Piłkarski dziwak zatracający się w swojej wizji. Leeds i Bielsa znów tracą oddech

Piłkarski dziwak zatracający się w swojej wizji. Leeds i Bielsa znów tracą oddech
berm_teerawat / shutterstock.com
„To znowu się dzieje” - mogą myśleć kibice Leeds. Ich ukochany klub drugi sezon z rzędu trwoni przewagę nad rywalami, z którymi walczy o awans do Premier League. I tak samo, jak w przypadku okresów świetnej formy, tak i teraz, w kryzysie, wszyscy skupiają się na jednym nazwisku: Marcelo Bielsa.
Fatalny okres w wykonaniu „Pawi” sprawił, że w ciągu dwóch miesięcy zniknęła przewaga 11 punktów nad strefą barażową. Dziś od trzeciego w tabeli Fulham dzieli je jedynie bilans bramkowy. W ostatnich 11 meczach ligowych - dwa zwycięstwa, cztery remisy, pięć porażek. Ostatnie czyste konto? 10 grudnia. Krótko mówiąc – tragedia.
Dalsza część tekstu pod wideo
To jednak żadna nowość dla fanów Leeds United. W poprzedniej kampanii sytuacja wyglądała niemal identycznie. Dobry początek sezonu i... nagle coś pękło. Zaczęło się tracenie punktów w dziwnych okolicznościach, jak chociażby z Wigan, kiedy to nie udało się zdobyć nawet punktu pomimo prowadzenia i gry w przewadze od 14. minuty meczu. Miało to miejsce cztery kolejki przed końcem rozgrywek. Morale drużyny upadło, nie udało się wygrać już żadnego ligowego spotkania. Zostały play-offy.
Tam znowu zaczęło się dobrze, od wygranej w pierwszym półfinałowym starciu z Derby County. W rewanżu start też był świetny. Udało się objąć prowadzenie, wszystko pozostawało pod kontrolą. Aż nagle... posypało się. Indywidualne błędy dały rywalom nadzieję, doprowadzając finalnie Leeds do pożegnania z marzeniami o awansie. Anglicy mają określenie „bottlejob”, używane w sytuacji, w której zawalasz sprawę, która wydawała się już przesądzona. Jeśli nic się nie zmieni, to drugi rok z rzędu „Pawie” będzie można właśnie tak określać. A ich trener? No cóż, niespecjalnie kwapi się do reakcji. Przynajmniej takiej, jakiej można by się spodziewać.

Nowy projekt indywidualisty

Pojawienie się Argentyńczyka na zapleczu angielskiej ekstraklasy zadziwiło chyba każdego. W końcu to człowiek, który zasłynął prowadząc reprezentację swojego kraju, Athletic Bilbao czy Olympique Marsylia. Wszyscy znaliśmy go jako piłkarskiego „dziwaka”, człowieka jedynego w swoim rodzaju.
Od upartej wiary w swoją filozofię, po choleryczne wręcz zachowania, których szczytem było odejście z Lazio po... zaledwie dwóch dniach od objęcia posady. Taka postać w Championship? To brzmiało surrealistycznie, ale... niesamowicie pasowało do Bielsy. On, wielki futbolowy purysta, dostał szansę budowy własnego projektu. Sprawdzenia się w nowym kraju, w nowym środowisku, a w razie powodzenia – potwierdzenia swoich wielkich umiejętności.
Gdy zawitał na Elland Road, zaczął wprowadzać w życie swoje fanaberie. Do gabinetu wstawiono mu łóżko, sprawdzał też podobno, czy w ośrodku klubowym nie zalega gdzieś przypadkiem warstwa kurzu. Aby zmotywować swoich podopiecznych, zabrał ich na trzygodzinne sprzątanie terenu dookoła ich bazy treningowej. Czemu akurat tyle? Wyliczył, że tyle czasu potrzeba przeciętnemu kibicowi, żeby zarobić na bilet na mecz.
Nowe Leeds ma być drużyną Marcelo Bielsy. Ma uosobiać jego filozofię futbolu. Sam zaczął kształtować poszczególnych zawodników. Ogromny progres zaliczyli pod jego wodzą Stuart Dallas, Kalvin Phillips czy Mateusz Klich. Z Ezgjana Alioskiego, ofensywnie usposobionego skrzydłowego, zrobił lewego obrońcę. Jeśli ma pomysł, to się go trzyma. I być może tutaj leży pies pogrzebany.

