Prowokował fanów i był w kolejce do gry za masażystą, dziś jest na celowniku Chelsea. Włoski renesans "Drążka"

Prowokował fanów i był w kolejce do gry za masażystą, dziś jest na celowniku Chelsea. Włoski renesans "Drążka"
LivePhotoSport.it/shutterstock.com
Jabłka, meble i bramkarze - oto chyba najbardziej renomowane polskie produkty eksportowe. Wszyscy zdajemy sobie sprawę z niepodważalnej klasy Wojciecha Szczęsnego czy Łukasza Fabiańskiego, ale warto również pamiętać o nazwisku golkipera, przed którym cała kariera stoi otworem. Bartłomiej Drągowski ma na karku dopiero 22 lata, lecz zdążył już zaliczyć kilka upadków i, na całe szczęście, jeszcze więcej wzlotów.
Piłkarska włoska robota w sobotę wróciła na Półwysep Apeniński, a dziś sezon wznowi Fiorentina, z naszym rodakiem między słupkami. W obecnych rozgrywkach statystyki wychowanka Jagiellonii zasługują na uznanie. Drągowski w Serie A zachował siedem czystych kont, obronił dwie jedenastki, a podobną liczbę bramek tracą m.in. znacznie bardziej renomowane ekipy pokroju Romy czy Napoli. Polak ewidentnie wychodzi na prostą, zapominając nieco o buntowniczych początkach kariery.
Dalsza część tekstu pod wideo

Palec tu, palec tam, zapalniczka-widmo

O perle akademii “Jagi” zrobiło się głośno właściwie od momentu debiutu. I to nie tylko za sprawą dosyć niespotykanego na boiskach numeru 69. Drągowski początkowo tłumaczył, że pozostałe, którymi się interesował, już zajęto, ale nieco trudno w to uwierzyć. Polak do dnia dzisiejszego występuje z wzbudzającą uśmiech liczbą na plecach.
Chrzest bojowy w Ekstraklasie przeszedł jeszcze przed siedemnastymi urodzinami. Co prawda był wówczas zmuszony wyciągać futbolówkę z siatki aż czterokrotnie, jednak w stolicy Podlasia wszyscy zdawali sobie sprawę z jego nieprzeciętnych umiejętności. Już w następnym sezonie wygryzł z pierwszego składu Jakuba Słowika i zrobił to w iście spektakularnym stylu. Na koniec kampanii 2014/15 wybrano go najlepszym bramkarzem całej ligi. Miał wtedy niespełna 18 lat. Gdy on zatrzymywał Wilczka, Paixao i Hamalainena, jego rówieśnicy powtarzali gombrowiczowską “Ferdydurke”.
Pomimo braku teoretycznie niezbędnego doświadczenia, Drągowski prezentował się kapitalnie. Sęk w tym, że ogromne kontrowersje wzbudzały niektóre z jego specyficznych zachowań, które raczej nie mogły przypaść do gustu neutralnym kibicom. W maju 2015 r. Jagiellonia mierzyła się z Legią w spotkaniu kluczowym dla losów mistrzostwa Polski. Końcówka meczu przy Łazienkowskiej przeszła do historii za sprawą kontrowersyjnych decyzji Pawła Gila. Arbiter najpierw nie podyktował rzutu karnego po faulu na Przemysławie Frankowskim, a w ostatniej sekundzie wskazał na “wapno” w polu karnym białostoczan. Wściekły Drągowski nie zdołał utrzymać nerwów na wodzy.
- Karny z kapelusza, wszyscy to widzieli i trzeba o tym mówić, że sędzia po raz kolejny ustawia nam wynik. Czujemy się urażeni z tego powodu, bo mogliśmy wywieźć jeden punkt. To nie jest gra o złote kalesony, tylko o mistrza Polski. Gdyby rywale nie mieli na herbie “L-ki”, to tego karnego by nie było. Sędziowie nas przekręcili - mówił w pomeczowej rozmowie na kanale “Przeglądu Sportowego”.
O tym, że Polak nie zawsze wiedział, co należy lub prędzej czego nie powinno robić z palcami, przekonał się także Szymon Skrzypczak. W trakcie meczu Jagiellonii z Górnikiem Zabrze “Drążek” najwyraźniej chciał jednak urozmaicić wykonanie rzutu rożnego, rozpraszając przeciwnika poprzez wsadzenie mu palca tam, gdzie światło nie dochodzi, a plecy kończą swoją jakże szlachetną nazwę.
Innym razem postanowił podgrzać atmosferę podczas pojedynku z Lechią. W pewnym momencie Mariusz Złotek podyktował dla gospodarzy z Trójmiasta jedenastkę. Podopieczni Probierza przegrywali w tym momencie już 1-3, zatem Drągowski za wszelką cenę musiał zatrzymać karnego. Aby zdekoncentrować strzelca, udał, że został trafiony zapalniczką, która wylądowała na murawie kilka sekund wcześniej.
- To raczej nie było spowodowane wielkim bólem, a raczej chciałem rozproszyć Krasicia przed strzałem. To był taki aspekt psychologiczny - tłumaczył po ostatnim gwizdku. Pomocnik Lechii nie przejął się jego sztuczkami, a bramkarz wrócił do Białegostoku z bagażem pięciu trafień. Niecodzienne zachowania szły w parze z delikatną obniżką formy. W sezonie 2015/16 nastolatek przepuścił w lidze aż 55 bramek, co jednak nie zniechęciło kolejki zainteresowanych. Walkę o podpis Drągowskiego ostatecznie wygrała Fiorentina.

