Real Madryt. Plaster na wielką ranę po Cristiano Ronaldo. Eden Hazard nigdy nie będzie "Galactico"

Plaster na wielką ranę po CR7. Eden Hazard nigdy nie będzie "Galactico"
bestino / shutterstock.com
Nie tak to miało wyglądać. Przemawiało za nim wielkie nazwisko. Wielkie umiejętności i wielkie sukcesy. Po cichu szeptało się wśród społeczności Realu, że Eden Hazard zwróci drużynie to, co zabrał przed dwoma laty Cristiano Ronaldo. Że wreszcie w razie spadku formy będzie można było liczyć na przebłysk geniuszu tego „Galactico”. Bum! Nastąpiło bolesne zderzenie z rzeczywistością.
Tymczasem, już na pierwszej konferencji prasowej, zanim Belg zadebiutował w białej koszulce, pojawił się pierwszy znak, że być może Hazard i madrycki klub nie są wymarzonymi partnerami. „Nie jestem Galactico, postaram się nim być, ale na razie nie jestem” – powiedział, lecz z jego oczu nie biła wcale pewność siebie, nie było tego bezczelnego uśmieszku na twarzy, jaki jawił się zawsze podczas każdej konferencji z udziałem CR7.
Dalsza część tekstu pod wideo
Mleko się rozlało, pieniądze trafiły na konto Chelsea, a Belg otrzymał najbardziej „parzący” numer przy Concha Espina. Siódemka. Przekaz najbardziej jasny z możliwych. Z siódemką na plecach nie podołał już, bo nie mógł i nikt na to nie liczył, Mariano Diaz. Z Hazardem miało być inaczej. Chciał grać dla „Los Blancos” od dziecka, chciał współpracować z Zinedinem Zidanem, swoim piłkarskim idolem. Ambicja została tego lata zrealizowana, ale z Santiago coraz częściej słyszy się pomruki niezadowolenia. To nie nowy Cristiano, a nawet nie jego „chińska podróbka”.

Eden (plus) 7

Hazard, pomimo swojej niewątpliwej błyskotliwości, nie pragnie uwagi, nie lubi rozkoszować się swoją sławą. Jest dość mało wymagającą gwiazdą, uwielbia futbol, ale być może nie zawsze docenia jego szersze znaczenie. Bardzo cenił sobie czas spędzany w Chelsea, nie tylko ze względu na sukcesy, jakie tam odnosił, lecz z powodu życia pozaboiskowego.
Oślepiały go jaskrawe światła tętniącego życiem Londynu, dlatego rzadko wychylał się gdzieś spoza Cobham, zielonej wioski, gdzie leży centrum treningowe „The Blues”. „Pszeniczny kłos, znajome boćki, co przycupnęły na tej ziemi”, taaa… 10/10 w skali introwertyka.
Problem w tym, że takie podejście jest całkowicie sprzeczne ze wspaniałym światem Realu Madryt, cieszącego się swoją ogromną siłą finansową pozwalającą na podpisywanie kontraktów z największymi piłkarzami świata. Luis Figo, Zidane, David Beckham, Kaka, Ronaldo i Gareth Bale – oni wszyscy przybyli na Bernabeu w ciągu dwóch dekad z wielką renomą i jeszcze większymi obciążeniami finansowymi. Eden był najnowszym posunięciem Florentino Pereza, ruchem za 100 milionów euro.
Belg jeszcze przed przybyciem mógł i zapewne spodziewał się, że będzie pod nieustanną presją. Hiszpańska prasa sportowa należy do najbardziej bezwzględnej (może obok angielskiej) na świecie. Zanim zagrał pierwszy oficjalny mecz, w mediach przelała się fala krytyki za jego występy przed sezonem (jedna bramka, fakt, piękna przeciwko Salzburgowi).
Dziennikarzom nie podobało się też to, że przypuszczalnie w okresie wakacyjnym przybrał siedem kilogramów. Śmiano się, że bliżej mu do Ronaldo, bynajmniej jednak nie tego portugalskiego, a brazylijskiego.
Dziwi mnie, że w mediach omawiana jest jego waga – bronił kolegi Cesc Fabregas w wywiadzie dla Radio MARCA. Wygląda na to, że ludzie nie oglądali go przez ostatnich siedem lat w Premier League. Dla krytyków mam złą wiadomość: on to udźwignie – stwierdził.

Gdzie te gole? Gdzie asysty?

