Piłkarz-oszust czy pasjonat za wszelką cenę? Gregoire Akcelrod: Futbol jest wypełniony ściemą [NASZ WYWIAD]

Piłkarz-oszust czy pasjonat za wszelką cenę? Gregoire Akcelrod: Futbol jest wypełniony ściemą [NASZ WYWIAD]
własne
Mógł żyć w luksusach za pieniądze dziadka-zdobywcy Oscara, ale wybrał własną drogę. Marzył o zostaniu zawodowym piłkarzem i ten cel chciał spełnić za wszelką cenę. Gregoire Akcelrod stworzył fałszywą stronę internetową przez którą nabierał kluby na bogate CV z historią w PSG. W Paryżu grał faktycznie, ale na poziomie amatorskim. Nie przeszkodziło mu to jednak w odbyciu testów w Norwich, Bournemouth czy New York Red Bulls. Zwiedzeniu dziewiętnastu krajów na pięciu kontynentach. Bycia o krok od podpisania lukratywnej umowy z CSKA Sofia czy w chińskiej Super League, gdzie na drodze stanęła mu... potrawa z psa. Akcelrod jest dziś znanym agentem piłkarskim, który wyszukuje nieoczywiste talenty. Reprezentuje też największe gwiazdy. Swoją historię opisał w książce „Prix à Tout Prix”, czyli „Zawodowiec za wszelką cenę”. Nam opowiada o wielu szalonych historiach ze swojego życia:
TOMASZ WŁODARCZYK: Zmyślone CV, własna strona internetowa, rozsyłanie listów po wielkich klubach i wreszcie testy w kilku z nich. Jak to się wszystko zaczęło?

Dalsza część tekstu pod wideo
GREGOIRE AKCELROD: Musimy cofnąć się do czasów, kiedy miałem dziesięć lat. Tata zabrał mnie na mecz z moimi kolegami. Byłem beznadziejny. Przegraliśmy wtedy 0:4. Mimo to tamten dzień sprawił mi wiele radości. Jednak po swoim występie usłyszałem wiele gorzkich słów. Generalnie, że nie nadaję się do tego sportu. Ojciec zabronił mi chodzenia do klubu. Powiedziałem mu wtedy: „Okej, zobaczysz, że pewnego dnia zostanę profesjonalnym piłkarzem”. Dla mnie to było po prostu marzenie do spełnienia. W wieku siedemnastu lat poszedłem do szkoły z internatem. Nudziłem się więc stworzyłem swojego bloga. Stronę internetową, która była kopią tej Ronaldo. Z tym, że jej głównym bohaterem byłem ja.
Okej, to wciąż bardzo daleko od jeżdżenia na testy po klubach całego świata.
Zacząłem wstawiać informacje z L'Equipe, które dotyczyły Nicolasa Anelki ze swoim nazwiskiem. Na przykład: „Anelka idzie do największego klubu w Europie” zamieniałem na „Akcelrod idzie do największego klubu w Europie”. W ten sposób stworzyłem całą swoją historię. Pokazałem stronę kolegom. Uznali to za niezły żart. Ja również. Nie wierzyłem, że w ten sposób mogę przyciągnąć uwagę jakiegokolwiek klubu. Rok później stwierdziłem, że trzeba pójść z tą akcją na całość. Wysłałem listy do wielu klubów w Anglii - Manchesteru City, Chelsea czy Arsenalu. Coś w stylu: „Cześć, jestem Greg. Gram w małym klubie we Francji, ale uważam się za dobrego zawodnika. Chcielibyście zobaczyć mnie podczas testów?”. Już otrzymanie samych odpowiedzi, co prawda odmownych, było dla mnie wydarzeniem. Ale w 2003 roku jeden odpisał pozytywnie. To Swindon Town grający wtedy na poziomie trzeciej ligi.
List Arsenal
Prywatne
Musiałeś być zszokowany.
W życiu się tego nie spodziewałem. Myślę, że wpisali moje imię w internecie i wyskoczyła im moja strona. Stwierdzili, że niczego nie tracą. Zaprosili mnie na dwa dni testów. Powiedziałem wtedy tylko mojej babci. Myślała, że jadę na jakaś wycieczkę szkolną. Poleciałem na Wyspy, stawiłem się w klubie, gdzie dostałem szansę w sparingu. Było strasznie. Wszystko działo się zbyt szybko. Byłem zagubiony i nieprzygotowany fizycznie. Bramkarz drużyny przeciwnej wykopał piłkę z pola karnego, a ja przyjąłem ja prosto na twarz. Rozległ się gromki śmiech. To był koszmar.