Upartość – cecha wielkich trenerów, ale i przekleństwo Bielsy

Argentyński menedżer wymaga od swoich zawodników absolutnej dyscypliny. Każdy ich ruch na murawie to efekt pracy na boisku treningowym, drużyna funkcjonuje niczym płynne ciało. Zmiana pozycji przez zawodnika „A” skutkuje reakcją piłkarza „B”, nie ma w tym żadnego przypadku. Tego typu rozwiązanie często daje możliwość zanotowania świetnych spotkań, ale i jest szalenie wyczerpujące. Doświadczyli tego nie tylko gracze Leeds, ale i Athletiku czy Marsylii. Gra na takiej intensywności i przy takich wymaganiach non-stop to niemożliwość.
Krótko mówiąc – brakuje pary. I nie chodzi tu tylko o to, że w pewnym momencie sezonu następuje załamanie. Zdarza się, że dzieje się tak w przekroju jednego spotkania – jak z Arsenalem, kiedy to „Pawie” zabiegały wręcz drużynę Artety i dominowały na Emirates przez pierwsze 45 minut, aby w drugiej części stracić animusz i przegrać 0:1. To stały punkt w pracy Bielsy. Wynika on z tego, jak doświadczony trener postrzega futbol, a tego zmieniać nie zamierza. Jak wielcy trenerzy: Michels, Cruyff, Herrera czy obecnie Guardiola z Kloppem - wierzy w swoją filozofię, niemal do upartości.
I właśnie dlatego Argentyńczyk nigdy nie miał okazji odnosić wielkich sukcesów. To wielki futbolowy umysł, fenomenalny specjalista, który umie stworzyć maszynę. Odpowiednie dysponowanie siłami zawodników to jednak coś, z czym mu nie po drodze. To, czego od nich wymaga, to zbyt wiele, aby utrzymywali stałą dyspozycję i - kolokwialnie ujmując - „nie zdychali”.
Stała analiza, z góry założone ustawienie i zachowania, które każdy zawodnik musi mieć wpojone – 64-latek swojego stylu zarządzania drużyną nie zmienia od lat. Trudno więc wierzyć, że tym razem będzie inaczej, ale... sam mówił w rozmowie z “BBC Radio Leeds”, że nie może wymagać więcej od swoich podopiecznych i to na jego barkach spoczywa odpowiedzialność za znalezienie odpowiednich rozwiązań.

Przywiązanie do personaliów

Najbardziej oczywistym z takich rozwiązań byłoby odstawienie od składu piłkarzy, którzy zawodzą. Jeśli śledzicie Championship, to wiecie, że przede wszystkim jest takich dwóch – na przeciwnych końcach boiska: Patrick Bamford i Kiko Casilla. Zwłaszcza „niezatapialność” klubowej „dziewiątki” może zastanawiać, nawet pomimo niechęci Bielsy do roszad w składzie.
Sytuacja z angielskim napastnikiem naprawdę zadziwia. Wychowanek Chelsea spisuje się poniżej oczekiwań już od dłuższego czasu. Przewodzi w dwóch ligowych klasyfikacjach – takich, w których raczej nikt nie chciałby znajdować się na czele. Ma aż 20 zmarnowanych dogodnych szans do zdobycia gola oraz 53 niecelne strzały na koncie. Trener jednak konsekwentnie na niego stawiał. Nie widział miejsca dla wypożyczonego z Arsenalu Eddiego Nketiaha, który łącznie powąchał murawę przez ledwie 663 minuty i w efekcie klub macierzysty skrócił jego pobyt na Elland Road.
W styczniu pojawił się jednak nowy konkurent do miejsca na szpicy. I to nie byle jaki. Z RB Lipsk udało się wypożyczyć Jeana-Kevina Augustina, którego niegdyś uważano za wielki talent. Francuz, w teorii, przy słabej dyspozycji Bamforda, powinien niemal od razu zaistnieć w drużynie „Pawi”. Tymczasem gracz, który pierwszą połowę sezonu spędził w Monaco, na boisku pojawił się zaledwie dwa razy – łącznie spędzając na nim niewiele ponad pół godziny.
Kibice i eksperci spodziewali się czegoś innego. Sądzili, że wychowanek PSG wygryzie Anglika. I to od razu! Że stanowi straszaka, a posadzenie nieskutecznego napastnika na ławce będzie dla niego dodatkowym bodźcem. Tymczasem nowy nabytek padł „ofiarą” wymagań Bielsy. Przez dłuższy czas nie grał regularnie i Argentyńczyk uważa, że nie jest w odpowiedniej dyspozycji, aby wybiegać na murawę w koszulce Leeds. Przynajmniej na ten moment. Dopiero w ostatnich dwóch spotkaniach załapał się do kadry meczowej.
Nie od dzisiaj wiadomo bowiem, że doświadczony trener stroni od zbytnich rotacji. Ma swój wymarzony skład i trzyma się go, czasami aż do przesady. Zwłaszcza że, jak wspominałem, jego system gry jest niesamowicie wymagający, zarówno pod względem fizycznym (intensywność), jak i psychicznym (wypełnianie bardzo precyzyjnych założeń). Jeśli spojrzymy na liczbę rozegranych minut wśród piłkarzy „Pawi”, to bardzo łatwo domyślić się, czemu nagle straciły parę w nogach.
Pomijając golkipera Casillę, aż pięciu graczy spędziło na murawie ponad 90 procent możliwego czasu (wliczając w to Kalvina Phillipsa, który zagrał niemal wszystkie minuty, gdy nie był zawieszony za kartki). W żadnym innym klubie Championship nie ma tylu takich. Decyzje personalne popularnego „El Loco” również mają więc duże znaczenie, jeśli chodzi o zmęczenie.

