Renesans po brazylijsku. Odrodzeni Coutinho i Vinicius Jr. motorami napędowymi FC Barcelony i Realu Madryt

Renesans brazylijskich gwiazd. Odrodzeni Coutinho i Vinicius Jr. motorami napędowymi Barcelony i Realu
Christian Bertrand/shutterstock.com + Pablo Garcia/PressFocus
Jeden do FC Barcelony trafił jako jej najdroższy piłkarz w historii. Drugi w Realu Madryt witany był z łatką „największego talentu południowoamerykańskiego futbolu”. Philippe Coutinho i Vinicius Junior na początku tego sezonu wreszcie spełniają pokładane w nich nadzieje.
Starszy i bardziej doświadczony z Brazylijczyków jeszcze rok temu był wypychany przez Barcelonę pod koniec okna transferowego, gdzie się tylko da. Ostatecznie trafił do Bayernu i raczej tego ruchu nie żałuje. Młodszy z nich w tym samym czasie grywał w miarę regularnie w Realu, ale w Madrycie coraz częściej pojawiały się głosy, że nie rozwija się on tak, jak spodziewano się tego. Szczególnie po chłopaku okrzykniętym złotym dzieckiem latynoskiej piłki.
Dalsza część tekstu pod wideo
Obaj w obecnym sezonie La Ligi rozegrali po trzy spotkania i byli w nich jednymi z najbardziej wyróżniających się graczy. Coutinho z Villarrealem i Celtą zaliczył po asyście, a w pojedynku z Sevillą jako jedyny z zawodników „Dumy Katalonii” wpisał się na listę strzelców. Zaś Vinicius, po bezbarwnej inauguracji w San Sebastian oraz ławce w meczu z Betisem, w spotkaniach z Realem Valladolid i Levante strzelił gole decydujące o końcowych triumfach „Królewskich”. Brazylijczycy, nad których przyszłością wcześniej wielokrotnie debatowano, są więc na dobrej drodze, by wreszcie na stałe stać się solidnymi ogniwami dwóch hiszpańskich gigantów.

Zdeterminowany jak nikt inny

Coutinho, choć przecież zanotował epizod w Espanyolu, Barcelona marzyła się od dawna. Zimą 2018 roku wszyscy oczekiwali, że rekordowa kwota 145 mln euro wydana na pojedynczego zawodnika przez „Blaugranę”, zacznie się jej zwracać w przeciągu mrugnięcia okiem. Tak jednak nie było. Rzucany przez Ernesto Valverde po różnych pozycjach nie potrafił odnaleźć się w stolicy Katalonii. Do tego wszystkiego dochodziła jeszcze wspomniana już suma transferu, która jakby dodatkowo obciążała mentalnie wychowanka Vasco da Gama. Aż wreszcie Barcelonie przydarzył się pamiętny mecz na Anfield w Lidze Mistrzów. To być może po tej kompromitującej porażce z Liverpoolem w głowie piłkarza pojawiła się myśl o odejściu.
Jego wypożyczenie do Bayernu okazało się strzałem w dziesiątkę, ale po sezonie zwieńczonym tytułem najlepszej drużyny Europy, Brazylijczyk wrócił i pod wodzą Ronalda Koemana zaczął dyrygować środkową linią zespołu w iście profesorskim stylu.
- Koeman wystawia Coutinho na dużo korzystniejszej dla niego pozycji, co może realnie przekładać się na postawę Brazylijczyka na boisku. Choć na razie nie wyciągałabym z tego jakichś większych wniosków, widać, że trener go ceni i zamierza na niego stawiać, co sprawia, że piłkarz nie musi martwić się już o swój status - uważa Julia Cicha, redaktor naczelna „FCBarca.com”.
Wydaje się, że kluczową kwestią dla właściwego wykorzystania Coutinho na Camp Nou było prawidłowe wkomponowanie go w zespół, którego liderem wciąż ma być Leo Messi. To właśnie o braku współpracy między tymi dwoma piłkarzami często mówiło się podczas pierwszego okresu „Cou” w stolicy Katalonii. Koeman zdołał sprawić, że obaj nie dublują się już na boisku, a na ich grze Barcelona nie traci, lecz korzysta.
- Okazuje się, że Coutinho jednak może grać razem z Messim i to niekoniecznie będąc zesłanym na skrzydło, które niekoniecznie mu odpowiada. Analogia do Griezmanna nasuwa się sama, choć to oczywiście nieco inni zawodnicy. Niemniej jednak każdego niemal gracza da się wpasować w drużynę (zakładając, że ma odpowiednie umiejętności, a oni je mają), przy odpowiednim ustawieniu taktycznym. Czasem bywa to kosztem innego piłkarza - wiadomo, że miejsca dla każdego nie wystarczy. W kwestii porozumienia Messiego z Cou, uważam, że jest ono niezłe, zobaczymy, jak będzie ono wyglądało w dalszej części sezonu. Na pewno jednak nie unikają się nawzajem na boisku, co napawa optymizmem - przyznaje Cicha.
Brazylijczyk w ostatnich wywiadach powiedział, że w Bayernie nauczył się prawdziwej pracy i jeśli będzie musiał trenować 3-4 razy więcej, będzie to robił. Coutinho nie zaspokoił się triumfem w Lidze Mistrzów z Bawarczykami. Teraz ten sukces chce powtórzyć z „Blaugraną”.