Niestety tak się nie stało. Eden opuścił pierwsze trzy mecze nowej kampanii z powodu kontuzji, a od czasu powrotu na boisko nie potrafi odzyskać formy. W dziewięciu występach strzelił zaledwie jedną bramkę, asystował przy dwóch. W zeszłym sezonie do końca października miał na koncie osiem goli i trzy asysty, a za sobą spotkania z takimi markami jak Liverpool i Manchester United. W obecnym z bardziej wymagających przeciwników grał tylko z Atletico i PSG.
Złośliwa „MARCA” oceniła nawet, że Belg jest drugim najgorszym „galaktycznym” w historii Realu zaraz po Michaelu Owenie. Anglik sprowadzony do Madrytu dla poprawy siły ognia, trafił do bramki rywali dopiero w swoim szóstym meczu. Jego licznik zatrzymał się na 13 golach.
Statystyki E. Hazarda
footballwhispers.com
W pewnych sytuacjach dochodzi wręcz do absurdu. Jak na przykład w spotkaniu z Leganes, wygranym pewnie przez „Królewskich” aż 5:0. Tylko dwóch z trzynastu użytych przez Zidane’a piłkarzy z pola nie oddało strzału w ciągu 90 minut. I o ile nazwisko Daniego Carvajala w tej statystyce nie zaskakuje, o tyle przy pustej rubryce Edena Hazarda należałoby postawić znak zapytania, a nawet trzy. Trzeba go zaraz usprawiedliwić. Był aktywny, kluczowy dla konstruowania akcji, kiwał, podawał, starał się być wszędzie. Jakkolwiek jednak nie zabrzmi to brutalnie, wyłożono za niego 100 milionów nie po to, by tylko mijał przeciwników, ale w tym celu, by strzelał gole.
Kolejnym sprawdzianem miał być występ przeciwko Betisowi. I znowu, pusty przelot. Kolejny raz wyglądało na to, że VAR podciął mu skrzydła, anulując szybko strzelonego gola. Znów jakby stracił ochotę, pasję do uderzenia na bramkę. Do końca meczu już nawet nie próbował. Prawda, jako jedyny na boisku starał się robić coś ekstra. Nie tylko podanie do najbliższego zawodnika, nie tylko przyjęcie i oddanie piłki do tyłu, i nie tylko dośrodkowanie po drugim kontakcie z futbolówką. Cała ta para idzie jednak w gwizdek. Hazard to wiatr, nawet sztorm dla statku o nazwie Realu Madryt. Łajba ta natomiast tak osiadła na mieliźnie, że nawet dziesięć w skali Beauforta nie jest w stanie jej poruszyć.

Rekordów nie będzie

Taka forma byłaby tolerowana w Chelsea. „The Blues” może być wagą ciężką w Premier League, ale ostatnimi laty nie ma tam presji, jak w Realu, zdominowania każdego przeciwnika. Wrażenia też nie robiła gorzka seria, jak ta, kiedy Hazard w dwunastu spotkaniach trafił tylko trzykrotnie. Ot, „kiedyś się odblokuje”. I w istocie, odblokowywał się na tyle, by na finiszu rozgrywek mieć 16 goli i 11 asyst, być na trzecim miejscu w punktacji kanadyjskiej. Ale to się zmieniło, teraz jest w Madrycie, gdzie na statystyki patrzy się częściej i wnikliwiej.
Hazard nie ma i być może nigdy nie będzie miał bezwzględnej i zdecydowanej chęci parcia na bramkę, trafiania raz po raz. To nie maska, ani tworzenie sobie alibi. On taki jest.
Nie jest ważne, ile goli strzelę – mówił w zeszłym roku. Znacie mnie, nie obchodzi mnie to. Chcę się po prostu cieszyć futbolem, wygrywać mecze – dodał.
W tym jednak sęk, że sprowadzono go, by naśladował, a nawet zastąpił najlepszego strzelca w historii Realu Madryt. Cristiano Ronaldo nie dla wszystkich jest idolem, takim pięknie opakowanym prezentem na gwiazdkę, ale jego postawa, niepowstrzymany pęd w szlifowaniu kolejnych rekordów, znamionuje coś wyjątkowego. Właśnie dlatego strzelił 450 goli w 438 meczach „Los Blancos”. Wynik nie do przeskoczenia. Nie przez Hazarda.
Tobiasz Kubocz

Przeczytaj również