyrzucamy telewizory za okno, chętnie oddajemy cześć przed ołtarzem największej sportowej pasji na świecie. Nasze nastroje zmieniają się wraz z losami naszych drużyn, cieszymy się występami artystów futbolu, jakby ich umiejętności były nierozerwalnie związane z naszymi duszami.
Dalsza część tekstu pod wideo
Ale to nie znaczy, że gra jest idealna.
Akceptujemy wbudowane w nią wady, ponieważ tak naprawdę nie mamy innego wyjścia. Czy jednak nie mogłoby być nieco lepiej po prowadzeniu tu i tam kilku poprawek? Czy jedna lub dwie zmiany w przepisach mogłyby sprawić, że gra będzie przyjemniejsza dla oka? IFAB, organizacja zajmująca się tworzeniem oraz nowelizacją przepisów piłkarskich, co rusz serwuje nam nowelizację regulaminu, ale najczęściej koncentruje się na irytujących szczegółach: odkąd zaczyna się ręka i kiedy należy gwizdać spalonego. Jednak można ulepszyć futbol w inny sposób, wprowadzając odważniejsze poprawki. Tych pięć sugestii to dopiero dobry początek.

Koniec z premiowaniem goli na wyjeździe

Rozwiązanie, które miało zmniejszyć liczbę dogrywek i jednocześnie oszczędzić sił piłkarzom, zostało wprowadzone w 1965 roku po ćwierćfinale Pucharu Mistrzów między Liverpoolem a FC Koeln, rozstrzygniętym rzutem monetą ze względu na dwa bezbramkowe remisy. Do dziś krytykowane ze względu na to, że stoi na bakier ze sprawiedliwością. Najważniejszą wadą przepisu jest to, że z samej natury skłania gospodarzy do myślenia o czystym koncie w pierwszym meczu, a dopiero później o zdobyciu bramki. Najwięksi menedżerowie świata zdawali sobie z tego sprawę i jawnie o tym mówili:
- Kiedy tylko graliśmy u siebie, powtarzałem sobie: Boże, aby tylko skończyć z zerem z tyłu - mówił Sir Alex Ferguson.
Dlaczego jeden gol miałby być ważniejszy od drugiego? Bo jest strzelony przed obcą publicznością? Zasady uwidoczniły absurd w ostatnim roku, gdy mecze odbywały się bez kibiców na trybunach. A już nie ma kompletnie sensu, kiedy dochodzi do dogrywki. Wtedy z założenia to drużyna gości zawsze ma przewagę, bo jeśli trafi do siatki, gospodarz musi na to odpowiedzieć dwoma golami. Jaka to sprawiedliwość, gdy jedna drużyna ma za sobą przepis premiowania bramki na wyjeździe przez 90 minut, a druga przez 120 minut? Sugestia: jeśli w dwumeczu widnieje wynik remisowy, doprowadźmy do dogrywki, ale w nieco w innej formie (o tym później).

Skrócenie czasu gry i zatrzymywanie zegara

Czy ktoś się kiedyś zastanawiał, dlaczego piłkarski mecz trwa 90 minut? A nie 100? Albo tylko godzinę? Nie ma badań, mówiących, że półtorej godziny to idealny czas na stworzenie wspaniałego spektaklu. Że po przekroczeniu 90 minut piłkarze padają na murawę jak muchy. To wszystko kwestia przyzwyczajenia. Problem polega też na tym, że to i tak umowna wartość. Efektywny czas, w którym piłka znajduje się w grze, po usunięciu wszystkich zatrzymań spowodowanych faulami, przygotowaniami do wykonania stałych fragmentów gry, kontuzjami, celebracji goli itp., waha się, według badań z meczów Premier League z sezonu 2010-11, w przedziale między 44 a 66 minutami. Średni czas gry bez przerw to 42 minuty...
A co, gdyby tak rozważyć 50-60 minutowe spotkanie z zatrzymywaniem zegara?
Spójrzmy najpierw na plusy: zniknie męcząca kibiców (zwłaszcza przegrywającej drużyny) gra na czas. To byłby oczywisty koniec plagi łapania skurczy, symulowania kontuzji, niekończących się zmian w ostatnich minutach meczu. Skończyłyby się dyskusje nad decyzjami arbitra o przedłużeniu widowiska o trzy, cztery lub pięć minut.
Minusy? Właściwie - jeden najważniejszy. Połowy kończyłyby się wraz z syreną, czyli dokładnie tak samo jak w koszykówce. Piłkarz wychodzi sam na sam z bramkarzem w ostatnich sekundach? Musi się skupić nie tylko na pokonaniu przeciwnika, ale też z wykończeniem akcji w czas. “Buzzer beater” wkroczyłby do futbolu, co dla kibiców tego sportu mogłoby wykroczyć poza konserwatywne wyobrażenia. Pytano by wtedy: czy to jeszcze piłka nożna?

