Po królewskim okienku czas wyprzedzić Barcelonę. W Sevilli po staremu. "Każdy transfer broni się na papierze"

Po królewskim okienku czas wyprzedzić Barcelonę. W Sevilli po staremu. "Każdy transfer broni się na papierze"
Sipa / PressFocus
Minione okienko transferowe obfitowało w wielkie emocje. I chociaż wiele klubów porozbijało banki na wzmocnienia, prawdziwym królem mercato wcale nie musi zostać żaden z oligarchów, Katarczyków czy innych multimilionerów. W stosunku ceny do jakości rządzi jeden klub - Sevilla.
Zespół z Andaluzji nie sprowadził nazwisk błyszczących na pierwszych stronach hiszpańskich periodyków. Na Estadio Ramon Sanchez Pizjuan nie trafili ani Leo Messi ani Cristiano Ronaldo, jednak praca dyrekcji sportowej Sevilli zasługuje na gigantyczne słowa uznania. Znakomite wzmocnienia w przystępnej cenie, zatrzymanie dotychczasowych filarów projektu - oto klucz do sukcesu drużyny, która spokojnie może powalczyć o wskoczenie do czołowej trójki hiszpańskiego futbolu.
Dalsza część tekstu pod wideo

Cudotwórca

Architektem wszystkich ruchów Sevilli był człowiek-instytucja w Andaluzji. W lidze hiszpańskiej Monchi przez lata wyrobił sobie renomę idealnego negocjatora, skauta i biznesmena. 52-latek sprzedałby lód eskimosom i kilka ton piasku Tuaregom. W dużej mierze dzięki jego znakomitej siatce kontaktów i czutce do utalentowanych piłkarzy bez wielkiego CV, Sevilla w minionych lat ugruntowała swoją pozycję na Półwyspie Iberyjskim.
Jednak nawet wobec osoby Monchiego pojawiały się pewne znaki zapytania, kiedy dwa lata temu wrócił do klubu. Epizod w Romie stanowił poważną rysę na dotychczas nietkniętym wizerunku. Kibice mogli się obawiać, czy stanowisko dyrektora sportowego obejmuje Monchi znajdujący Daniego Alvesa, a może Monchi wyrzucający w błoto miliony na Ante Coricia, Javiera Pastore i Gregoire’a Defrela.
- Ufam naszemu dyrektorowi sportowemu. Jeśli chcecie zapytać o jakiegoś członka kadry, pytajcie Monchiego - stwierdził Julen Lopetegui, gdy okienko jeszcze było otwarte.
Monchi dostał wolną rękę, zaufanie ze strony trenera i zarządu oraz jednocześnie dość skromny budżet. W dzisiejszych czasach i przy obecnych cenach zakończenie mercato z 10 milionami euro na minusie to wynik prawie, że abstrakcyjny, jeśli spojrzymy na to, jak bardzo wzrosła jakość zespołu. Sevilla przed dokonaniem transferów mogła być nazwana solidną drużyną z aspiracjami. Teraz to ekipa, dla której miejsce niższe niż czwarte uznane będzie za porażkę.

