Przez Łódź i McDonald’s do FC Barcelony i brazylijskiej kadry. Rollercoaster chłopaka z Sao Paulo

W Ekstraklasie przesiedział pół roku na ławce, a żywił się w McDonald's. Później zrobił wielką karierę
A. RICARDO / shutterstock.com
Losy piłkarza bywają bardzo przewrotne. Czasami wydaje się, że ktoś złapał Pana Boga za nogi, a futbolowy Olimp jest na wyciągnięcie ręki. Rzeczywistość jednak potrafi być w takich przypadkach brutalną weryfikacją. Bywa natomiast i tak, że sytuacja jest zupełnie odwrotna. Ktoś na początku swojej piłkarskiej drogi pałęta się po litewskich i polskich boiskach, nawet szczególnie się nie wyróżnia, chce rzucać futbol, a wtedy… bum! Zmiana o 180 stopni. Reprezentacja Brazylii, Premier League, kontrakt życia w Chinach, FC Barcelona. Bohater tej bajki to oczywiście nie kto inny jak Paulinho.
18-latek z Brazylii przylatuje grać w piłkę na… Litwie. Nie brzmi to jak wymarzony początek kariery dla chłopaka z Kraju Kawy. Ci zdolniejsi raczej szlifują swoje umiejętności w klubach z ojczyzny, ale… różne są ścieżki piłkarza. Paulinho, a właściwie Jose Paulo Bezzera Maciel Junior stwierdził, że jego droga ma prowadzić właśnie przez Wilno.
Dalsza część tekstu pod wideo

Przez Litwę na łódzkie blokowisko

Do FC Vilnius ściągnął go Algimantas Breikstas, litewski biznesmen, który postanowił pobawić się w Antoniego Ptaka, werbując do swojego zespołu cały wagon chłopaków z Brazylii. Ale po pewnym czasie było mu mało. Litewski futbol nie stoi raczej na zbyt wysokim poziomie. Można śmiać się z naszej Ekstraklasy, jednak pod wieloma względami to nieco wyższa półka. Litwin dogadał się więc ze sponsorem ŁKS-u Łódź, Danielem Goszczyńskim.
Na dobry początek klub z Łodzi mógł wybrać sobie kilku piłkarzy z Wilna, których karty zawodnicze należały do Breikstasa. Marek Chojnacki pojechał na rekonesans, a do gustu przypadli mu trzej Brazylijczycy - Andreson, Juca i Paulinho. W taki sposób późniejszy reprezentant “Canarinhos” wylądował na łódzkiej Retkini. Oprócz zapewnionego mieszkania, miał dostawać 1000 euro miesięcznie, ale nie zawsze pieniądze przychodziły na czas.
Nic dziwnego, że Paulinho nie czuł się w Łodzi komfortowo. Jego dziewczyna była wtedy w ciąży, a on nawet nie mógł liczyć na regularne pensje. Na treningach robił swoje, później szybko pędził do wybranki. Bywało i tak, że posiłki jadał w… McDonald’s.
Dziś brzmi to nieprawdopodobnie, ale początkowo Paulinho miał w ogóle problem z graniem. Według litewskiego biznesmena, który sprowadził go do Łodzi, winny był trener Mirosław Jabłoński, którego Breikstas nazywał… nacjonalistą. Sugerował, że woli wystawiać w składzie głównie Polaków, niezależnie od umiejętności.

ŁKS się nie poznał?

W końcu Brazylijczyk zaczął jednak występować regularnie. Najpierw z konieczności na prawej obronie, potem już na swojej nominalnej pozycji, w środku pola. Pokazywał się z niezłej strony, choć lepsze recenzje zbierał wówczas jego rodak Juca. Brazylijczycy znacząco przyczynili się do utrzymania ŁKS-u w elicie. To nieprawda, że po sezonie Paulinho został - kolokwialnie ujmując - odpalony. Litewski inwestor coraz gorzej dogadywał się z ludźmi z klubu. W końcu spakował więc manatki i tyle go widziano. Zabrał ze sobą oczywiście Brazylijczyków, którzy do ŁKS-u byli tylko wypożyczeni.
- Wie pan, cały czas czytam, że w ŁKS się na nim nie poznali. Ale co to znaczy, że się nie poznali? Sam go ściągnąłem do Łodzi, gdy miał 18 lat i nie wiadomo było, co z niego będzie. Potem, jako trener, dawałem mu regularnie grać. I co z tego, że chciałem, żeby został, skoro nie mieliśmy na to żadnego wpływu. Inwestor z Litwy się wycofał i zabrał swoich zawodników. Nie mieliśmy na to żadnego wpływu. Ale mówienie, że "się nie poznali", jest mocno naciągane - tłumaczył w rozmowie z “WP Sportowe Fakty” Marek Chojnacki, w tamtych czasach najpierw dyrektor sportowy, a później szkoleniowiec “Rycerzy Wiosny”.

A może rzucić to wszystko...

Zakończył się więc łódzki epizod Paulinho. Epizod, który mógł sprawić, że… zrezygnuje z grania w piłkę.
- W Polsce miałem problemy finansowe. Nie grałem w wielkim klubie i nie zarabiałem dużych pieniędzy. Dostawałem niską pensję, która miała wystarczyć mi na przeżycie. Starałem się trochę odłożyć, bo wiedziałem, że za miesiąc mogę nie dostać pensji. Przeszedłem do ŁKS i nie grałem. Spędziłem na ławce prawie pół roku. Za chwilę pojawiły się artykuły, że trener mnie nie chce i wolałby, żebym odszedł. To był jeden z powodów, dla których spakowałem walizkę i wróciłem do Brazylii. Po tym, co przeżyłem na Litwie i w Polsce, prawie zrezygnowałem z dalszej gry w piłkę. Mówiłem żonie, że kontynuowanie kariery nie ma sensu - wspominał Paulinho, przedstawiając sytuację nieco inaczej.