Światełko w tunelu

Są jednak znaki, które zwiastują, że kryzys może niedługo zostać zażegnany. Za taki, pomimo rozczarowującego remisu, można uznać chociażby ostatni mecz z Brentford. Spotkanie, w którym właściwie wszystko zatrybiło. Leeds było lepsze, dominowało, rywale oddali zaledwie dwa celne strzały (chociaż są jedną z najlepszych ofensyw w lidze). O stracie punktów przesądził jedynie kuriozalny błąd. No cóż, jak nie idzie, to nie idzie.
Winowajca? Kiko Casilla, który spadek formy zaliczył właściwie z dnia na dzień. Wszystko zaczęło się od remisu z Cardiff, w którym zawalił gola. Remis z Walijczykami stanowił również początek fatalnej serii drużyny. Od tamtej pory Hiszpan to jedynie cień samego siebie. We wspomnianym spotkaniu pomylił się przyjmując podanie od kolegi i sprezentował futbolówkę Saidowi Benrahmie. Jego koledzy zdołali odrobić straty, ale wygrać już się nie udało. Kolejna wpadka podsumowała za to słabe miesiące w wykonaniu bramkarza ściągniętego z Realu Madryt.
Szaleństwa Marcelo Bielsy to miecz obosieczny. Z jednej strony jego pasja i dbałość o najdrobniejsze nawet szczegóły sprawiają, że jego drużyny funkcjonują niczym maszyna. Z drugiej, sposób sprawowania władzy nad zespołem prowadzi do nadmiernej eksploatacji zawodników. Trudno mieć zarzuty do jego warsztatu trenerskiego, ale Argentyńczyk zatraca się w swoim dążeniu do perfekcyjnej realizacji własnej wizji.
Do tego dochodzi presja spoczywająca na barkach zawodników, którzy mają okazję wprowadzić Leeds z powrotem do Premier League. To w końcu uznana marka, która jeszcze w tym tysiącleciu grała w półfinale Ligi Mistrzów, a przez problemy finansowe stoczyła się nawet na trzeci poziom rozgrywkowy. I chociaż piłkarze powtarzają, że zeszłoroczna wpadka nie ma wpływu na ich psychikę, to z pewnością sprawiła ona, że w kilku momentach zadrżały im nogi.
Wśród kibiców narasta przecież frustracja. Sam Bielsa stwierdził, że „stracili wiarę”. On jednak wierzy dalej. Utrzymuje, że podobnie jest z zawodnikami. Jego plan ma potencjał. Sam musi jednak sprawić, aby nie doprowadzić do porażki, jeszcze bardziej spektakularnej niż ta z zeszłego sezonu. Zawodnicy też mogą sobie sporo zarzucić. Od początku roku oddali 131 strzałów, strzelając... pięć goli.
Najlepsze zespoły poznaje się po tym, że podnoszą się z kryzysu. Najlepszych trenerów po tym, że potrafią swoje drużyny z nich wyprowadzić. Teraz, zarówno przed Leeds United, jak i Marcelo Bielsą, ogromne wyzwanie. Każda kolejna porażka nie tylko niesie ze sobą ryzyko wypadnięcia z miejsc premiowanych bezpośrednim awansem do Premier League, ale jeszcze bardziej podkopuje pewność siebie.
Szansa na podniesienie się nadejdzie już w meczu z Bristol City, rywalem znajdującym się ostatnio w naprawdę dobrej formie. Takie rzeczy w Championship jednak nic nie znaczą. To nie jest liga logiki, podobnie jak człowiekiem logiki nie jest Marcelo Bielsa. Leeds może więc już w najbliższym meczu rozpocząć odbudowę i uratować swój sezon. A tym samym uratować trenera i dać mu szansę na realizację swojego planu. Najbardziej szalonego i wymagającego, jaki miał okazję wprowadzić w życie.
Kacper Klasiński

Przeczytaj również