Jak to możliwe, że w dobie internetu, gdzie można każdego dokładnie prześwietlić, nabrałeś jakikolwiek klub?
Pamiętaj, że to był początek lat dwutysięcznych. Internet wtedy raczkował. Nie było do niego powszechnego dostępu. Strony internetowe posiadały tylko wielkie kluby i wielcy piłkarze. Prawdopodobnie to było moją przewagą. Patrzysz przez pryzmat piłki z ostatnich lat. Wtedy skauting też nie był tak rozwinięty. Dziś nawet przeciętne kluby mają wszędzie swoich ludzi. Korzystają z ogromnych baz statystycznych. Wtedy absolutnie tak nie było. Myślenie było proste: „Ma własną stronę internetową? Piszą o nim gazety? W takim razie coś musi w nim być”. Teraz taka akcja byłaby bardzo trudna. Nie niemożliwa do wykonania, ale znacznie trudniejsza.
Nie bałeś się, że ktoś Cię nakryje i będziesz miał kłopoty?
Nie. Nigdy tak na to nie patrzyłem. Zawsze byłem podekscytowany swoimi wyprawami. Nie miałem niczego do stracenia. Pamiętaj, że zapraszano mnie tylko na kilka dni testów. Do teraz przez kluby przewija się w ten sposób setki piłkarzy. Nie masz pojęcia, jak wiele i nikt nic o tym nie mówi. Czułem się jak na rozmowie o pracę. Chciałem dostać tę robotę. Zostać profesjonalnym zawodnikiem. Nie widziałem w tym nic złego. Nigdy nie wziąłem od nikogo pieniędzy za przelot czy hotel. Odwiedziłem dziewiętnaście krajów na pięciu kontynentach. Z wielkich klubów zapraszano mnie do Sydney FC, New York Red Bull, Norwich City czy CSKA Sofia. To było dla mnie zawsze świetne doświadczenie. Poznawałem nowe miejsca i kulturę. Kształtowałem charakter. Dzięki tym podróżom jestem dziś bardziej otwarty. Nie zamieniłbym na nic tego doświadczenia.
Jednak to co robiłeś było może niewinnym, ale jednak oszustwem.
Każdy klub, w którym byłem, mógł przekonać się, jak gram na żywo. Tu nie było żadnego oszustwa. W tamtych czasach wielu piłkarzy trafiało do różnych zespołów na podstawie filmików montowanych na płytach CD czy DVD. Te kompilacje też nie miały wiele wspólnego z ich rzeczywistymi umiejętnościami. Do dziś wielu zawodników z Afryki podaje nieprawdziwy wiek. Mówią, że mają osiemnaście lat. Dokumenty się zgadzają. Ale faktycznie są kilka czy kilkanaście lat starsi. Takich „oszustów” było i jest wielu. Na końcu i tak ktoś musi ocenić twój potencjał. Tego nie dało się przeskoczyć.
Mówiłeś potencjalnym pracodawcom, że jesteś zawodnikiem PSG.
Tak, drużyny rezerw. Nie wspominałem jednak, że to nie jest druga a piąta drużyna. Zespół amatorów, który gra na bardzo niskim poziomie rozgrywek (śmiech). Trudno uwierzyć, ale już na podstawie tej informacji chciano podpisywać ze mną profesjonalne kontrakty. Nie zgadzałem się na to. Zawsze chciałem pokazać się na boisku. Przez to doszedłem do wniosku, że w świecie futbolu często CV stoi wyżej niż faktyczne umiejętności. Dlatego gdy skończyłem z grą w piłkę, zacząłem pomagać chłopcom, którzy nie trafili do profesjonalnego systemu. Wyszukuję piłkarzy spoza akademii. Grających w parkach czy na betonowych placach. To droga Ryiada Mahreza czy N'Golo Kante. Jeden z takich moich podopiecznych podpisał profesjonalną umowę z Aston Villą.
Wróćmy do Ciebie. Jak to możliwe, że latałeś po świecie i było Cię stać na opłacenie takich wypraw?