Zakaz podawania do bramkarza w ogóle

Zakaz łapania przez golkipera piłki po uprzednim podaniu jej nogą przez kolegę z drużyny to chyba najlepsza zmiana w regulaminie od początku istnienia dyscypliny. Wprowadzono ją jako odpowiedź na przeraźliwie nużący turniej mistrzostw świata we Włoszech w 1990 roku i Euro ‘92, gdzie Duńczycy wręcz używali Petera Schmeichela do “zabijania” czasu. Od tamtego momentu zagrania te zostały wyeliminowane, a po wielu latach bramkarze nauczyli się gry nogami. No właśnie. Drużyny stały się sprytniejsze, zainwestowały w ogólnopiłkarski trening dla zawodników stojących w bramce. Czy nie wybiła więc godzina, aby pójść o krok dalej?
Podanie do golkipera to bowiem nadal akcja ratunkowa albo sposób na grę na czas. Jeśli obrońcy czują, że są naciskani, zwykle odwołują się do ostatniej instancji, oddania futbolówki do bramkarza. To również łatwy zawór bezpieczeństwa, kiedy mają dobry wynik i nie potrzebują strzelać goli. Uniemożliwienie podania do zawodnika strzegącego dostępu do bramki zmusiłoby pozostałych graczy do znalezienia innych opcji. Przepis zachęcałby chyba wszystkie drużyny do atrakcyjnego dla oka wysokiego pressingu, a obrońców do kreatywniejszego rozegrania niźli tylko wybijania piłek do przodu. Gdyby zmiana okazała się zbyt radykalna, można ją wprowadzać w wersji pośredniej, np. umożliwiając podania do bramkarza tylko wtedy, gdy stoi poza polem karnym.

Rzuty karne przed dogrywką

Mówiąc wprost, jedenastki to straszny sposób na wyłonienie zwycięzcy w fazie pucharowej. Konkurs nie obejmuje żadnych elementów poza kopnięciem piłki leżącej w martwym punkcie. Zbyt często to kwestia szczęścia i psychiki piłkarzy niż umiejętności. “Karne to loteria” - mówi się od zarania dziejów, ale coś w tym jest. Jednym to pasuje, ale spora część obserwatorów futbolu widziałaby rewolucję także na polu wyłaniania zwycięzcy, gdy dogrywka nie przynosi rozstrzygnięcia. W całej historii dyscypliny robiono już ku temu pewnie przymiarki.
Oczywisty wybór, zasada “złotego gola”, zniknęła tak szybko jak się pojawiła, gdy okazało się, że w dodatkowych 30 minutach drużyny gra się przede wszystkim po to, aby nie przegrać. Hybrydowe rozwiązanie ze “srebrnym golem” wprowadziło więcej zamieszania, bo stosowano je w nielicznych turniejach (głównie pod egidą UEFA).
Od kilku lat rozważa się zupełnie unikalne propozycje na uatrakcyjnienie meczów po 90 minutach. Najbardziej interesujące to rozegranie konkursu jedenastek przed dogrywką, a nie tradycyjnie po niej. Wynik z rzutów karnych brano by pod uwagę tylko w przypadku, gdyby po dogrywce nadal widniał remisowy rezultat. W tym scenariuszu co najmniej jeden zespół na pewno od początku by zaatakował, mając wiedzę, że przegrał w jedenastkach, a drugi z pewnością przyjąłby defensywną strategię, ale mógłby też skontrować i “zabić” mecz. Kolejny argument za: rzuty karne byłyby czasem swoistego odpoczynku (przynajmniej fizycznego). 30-minutowa dogrywka zatem toczyłaby się w żywszym niż do tej pory tempie. Profit? Profit.

Ławka kar za niesportowe zachowanie

Zmorę dzisiejszej piłki, czyli dyskusje z sędzią, okazywanie przemocy werbalnej w stronę przeciwników, symulowanie - to wszystko da się ukrócić. Potrzebna jednak do tego będzie determinacja wszystkich zainteresowanych podmiotów. Pierwsze podejście zrobiono na angielskich boiskach w rozgrywkach amatorów. Wprowadzono system “sin bin”, czyli tymczasowego wykluczenia piłkarzy w trakcie meczu. Można to porównać do znanej w hokeju na lodzie “ławki kar”.
Jak to wygląda w praktyce? Gdy następuje tzw. zdarzenie negatywne, przewinienie bądź zachowanie zawodnika, sędzia może ukarać prowodyra tymczasowym zawieszeniem (w Anglii to 10 minut). Przez ten czas piłkarz jest “zamrożony”, nie może powrócić na boisko, ani zostać zmieniony. Kolejne 10-minutowe zawieszenie skutkuje dodatkowo żółtą kartką, następne już czerwoną. Wiele wyjaśnia film instruktażowy opublikowany przez Angielską Federację Piłkarską (wymaga interakcji widza, który może zdecydować o dalszych losach meczu).
System został przetestowany w sezonach 2017/18 i 2018/19 w ligach niższego szczebla w Anglii. Przedstawiono też pozytywne rezultaty, m.in. odnotowano spadek liczby negatywnych zachowań o 38 procent, a także mniejszą liczbę zdarzeń powodujących otrzymanie kolejnego zawieszenia w trakcie meczu. Piłkarze po otrzymaniu pierwszego „opamiętywali się” i do następnych incydentów dochodziło coraz rzadziej. Co istotne, ponad 70 procent zawodników, trenerów i sędziów opowiedziało się za wprowadzeniem na stałego takiego rozwiązania. Może to czas na sprawdzenie tego na większych arenach?
***
Co sądzicie o propozycjach? Czy któraś z nich mogłaby zrewolucjonizować piłkę nożną? Zachęcić młodsze pokolenie fanów do śledzenia spotkań? Kibice piłkarscy z natury są tradycjonalistami, ale na pewno zdają sobie sprawę z wad swojej ulubionej dyscypliny. Które przepisy zatem należałoby zmienić, a co dodać w regulaminie, by znowu wrócił boom na futbol?

Przeczytaj również