Włoski ostracyzm

“Viola” przekazała Jagiellonii 2,5 mln euro, ale we Florencji nie zamierzano od razu rzucać Polaka na głęboką wodę. Walka o fioletowy trykot z numerem 1 toczyła się między znacznie bardziej doświadczonymi Marco Sportiello oraz Ciprianem Tatarusanu. Pozostało zdobywać szlify w rezerwach, gdzie radził sobie znacznie gorzej niż w Ekstraklasie. Aklimatyzacja nie przebiegała pomyślnie.
Tatarusanu odszedł po roku od przybycia Drągowskiego na Stadio Artemio Franchi, zatem otworzyła się furtka do rywalizacji o miejsce w wyjściowym składzie. Niestety Stefano Pioli nadal podchodził do młodego bramkarza sceptycznie. Na przestrzeni sezonu 2017/18 Polak rozegrał zaledwie pięć spotkań w lidze i pucharze. Kariera stanęła w miejscu.
- Jestem zbyt dobrym zawodnikiem, żeby siedzieć na ławce. Czuję się mocny i wiem, że mógłbym regularnie bronić w Serie A. Nie mogę sobie pozwolić na to, by nie grać kolejny rok z rzędu. Jeśli kolejny sezon spędzę na ławce, to nie wiem, czy nie skończę gry w piłkę - wyznał w głośnym wywiadzie dla “Faktu”.
Innym razem w rozmowie z Sebastianem Staszewskim przyznał, że jest ósmy w kolejce do gry, bo trener prędzej wystawi zamiast niego któregoś z pięciu fizjoterapeutów albo nawet kierowcę. Zawodnik, który nie tak dawno kusił Real Madryt, nagle wypadł z pierwszego składu rezerw i rzeczywiście grał równie “często”, co klubowe sprzątaczki. Nawet najwięksi optymiści mogli postawić na nim krzyżyk, a upływ czasu nie przynosił choćby najmniejszych symptomów poprawy.
Jego sytuacja była wręcz dramatyczna. W lipcu 2018 r. Fiorentina sfinalizowała zakup jeszcze jednego młodego bramkarza, 19-letniego wówczas Albana Lafonta. W przypadku Francuza nie zastosowano modelu mozolnego wprowadzania do składu, aby nie zaburzyć hierarchii. Wychowanek Tuluzy momentalnie wskoczył między słupki, a Drągowski obserwował kolejne spotkania z wysokości ławki rezerwowych. W międzyczasie stracił miejsce w kadrze U-21 Czesława Michniewicza na rzecz Kamila Grabary. Tak dalej być po prostu nie mogło. Z konieczną odsieczą przybyło Empoli.