Ciężko na to pracowałem. Gdy ludzie mówią mi: „Pewnie chciałeś oszukać kluby, żeby zarobić dobrą kasę”, odpowiadam, że to gówno prawda. Gdyby tak było, mógłbym do końca życia leżeć do góry brzuchem. Pochodzę z bardzo bogatej rodziny. Moja babcia wyszła za gwiazdę francuskiego i amerykańskiego kina, dwukrotnie nominowanego do Oscara i zdobywcę honorowej statuetki, Maurice'a Chevaliera. Nasze życie było usłane różami. Mieszkałem w wielkim domu z basenem. Jeździłem na wakacje do najpiękniejszych miejsce, gdzie mieszkałem w pięciogwiazdkowych hotelach. Kiedy wybrałem piłkę, odciąłem się od tego. Zacząłem pracować w McDonaldzie. Wyniosłem się do własnego mieszkania, aby nie być zależnym od pieniędzy rodziny. Za wszystko płaciłem sam. Kluby dawały mi tylko odrobinę swojego czasu podczas testów. To wszystko.
Twoją najgłośniejszą historią jest podpisanie kontraktu z CSKA Sofia. Zanim do niej przejdziemy, czy wcześniej byłeś blisko podpisania profesjonalnej umowy?
W 2007 roku zostałem zaproszony na tygodniowe testy w Bournemouth. Nie byli wtedy tak mocni jak teraz. Strzeliłem gola w sparingu. Wydawało mi się, że coś może z tego być. Ostatecznie nie zaproponowano mi umowy. Ale po tym, jak w 2003 roku skompromitowałem się w Swindon Town, tym razem odezwali się sami. Dostałem szansę w meczu wewnętrznym podczas przygotowań i zdobyłem dwie bramki. Na trybunach siedzieli kibice. Zastanawiali się, kim jestem. Namawiali ludzi w klubie, aby mnie pozyskać. Wystąpiłem wtedy przed kamerami Sky Sports. Ale to wszystko. Znów bez umowy. Trener wolał zatrudnić swojego syna. Odezwały się za to kluby z Luksemburga, które były gotowe dać mi umowę. Stwierdziłem jednak, że będę próbował wyżej.
Nadszedł 2009 rok i Twoja najgłośniejsza akcja.
Tak, mój agent wysłał mnie na dwudniowe testy. Po nich klub zaproponował mi trzyletni kontrakt na poziomie piętnastu tysięcy euro miesięcznie. Byłem w szoku. Mogłem grać w znanym klubie, który miał występować w europejskich pucharach.
Co w takim razie poszło nie tak?
Uzgodniliśmy warunki. Przedstawiciele klubu przyjechali do hotelu. Zrobili mi zdjęcia w koszulce i wrzucili informację o swoim najnowszym transferze na stronę internetową. Sam kontrakt mieliśmy podpisać po weekendzie. Jeden bułgarski kibic zainteresował się moją historią. Zapytał na forum fanów PSG, co sądzą o Gregu Akcelrodzie. Oczywiście nikt z kibiców we Francji nie miał prawa mnie znać. Interesował ich Ronaldinho, a nie gość z drużyny amatorów. Ten news szybko trafił do bułgarskich dziennikarzy, którzy opisali wszystko w poniedziałkowych gazetach. Moc mediów jest ogromna. Mimo, że spodobałem się szefom CSKA na testach, pogonili mnie z klubu.
W takim razie nie mogłeś być tak złym piłkarzem skoro strzelałeś w sparingach i zaliczałeś testy.
Prawda jest taka, że już wcześniej mogłem grać we Francji na wyższym poziomie - powiedzmy czwartej ligi. Wolałem jednak zostać w amatorskiej drużynie PSG. Efekt marketingowy był zdecydowanie lepszy. Z biegiem czasu bardzo się rozwinąłem. Od momentu, gdy ojciec zabronił mi grać w piłkę zostałem innym człowiekiem. Byłem grubym dzieckiem, ale zacząłem ciężko pracować. Dieta, dodatkowe treningi w parku, sen zawsze przed północą. Byłem niemal jak Cristiano Ronaldo, ale bez talentu (śmiech). Posłuchaj. Piłka to nie fizyka kwantowa. Sekretem jest bardzo ciężka praca. Możesz wejść na niezły poziom, gdy jesteś pracowity i zdeterminowany. Na pewno się rozwiniesz. To jak w innych zawodach.
