Real Madryt psuje się od bramki. Na Santiago Bernabeu tracą cierpliwość do Thibaut Courtois

Real psuje się od bramki. Na Bernabeu tracą cierpliwość do Courtois
Anton_Ivanov/Shutterstock
Najlepszy golkiper ostatniego mundialu próbuje wyjść z olbrzymich tarapatów. Przeciętna forma, hejt ze strony fanów, nieprzychylne komentarze ekspertów, a w dodatku kłopoty zdrowotne. Żaden bramkarz nie miał do tej pory tak trudnego wejścia na Santiago Bernabeu. Czy łatka klasowego bramkarza właśnie nie wymyka mu się, nomen omen, z rąk?
Koniec pierwszej połowy meczu przeciwko Club Brugge w Lidze Mistrzów Thibaut Courtois zapamięta na długo. Wśród akompaniamentu gwizdów i buczenia Belg ze spuszczoną głową szedł w stronę tunelu zerkając jeszcze z niedowierzaniem na tablicę wyników. 0:2. Już w szatni nie usiadł, jak wszyscy, na ławce słuchając uwag Zidane’a, tylko od razu zamknął się w toalecie.
Dalsza część tekstu pod wideo
Oszołomiony, zdezorientowany i niezdolny do kontynuowania gry został zastąpiony przez Alphonse’a Areolę, który pomógł Realowi wyjść z kompromitującego do „tylko” zaskakującego wyniku 2:2. Ojciec Courtois odwiózł syna do domu, zawodnik nie odbył też treningu następnego dnia. „Coś złapał…” – tłumaczył Belga szkoleniowiec, ale akurat tym razem nie miał na myśli piłki zmierzającej do bramki. Do tego w mediach pojawiły się spekulacje, że reprezentant Belgii cierpi na stany lękowe, co jednak szybko zostało zdementowane zarówno przez środowisko piłkarza, jak i klub.

Chłodne relacje z Madridistas

Komentatorzy sądzili nawet, że zmiana bramkarza w przerwie mogła być deklaracją niezadowolenia u „Zizou” lub przeprowadzoną przez niego próbą wstrząsu całym zespołem. Tym bardziej, że kibice na Bernabeu sami dobrze wiedzieli, kogo winić za utracone dwa gole. Także wcześniej gwizdali na Courtois, a przed taką publiką, umówmy się, nie ma kryjówki. Jesteś zdemaskowany, aż nazbyt świadomy tego, co się dzieje. Kiedy mijały ostatnie minuty pierwszej połowy, ilekroć piłka trafiała do jego nóg, zza jego pleców odzywała się kocia muzyka.
27-latek prawdopodobnie nie powinien być uznany za winowajcę obu goli. Ale był. Upadając na murawę wyglądał nieco niezgrabnie, gdy Emmanuel Dennis skierował futbolówkę do siatki uderzając ją nie tą nogą, którą chciał. Niektórzy uważają, że golkiper miał jeszcze czas, by się podnieść i wyłuskać piłkę sprzed linii. Ale czy faktycznie? Przy kolejnej bramce znów podobno „mógł zrobić więcej”, kiedy ten sam piłkarz rywali potknął się i niemal przewrócił, a i tak był w stanie posłać piłkę nad swoim vis-a-vis. Może Thibaut za wcześnie reaguje? Jest zbyt „elektryczny”? No i jeszcze ten komentarz Zidane’a. „Oba gole były jakimś żartem”. Koniec komentarza.
Tak naprawdę bardziej winni byli Sergio Ramos i Luka Modrić, ale zawsze tą ostatnią instancją ma być bramkarz. To on jest uwieczniany na fotografiach chwilę przed utratą gola. Rozpaczliwe parady i wzrok utkwiony na piłce nieuchronnie wpadającej do siatki. To zawsze stawia go na pierwszej linii ognia. Czuł powszechnie niezadowolenie. Santiago Bernabeu potrafi być bezlitosne, osądzające i okrutne – nawet dla swoich najlepszych graczy. Dostawało się tu absolutnie wszystkim. Również i Cristiano Ronaldo, a ostatnio Garethowi Bale’owi. Niby standard.