Kto by pomyślał…

Na szczęście bliscy odsunęli jego czarne myśli o zawieszeniu butów na kołku. Pograł trochę w niższych ligach brazylijskich, aż w końcu parol zagięło na niego wielkie Corinthians. Tam jego kariera nabrała nieprawdopodobnego tempa. W ciągu trzech lat zdążył:
a) zdobyć mistrzostwo Brazylii
b) wygrać Copa Libertadores
c) pokonać Chelsea w finale Klubowych Mistrzostw Świata
d) zadebiutować w reprezentacji
Koledzy z ŁKS-u raczej by tego nie przewidzieli.
- Jakoś specjalnie się nie wyróżniał. Nie spodziewałbym się, że będzie występował w kadrze albo za 40 mln euro pójdzie do Barcelony – mówił jego były kolega z drużyny, Marcin Komorowski w rozmowie z “Przeglądem Sportowym”. Wtórowali mu zresztą inni. - Nie sprawiał jakiegoś wielkiego wrażenia. Widać było, że umie grać, ale że zrobi aż taką karierę? Nie powiedziałbym - komentował Bogusław Wyparło.
Paulinho szybko stał się kluczowym zawodnikiem Corinthians, a i w kadrze dość niespodziewanie wyrósł na jednego z liderów. Jego nazwisko poszło w świat. Nie jest tajemnicą, że Ameryka Południowa, a już Brazylia szczególnie, to rynek wystawowy dla najlepszych europejskich klubów.

Londyńska przeciętność i kontrakt życia

Po rozegraniu 112 meczów w koszulce brazylijskiego giganta, zwieńczonych 25 golami i 16 asystami, były zawodnik ŁKS-u wrócił na Stary Kontynent. Ale nie na Retkinię. Nie na Litwę. Do północnej części Londynu. Prawie 20 mln euro wyłożył za niego Tottenham. Miewał na White Hart Lane momenty lepsze i gorsze, ale niestety dominowały raczej te drugie.
Zwłaszcza Mauricio Pochettino nie widział w nim jednego z liderów zespołu. Po dwóch sezonach Brazylijczyk skusił się na kontrakt życia w Chinach. Sam wspominał, że dostał wtedy propozycje niewyobrażalnie wielkich zarobków. Miał 27 lat. Wydawało się, że to nie moment na odcinanie kuponów w Azji. Przecież całkiem niedawno przeniósł się do Europy. Nie zdążył jeszcze pokazać tam pełni swoich możliwości, które raz po raz demonstrował w reprezentacji czy jeszcze za czasów Corinthians.

Szok w Katalonii

Liga chińska rzadko jest trampoliną do największych klubów świata. Jak ktoś z niej wraca, to raczej już do drużyn drugiej kategorii. A tymczasem na Paulinho skusiła się… FC Barcelona. Kibice “Dumy Katalonii” byli do tego transferu nastawieni - ujmując wyjątkowo eufemistycznie - dość sceptycznie. Zamiast ściągać piłkarzy ze ścisłego topu, na Camp Nou lądował właśnie zawodnik, który nie sprawdził się w Tottenhamie, po czym pograł trochę w lidze chińskiej. Odchodził Neymar, przychodził Paulinho. Liczba Brazylijczyków w zespole zachowana. Pozycje oczywiście nie te, ale nie można się dziwić, że w Katalonii nie strzelały korki od szampana.
Start Paulinho miał - może trochę niespodziewanie - naprawdę świetny. Nie dość, że wyjątkowo dobrze wywiązywał się ze swoich podstawowych zadań, to jeszcze obudził w sobie gen strzelca. Po 19 spotkaniach ligowych miał na swoim koncie aż osiem bramek. Jak na środkowego pomocnika wynik bardzo dobry.
Później jednak nieco spuścił z tonu. Coraz częściej bywało, że zaczynał na ławce. Mimo fajnego początku, przygoda z “Dumą Katalonii” potrwała tylko sezon. Najpierw Paulinho został wypożyczony, a później wykupiony przez swojego byłego pracodawcę, chińskie Guangzhou, gdzie znów radzi sobie fantastycznie. W ostatnim sezonie został… drugim strzelcem ligi. Trafił do siatki aż 19 razy, a jego zespół wygrał całe rozgrywki Super Ligi.
***
Dziś Paulinho ma już 31 lat, podbija ligę chińską i można spodziewać się, że pewnie tym razem tak szybko stamtąd nie ucieknie. W Guangzhou może bowiem liczyć na prawie trzy razy większe zarobki niż podczas gry w Barcelonie.
Później raczej nie będziemy wspominać go jak najwybitniejszych Brazylijczyków ostatnich lat, ale zawsze pozostanie polską ciekawostką. I symbolem tego, jak nieprzwidywalny potrafi być los. Od łódzkiego blokowiska do największych stadionów świata. Od 1000 euro miesięcznie, które dochodziło z opóźnieniem, do 14 mln euro rocznie.
Dominik Budziński

Przeczytaj również