PSG. Złoty dzieciak znów o sobie przypomina. Stracony czas odrobi u boku Neymara i Mbappe?

Złoty dzieciak znów o sobie przypomina. Stracony czas odrobi u boku Neymara i Mbappe?
VSPress / PressFocus
Jako 16-latek debiutował w pierwszej drużynie Juventusu. Kilka miesięcy później dał “Starej Damie” zwycięstwo z Bolonią, trafiając do siatki w 94. minucie. Okrzyknięto go wielką nadzieją włoskiej piłki, a on z tygodnia na tydzień błyszczał coraz mocniej. Później jednak nie wszystko poszło po jego myśli. Teraz Moise Keane wraca na odpowiednie tory w Paryżu, grając u boku Neymara i Mbappe.
Dziś ma dopiero 20 lat, a już mówi się w jego przypadku o konieczności odbudowania się. Wszystko przez start z niewyobrażalnie wysokiego C, którym rozbudził apetyty kibiców i obserwatorów. W końcu nie każdy jako 16-letni dzieciak debiutuje w wielkim Juventusie, gdzie od lat rządzą i dzielą piłkarze na dorobku.
Dalsza część tekstu pod wideo
Na więcej szans musiał poczekać chwilę dłużej. Zahaczył o wypożyczenie do Hellasu Verona, nabrał trochę ogłady, zagrał w 20 meczach, cztery razy trafił do siatki. Zaliczył odpowiednie przetarcie, by podjąć szaloną próbę wdarcia się do składu Juventusu. Wystarczyło, że dostał tam poważną szansę i od razu ją wykorzystał. Pierwszy mecz w podstawowym składzie? Dwa gole z Udinese. Kolejne pięć spotkań - cztery gole. Italia oszalała. 19-latek prowadził wielkie Juve do kolejnych zwycięstw.

Ruch z kategorii zaskakujących

Gdy wydawało się, że “Stara Dama” ma w swoich szeregach diament, który może błyszczeć w stolicy Piemontu przez lata, nagle Kean, po sezonie zakończonym z bilansem 7 goli w 17 meczach, postanowił zmienić klub, wywołując niemałe zaskoczenie. Skusił go Everton. Zachowując pewne proporocje, to trochę tak, jakby Ansu Fati po fantastycznym starcie w Barcelonie nagle odszedł do - powiedzmy - Leicester. Dość zaskakujący ruch.
Kean liczył pewnie, że na Goodison Park zostanie gwiazdą i jednym z liderów. Tymczasem oczekiwania swoje, a rzeczywistość swoje. Rzadko kiedy włoski napastnik wychodził w ogóle w podstawowej jedenastce, a swoimi zmianami też nie dawał argumentów, by ten stan rzeczy miał się zmienić.

Bolesna wędka

Tracił boiskową pewność siebie, która całkiem mogła legnąć w gruzach, gdy Everton mierzył się na Old Trafford z Manchesterem United. “The Toffees” prowadzili 1:0, a szkoleniowiec gości, Duncan Ferguson w 71. minucie wpuścił na murawę właśnie Keana. Chwilę później do wyrównania doprowadził Mason Greenwood. Co zrobił Ferguson? Chcąc bronić przynajmniej remisu… zdjął Włocha kilka minut przed końcem spotkania. Wędka w najgorszej z możliwych postaci.
- Nawet nie podał mu ręki... Mógł go chociaż uściskać, to przecież wciąż młody chłopak. To najgorsza rzecz, jaką można zrobić któremukolwiek piłkarzowi, ale już szczególnie, kiedy robisz to młodemu zawodnikowi, który nawet nie potrafi jeszcze dobrze mówić w danym języku. On zniszczył młodego chłopaka - bulwersował się po meczu były zawodnik m.in. Liverpoolu, John Arne Riise. I nie był w takich słowach odosobniony.
Na Goodison Park błyszczał Dominic Calvert-Lewin, a Kean mógł się temu tylko przyglądać, grając po dziesięć, czasami piętnaście minut na mecz. Na pierwsze trafienie czekał do - uwaga - 24. kolejki Premier League. Później dołożył już tylko jednego gola w lidze. Dwa razy wpisywał się też na listę strzelców w Pucharze Ligi Angielskiej. I to by było na tyle.

Sportowy awans po kiepskim sezonie

Nadchodziły kolejne rozgrywki, prawdziwą gwiazdą drużyny stał się już Calvert-Lewin, pozycja mogącego grać na szpicy Richarlisona była - i jest - niepodważalna. Kean raczej nie mógł liczyć na regularne występy, które w jego wieku są przecież kluczowe. I nagle przedostatniego dnia okienka transferowego Włoch stał się bohaterem kolejnej mocno zaskakującej transakcji w swojej karierze. Przeszedł na roczne wypożyczenie do PSG.
Na papierze ten ruch nie wydawał się szczególnie logiczny. Właściwie dla obu stron. Dla Keana, bo jeśli odchodzić gdzieś w poszukiwaniu regularnej gry, to raczej nie do drużyny, gdzie na pozycji “9” grać mogą choćby Mauro Icardi, Kylian Mbappe czy nawet Neymar. W końcu też dla PSG, bo skąd w Paryżu mogli wiedzieć, że napastnik, który w 37 meczach poprzedniego sezonu zdobył cztery bramki, nagle wniesie cokolwiek do gry finalisty Ligi Mistrzów?

Czas wrócić do gry

Ale futbol pokazał już, że rzadko ma coś wspólnego z logiką. Widocznie Moise Kean to zawodnik, który lepiej odnajduje się w zespołach mocno dominujących. Wcześniej w Juventusie, teraz w PSG. W dwóch ostatnich spotkaniach Włoch wyrównał już swój bilans bramkowy z całego sezonu 2018/19. Najpierw dwa gole w wygranym meczu z Dijon, kilka dni temu kolejny dublet, tym razem w Lidze Mistrzów, przeciwko Basaksehirowi.
Za wcześnie jeszcze na ogłaszanie wielkiego comebacku, ale Kean powoli buduje sobie w Paryżu niezłą pozycję. Do ekipy Tuchela jest tylko wypożyczony. Dodatkowo bez opcji wykupu. Jeśli jednak nie spuści z tonu i zaliczy w stolicy Francji solidny sezon, raczej nie zniknie z radarów wielkiej piłki.
Ten dzieciak jeszcze może być złoty.

Przeczytaj również