A miało być tak pięknie

Wydawało się, że Courtois będzie miał drogę do bramki Realu usłaną różami. Po zeszłosezonowej rotacji pomiędzy nim, a Keylorem Navasem, deklaracja Zidane’a przed startem obecnej kampanii była jasna. „Nie będzie już debaty na temat obsady bramki” – stwierdził. Ale debata mimo odejścia Kostarykańczyka - o dziwo! - stała się żywa bardziej niż kiedykolwiek.
Keylor nalegał, aby w nowym sezonie dać mu szansę, chciał zostać i powalczyć o miejsce w składzie. Rozwinąć rywalizację o bluzę z numerem jeden. Ostatecznie zaakceptował to, co było nieuniknione i odszedł do PSG. W drugą stronę powędrował Areola, który miał jedynie przyjąć rolę zmiennika. Courtois do tego czasu był łaskaw powiedzieć mediom, że to on będzie wychodził w pierwszym składzie, niestety, choć oczywiście miał rację, wypowiedź zabrzmiała arogancko i bez cienia pokory. Sam zawiesił nad sobą bat, nałożył większą presję, a niektórzy przeciwnicy belgijskiego golkipera tylko zacierali ręce na myśl o przyszłych wpadkach.

Konkurencja z Paryża

Atmosfera zagęszczała się po kilku nieudanych zagraniach, serii wpuszczonych goli, aż wreszcie bomba eksplodowała we wtorkowy wieczór na Bernabeu. Areola zmienił Courtois i powstrzymał wychodzącego sam na sam bohatera Belgów – Dennisa. Jedna z pomeczowych ankiet na stronie hiszpańskiego dziennika „AS” brzmiała: Czy Areola powinien być bramkarzem numer jeden Realu? 80% czytelników uznało, że tak. I to od zaraz.
Wcześniej na łamach tej samej gazety ukazał się tekst z nagłówkiem: „To nie jest ten sam Courtois”. Redaktorzy podkreślali, że liczby 27-latka są znacznie gorsze niż w klubach, które wcześniej reprezentował. W „Los Blancos” do tej pory stracił 1,35 bramki na mecz, a w Atletico, Chelsea oraz w kadrze Belgii nie przekroczył magicznego współczynnika 1 straconego gola na 90 minut.
Dobrze jednak wiemy, że te statystyki mówią tyle samo o nim, co o defensywie „Królewskich”. Wychodzących wysoko środkowych obrońców do akcji ofensywnych, braniu przez nich pełnego ryzyka na ewentualnego kontrowanie rywali, wpadek środkowych pomocników i problemach z powrotami na własną połowę bocznych defensorów. Końcówka zeszłego sezonu i początek obecnego pokazują jedno: Courtois nie jest żadnym cudotwórcą, zbawcą czy bohaterem, tylko bramkarzem, który zbyt często wyciąga piłki z siatki. Miał być lepszy, ale w Madrycie wszyscy powinni być lepsi.

Daleko od czołówki

Z Thibaut jest ten problem, że nie zauważa się jego wpływu, gdy ratuje swój zespół (np. z Atletico czy Levante), a wyróżnia błędy, których się dopuszcza lub łapania go na wykroku przy wielu sytuacjach jeden na jeden. O tym powstało już nawet wiele memów. Czasami staje się po prostu „niewidzialny”, nie chwyta silnie posłanych piłek, nie broni niewiarygodnych strzałów. Jest, no właśnie, zbyt zwyczajny? W klubie, w którym przeciętność nie wystarcza, w mieście, gdzie żąda się występów na poziomie kosmicznym.
Courtois cierpi również w starciu z konkurencją. Kiedy robił to, co Jan Oblak robi dla Atletico, albo Marc-Andre ter Stegen dla Barcelony? Ten drugi jest w stanie nawet zanotować asystę, Oblak swoje fantastyczne robinsonady określa mianem „elementarnych, standardowych”. Ale jeśli te były takie „elementarne”, to dlaczego nie widzimy podobnych ze strony naszego bramkarza – myśli sobie każdy kibic „Królewskich”.
Ostatnio w Lidze Mistrzów fani znowu mogli się czuć, jakby zamiast oryginalnego produktu – kupili podróbę. Courtois nie rozpalił ognia, ale też go nie ugasił i dostał kolejne razy od krytyków. Oblak uratował Atletico, a ter Stegen uratował Barcelonę. Madrytu nie miał kto uratować.
Dziś Belga czeka kolejna próba. Musi stanąć na wysokości zadania w Stambule, bo Real sensacyjnie może praktycznie stracić szanse na awans do fazy pucharowej. Mecz z Galatasaray jest jednym z tych gatunku wagi ciężkiej. A Courtois przypominał ostatnio raczej lekkopiórkowca.
Tobiasz Kubocz

Przeczytaj również