W Sofii byłeś naprawdę blisko spełnienia marzenia, ale znów skończyło się wielka klapą.
Największą. Dużo o tym pisano w mediach. Na początku trochę się podłamałem, bo na boisku byłem wystarczająco dobry, aby zostać tam dłużej. Zadecydowały inne względy - CV a nie umiejętności. Po czasie ta historia dodała mi jednak dużo pewności siebie. Skoro byłem wystarczająco dobry, aby przebić się w CSKA, mogę dopiąć swego. Znów zacząłem działać. Wysyłałem listy do klubów. W końcu dostałem propozycję umowy w drugiej lidze greckiej. Agent przekonał mnie jednak, żeby ją odrzucić i spróbować wyżej - w Kavali. Nie udało się. Potem pojechałem do Kuwejtu. To najgorszy wyjazd mojego życia. Agent umieścił mnie w jednym malutkim pokoiku z dwoma zawodnikami z Afryki. Spaliśmy ściśnięci w jednym łóżku, a na następny dzień mieliśmy testy. Tak działa futbol na nizinach. Drobni agenci chcą cię gdzieś wepchnąć za wszelką cenę i zarobić trochę grosza. Zostawiają cię na pastwę losu. Nie wygląda to tak pięknie, jak na najwyższych szczeblach.
Jednak Ciebie to nie zniechęciło.
Zrobiłem sobie jednak rok przerwy. Potem poleciałem do Kanady, gdzie podpisałem kontrakt z Mississauga Eagles w najwyższej klasie rozgrywkowej. Dostałem umowę na trzy lata, ale zostałem tylko na sezon. To nie było to. Poziom za niski i pogoda okropna. Dlatego zdecydowałem się poszukać szczęścia gdzie indziej. Pojechałem na testy do drugiej ligi chińskiej. Zdałem. Miałem na stole bardzo dobrą umowę. W Chinach płacili dużo nawet na zapleczu Super League, a poziom był odpowiednio wysoki. Byłem zadowolony, ale znów odezwał się agent: „Greg, masz szansę na występy w większym klubie w najwyższej klasie rozgrywkowej. Musisz spróbować. Będziesz grał przeciwko Anelce czy Drogbie”. Niczym hazardzista zaryzykowałem i pojechaliśmy do tego klubu. Spotkałem się z trenerem. Zaprosili mnie na tygodniowy obóz. Wszystko było na dobrej drodze. Zakwaterowałem się w hotelu i postanowiłem coś zjeść. Wybrałem się na lunch do jednej z pobliskich restauracji. Menu było po chińsku, ale na obrazkach każda potrawa wyglądała podobnie - ryż z mięsem. Nie zastanawiałem się. Wybrałem losowo.
Chyba wiem, w którą stronę zmierza ta historia...
Danie było bardzo smaczne. Gdy skończyłem, poprosiłem o rachunek i przy okazji zapytałem kelnera, co to było. Uśmiechnął się i wykrzyczał: „Hau, hau, hau”. Byłem w szoku. Następne trzy dni spędziłem w hotelowej toalecie. Nie jadłem i nie piłem. Gdy mój stan nieco się poprawił, asystent trenera zaprosił mnie na testy. Myślałem, że żartuje. Wyglądałem jak śmierć. Schudłem pięć kilogramów. Trener jednak się uparł. Zrezygnowali ze mnie po pierwszym treningu. Zupełnie się nie dziwię, bo byłem chodzącym trupem. Można powiedzieć, że pies powstrzymał mnie przed grą w Super Lidze. Szkoda, bo druga liga chińska też byłaby dobra. Po tej historii zdecydowałem, że nie ma sensu więcej próbować.
Ale ciągle jesteś w świecie futbolu i radzisz sobie bardzo dobrze.