Metamorfoza

Ówczesny beniaminek Serie A potrzebował natychmiastowych wzmocnień, więc w zimowym oknie transferowym podjęto decyzję o krótkoterminowym wypożyczeniu Drągowskiego. I tak nie dało się bronić gorzej od tandemu Terracciano-Provedel, zatem klub z Toskanii niczego nie ryzykował. Efekty tej transakcji przerosły najśmielsze oczekiwania na Stadio Carlo Castellani.
Drągowskiemu brakowało ogrania, nie znajdował się w rytmie meczowym, ale to nie przeszkodziło mu notować absolutnie zjawiskowych występów. Już w debiucie zachował czyste konto, a Empoli odniosło pierwsze zwycięstwo od ponad dwóch miesięcy. Następne tygodnie stanowiły istny popis umiejętności z najwyższej półki. Cały Półwysep Apeniński zakochał się w “Super Drago”, jak nazwano go w tamtejszych mediach po heroicznym spotkaniu z Atalantą.
Podopieczni Gian Piero Gasperiniego znani są z zamiłowania do ultra ofensywnej piłki i huraganowych ataków, które zatrzymać może jedynie ostatni gwizdek arbitra. Niezmienną taktykę obrali, gdy do Bergamo przyjechała czerwona latarnia z Empoli. Gdyby po spotkaniu ktoś zerknął jedynie w statystyki, zapewne pomyślałby, że wynik oscylował w granicach 7-0. “Nerazzurri” oddali na bramkę Drągowskiego 47 (!) strzałów, 17 zmierzało do siatki. Ostateczny rezultat? 0-0. Polak oczarował Włochy, jego skomplikowane z perspektywy obcokrajowca nazwisko odmieniano przez wszystkie przypadki. A to tylko kropla w morzu udanych występów, które zaliczył na przestrzeni ledwie połówki sezonu.
W ostatniej kolejce Empoli spadło, jednak nawet wtedy Drągowski nie mógł sobie niczego zarzucić. W 38. serii gier wybronił strzał z jedenastu metrów Mauro Icardiego i robił dosłownie wszystko, aby... uniknąć nieuniknionego. Po takim pokazie klasy pewne było, że polski golkiper jest zbyt dobry, aby grać w Serie B lub grzać ławę.
Wątpliwości nadal mógł budzić poziom profesjonalizmu piłkarza, ponieważ po udanym epizodzie w klubie odmówił przyjazdu na Euro U-21. Oficjalną wymówką była tajemnicza kontuzja, która jednak błyskawicznie zniknęła, gdy Fiorentina wróciła do treningów. Niebywały zbieg okoliczności, w który niestety trudno jest uwierzyć. Oczywiście, że na ubiegłoroczny turniej pojechałby jedynie w roli zmiennika Grabary, jednak możliwości reprezentowania barw narodowych nie powinno się odrzucać z tak błahego powodu. Gdy nadarza się okazja przywdziania trykotu z “orzełkiem na piersi, dumę należy schować do kieszeni. Teraz “Drążek” wydaje się być faworytem w wyścigu o miano trzeciego bramkarza na przyszłoroczne ME.

Krok naprzód

Wybitna postawa na wypożyczeniu nie przeszła we Florencji bez echa. Popełniającego błąd za błędem Lafonta odesłano do ojczyzny, a Drągowski stał się niekwestionowanym numerem jeden. W Serie A rozegrał wszystkie spotkania od deski do deski i znów zachwycał. Fiorentina okupuje miejsce w środku tabeli, zatem może za kilka tygodni Drągowski słusznie dojdzie do wniosku, że pora iść dalej. 22-latek z powodzeniem poradziłby sobie na wyższym poziomie. Media już informowały o zainteresowaniu Polakiem ze strony m.in. Evertonu oraz Chelsea. Ewentualny transfer na Stamford Bridge byłby ogromnym wyzwaniem, ale zważywszy na formę Kepy, to żadna niespodzianka, że “The Blues” szukają etatowej “jedynki”.
Okienko transferowe z pewnością przyniesie wiele niespodzianek i wszelkie medialne doniesienia trzeba odbierać z drobnym dystansem. Niezmiernie cieszyć musi za to ogromny progres, jaki Drągowski poczynił na przestrzeni ostatnich miesięcy. Wybuchowy buntownik obecnie jest ostoją spokoju i gwarantem pewnej gry w tyłach. Metamorfoza objęła zresztą nie tylko boiskową formę.
Za kilka godzin “Viola” podejmie na własnym stadionie Brescię, a Drągowski stanie przed kolejną szansą na zachowanie czystego konta. Fiorentina traci do szóstego w tabeli Napoli dziewięć oczek, więc awans do pucharów jeszcze znajduje się w ich zasięgu. Pytanie brzmi, czy nawet ewentualna gra w Lidze Europy może zadowolić naszego golkipera. Dwa lata temu “Super Drago” leżał na deskach, ale dziś to on nokautuje swoich rywali w rytm kultowego “Eye of the Tiger”.

Przeczytaj również