Tanio kupić, drogo sprzedać

Jednym z sukcesów Monchiego jest zatrzymanie najważniejszych postaci w drużynie. Media z Anglii i Hiszpanii tygodniami żyły potencjalnym odejściem Julesa Kounde do Chelsea. Z Sevilli płynęły głosy o chęci zatrzymania Francuza, jednak przykład Romelu Lukaku pokazał, że odpowiednia cena potrafi załatwić wszystko. “The Blues” tym razem musieli obejść się smakiem, bo dyrektor sportowy Sevilli nie zamierzał przystać na pierwszą lepszą ofertę.
- Jeśli nie otrzymamy propozycji, która nas satysfakcjonuje, to żaden zawodnik nie odejdzie. W kontrakcie Julesa widnieje klauzula wykupu w wysokości 80 mln euro. Do 20 sierpnia byliśmy skłonni negocjować. Chelsea złożyła ofertę pięć dni po terminie. Musieliśmy ją odrzucić - rzeczowo tłumaczył Monchi, gdy dziennikarze zasypywali go pytaniami o przyszłość utalentowanego stopera.
Jedynym zawodnikiem, którego odejście mogło nieco zaboleć andaluzyjskich kibiców, jest Bryan Gil. 20-latek posiada ogromny potencjał, prawdopodobnie w przyszłości będzie regularnym reprezentantem Hiszpanii. Warto jednak podkreślić, że ofensywny pomocnik nigdy nie odgrywał ważnej roli w układance Julena Lopeteguiego. Ostatnie półtora roku spędził na wypożyczeniach w Leganes i Eibarze. Gil to melodia przyszłości, którą zastąpiono wzmocnieniem na tu i teraz w postaci Erika Lameli. Przy okazji na wymianie z Tottenhamem hiszpański klub zarobił 25 mln euro. A na razie to Argentyńczyk wkroczył do La Liga z drzwiami i oknami, strzelając trzy gole w pierwszych kolejkach.
- Ostatnie dwa sezony były jednymi z najlepszych w historii klubu. Będzie trudno stać się jeszcze lepszym, ale zrobimy wszystko, aby nam się to udało - stwierdził niedawno Lopetegui.
W ostatnich sekundach okienka transferowego z klubu odszedł Luuk de Jong, ale trudno uznać to za osłabienie składu. Barcelona właściwie wyświadczyła Sevilli przysługę, zabierając zawodnika, który prawdopodobnie spędziłby cały rok na ławce rezerwowych. Holender w 69 spotkaniach ligi hiszpańskiej strzelił dziesięć goli, o trzy mniej niż Rafa Mir w minionym sezonie. A nie zapominajmy o Yussefie En-Nesyrim, czyli prawdziwej rewelacji La Liga w ostatnim czasie.
Na papierze broni się dosłownie każdy ruch Sevilli. Trudno narzekać po wydaniu sześciu milionów euro za Thomasa Delaneya, jednego z podstawowych piłkarzy reprezentacji Danii i Borussii Dortmund. Doświadczonego Marko Dmitrovicia sprowadzono za darmo, wykorzystując spadek Eibaru. Do tego promocyjna cena za Gonzalo Montiela, praktycznie gotowego następcę Jesusa Navasa. To Argentyńczyk w finale Copa America odpowiadał za zatrzymanie Neymara, wygrywając 9/10 bezpośrednich pojedynków z gwiazdorem PSG. Monchi po raz wtóry wykonał niesamowitą pracę, której prawdziwe owoce Sevilla zbierze niekoniecznie w momencie ogłoszenia danego transferu. Mir, Delaney i Montiel - te nazwiska mogą nie być najbardziej elektryzujące, ale Sevilla nie sprowadza gwiazd. Ona je tworzy. Znikome inwestycje generują później dziesiątki milionów oraz przede wszystkim wysoki poziom sportowy.

Obalić wielką trójkę

W dwóch ostatnich sezonach Sevilla zajmowała czwarte miejsce z łączną przewagą 25 punktów nad kolejnym rywalem w tabeli. W obliczu niesamowitej pracy Julena Lopeteguiego oraz Monchiego coraz śmielej można twierdzić, że mniejszy dystans dzieli Andaluzyjczyków i wielką trójkę, niż Sevillę i piątą siłę La Liga. Niezależnie, czy w tym roku będzie to Villarreal, Real Sociedad czy Betis. Prędzej ekipa z Sanchez Pizjuan rozdzieli Atletico, Real i Barcelonę aniżeli da się dogonić innym. Do roszad na podium może dojść już w najbliższych miesiącach, a to jednocześnie za sprawą słabości “Barcy”, jak i rosnącej siły “Los Nervionenses”.
Typowanie Sevilli nad “Dumą Katalonii” w końcowej tabeli wcale nie jest objawem szaleństwa. Już w poprzednim sezonie różnica punktowa wyniosła dwa oczka. Jeden mecz i to podopieczni Lopeteguiego mogliby patrzeć z wyższością na zespół z Camp Nou. A przecież dobrze wiemy, że teraz Ronald Koeman nie ma już do dyspozycji Leo Messiego i Antoine’a Griezmanna. Holender może co najwyżej skorzystać z Memphisa Depaya i trzeciego w hierarchii napastnika Sevilli. Czy to wystarczy, by obronić trzecie miejsce?
Prawdziwe podsumowania ruchów transferowych nastąpią dopiero za kilka miesięcy. Już teraz warto jednak docenić działania Sevilli. W erze transferów za setki milionów, bajońskich prowizji dla agentów i ogólnego szaleństwa, klub wypisał się z tego wyścigu szczurów. Lata mijają, a w sercu Andaluzji nadal wszystko funkcjonuje po staremu. Zarząd wyznacza skromną sumę, Monchi znajduje perły w promocyjnej cenie, trener robi swoje. Dotychczas zaprowadziło to Sevillę na czwartą lokatę. Czas na podium.

Przeczytaj również