Zacząłem pracę w firmie zajmującej się marketingiem sportowym. Przez trzy lata zajmowałem się interesami legendy rajdów, Sebastiena Loeba, aż pewnego razu dostałem pytanie od mojego szefa, czy nie pomógłbym w rozwoju piłkarskiej kariery pewnego 15-letniego chłopaka. Wiedział, że mam znajomości. Nie byłem zainteresowany. W końcu mnie jednak przekonał. Poszedłem na mecz tego dzieciaka. Był bardzo dobry. Miał talent. Zaproponowałem, że załatwię mu testy w Anglii. Chłopak mi nie wierzył. Myślał, że jestem bajkopisarzem, jakimś naciągaczem. Chwilę później byliśmy na tygodniowych testach w Liverpoolu, a potem pojechaliśmy do Aston Villi, gdzie zdecydowano się go zatrzymać. Po tej historii otrzymałem mnóstwo próśb o reprezentowanie młodych piłkarzy. Tak to się zaczęło. Pokazałem, że można być uczciwym w tym biznesie. Pomagać bez myślenia o łatwym zarobku. Powiem ci coś przykrego. 95 procent menedżerów piłkarskich to oszuści. Pracuję z największymi w tej branży. Tylko nieznaczna część jest uczciwa i zależy jej na człowieku. Większości chodzi tylko o kasę.
Zrobiłeś jakieś duże transfery?
Kilka. Pracuję z Bakarym Kone, którego wysłałem do Indii. Jest tam największą gwiazdą. Moim piłkarzem jest także Aureliane Tchouameni z AS Monaco czy Franck Dja Djedje z Cannes. Pośredniczę w innych transferach w Ligue 1. Poza tym załatwiam duże kontrakty marketingowe zawodnikom PSG czy Chelsea, ale nie mogę mówić o tym w szczegółach. Jestem szczęśliwy pracując w branży piłkarskiej, ale zależy mi na tym, aby młodzi piłkarze byli ostrożni. Między innymi dlatego napisałem książkę o swojej historii. Aby pokazać innym, jak działa ta branża.
Książka Akcelrod
własne
Koniec końców twoja historia zaprocentowała.
Zdecydowanie. Przeżyłem wszystko od środka. Zwiedziłem cały świat. Poznałem mnóstwo agentów, którzy wykorzystują młodych zawodników dla własnych korzyści. Uważam, że mogę dawać rady zawodnikom - czego należy unikać, aby stać się dobrym piłkarzem. Wiem więcej o tej branży niż agent w pięknym garniturze, którzy opowiada bajki w telewizji. Wiem, jak rozmawiać z klubami. Moje doświadczenie zaprowadziło mnie do bycia agentem, choć niekoniecznie to planowałem.
W takim razie, jakie żelazne rady dałbyś młodemu piłkarzowi, który chce zostać gwiazdą?
Dwie rzeczy. Podążaj za marzeniami. Byłem gruby, ojciec nie chciał, żebym grał w piłkę, a mimo to wszedłem na jakiś poziom. Zmieniłem się, ciężko pracowałem, byłem zdeterminowany i dałem radę. Sam. Nikt na poważnie się mną nie interesował. Czasy były zupełnie inne. Teraz w każdym miejscu na świecie masz skautów największych klubów świata. Często widzę wysłanników FC Barcelony na meczach malutkich paryskich klubów. Dziś możesz wpaść komuś w oko nagrywając film ze sztuczkami robionymi w parku. To wystarczy, aby dostać szansę. Determinacja jest niezwykle ważna. Młodzi ludzie nie mają samozaparcia i charakteru. Chcą dostać wszystko szybko, mieć sukces podany na tacy. Odrzucą ich w dwóch miejscach i rezygnują. Ja latałem po całym świecie, za własne pieniądze, aby spełnić marzenia. Trzeba być cierpliwym. Mając wokół siebie ogromne możliwości obecnego świata i odpowiednich ludzi, można sięgnąć gwiazd. Druga rada? Nie siedź zanurzony po uszy w wirtualnym świecie. Instagram czy gra na playstation nie są totalnie złe. Ale trzeba mieć umiar. Wyjść do ludzi i poznawać świat. Wtedy rozwijasz umysł, który jest niezwykle ważny w piłce. Dlatego zawsze powtarzam moim podopiecznym: „Czytaj każdego dnia”. Nie ma lepszego sposobu na gimnastykę mózgu. Gdy wydałem swoją książkę, nie mają wymówek. Muszą ja przeczytać (śmiech). No i na koniec ekstra porada. Nie jedz psa w dniu ważnych testów.

Przeczytaj również