Kolejny z synów Zidane’a

O to samo trofeum z „Królewskimi” chętnie powalczyłby też Vinicius Junior. Skrzydłowy na Estadio Santiago Bernabeu trafił bowiem za 40 milionów z Flamengo już po najpiękniejszym okresie w najnowszej erze madryckiego klubu. Jego jedynym międzynarodowym tytułem wywalczonym z „Los Blancos” jest Klubowe Mistrzostwo Świata. Od początku pobytu Viniciusa w stolicy Hiszpanii widać było, że Brazylijczyk jest piłkarzem o ogromnym potencjale, ale wciąż należało i należy go traktować jako diament do oszlifowania. Jeszcze w poprzednim sezonie bywały momenty, gdy dawał o sobie znać nieokrzesany młodzieńczy charakter. Atakujący czasem za szybko się spalał, co wynikało z jego wciąż stosunkowo małego doświadczenia na europejskich boiskach.
- Jego rozwój zdaje się być jednak harmonijny, da się zauważyć, że stale poprawia się w konkretnych elementach. Trzeba pamiętać, że Vinicius przed transferem do Realu nie zdążył zbyt wiele pograć w seniorskiej piłce, a w dodatku robił to w Brazylii. Transfer do Europy wiele w takich przypadkach zmienia. Widać też było gołym okiem, że w pewnym momencie bardzo ciążyły mu własne błędy - rok temu przecież popłakał się po golu (zresztą zdobytym po rykoszecie) z Osasuną. Teraz jest bardziej pewny siebie i to daje efekty - opowiada Sebastian Warzecha, dziennikarz „Weszło”, a prywatnie kibic Realu.
Wydaje się, że kluczową rolę w poprawie 20-latka odegrał Zinedine Zidane. Być może Francuz wreszcie zdołał też znaleźć rozwiązanie na coraz rzadziej obecne w grze młodego piłkarza błędy.
- Z pewnością Zidane ma swoje zasługi w rozwoju Viniciusa. Jednego mu odmówić nie można - uwzględnia Brazylijczyka w swojej rotacji i nie boi się powierzyć mu ważnej roli w kluczowych meczach. Tak było przecież choćby w El Clasico sprzed pandemii, w którym Vinicius odwdzięczył się (szczęśliwym, ale jednak) golem. Zidane potrafi dotrzeć do piłkarzy, odpowiednio się z nimi porozumieć. Viniciusowi to z pewnością pomaga. Sam Brazylijczyk mówił o tym, że w trudnych dla niego chwilach trener i koledzy sporo mu od siebie dali - przyznaje Warzecha.
Walka o miano najlepszej drużyny Europy, podobnie jak obrona mistrzostwa kraju, dla wciąż przebudowywanego Realu nie będzie łatwa. Młody Brazylijczyk powoli staje się jednak coraz bardziej zawodnikiem, który w może w niej odegrać istotną rolę.

Za wcześnie na wyroki

Zarówno Coutinho, jak i Vinicius są w gazie. Nie należy jednak zapominać, że nie minęło zbyt dużo czasu od inauguracji La Ligi. I choć obaj, przy takim tempie nabijania statystyk, najlepsze osiągnięcia indywidualne pobiją już być może nawet w listopadzie, z ferowaniem wyroków, jak zakończą ten sezon, nie należy się spieszyć.
- Myślę, że Coutinho stać na dwucyfrowy wynik zarówno w golach, jak i w asystach. Nie jakieś kosmiczne liczby, ale te kilkanaście bramek to byłby moim zdaniem optymalny rezultat. Na wiele wniosków jest jeszcze za wcześnie i nie umiem stwierdzić, czy będzie on w stanie być jednym z liderów szatni. Cieszy mnie natomiast znaczna poprawa fizyczna Brazylijczyka, którą zawdzięcza sezonowi w Bayernie. Tutaj od razu można orzec, że zaistniał ogromny progres, który przełożył się na jego grę - ocenia Cicha.
- To z pewnością zawodnik zdolny wygrać Realowi nawet największe mecze, jednak nie oczekujmy od niego, że nagle będzie absolutnie kluczowy w zdobywaniu przez Królewskich tytułów. Liczę, że dołoży swoją cegiełkę, mniejszą bądź większą, bo na to z pewnością go stać. Ale wydaje mi się, że to jeszcze nie ten czas, by był jedną z największych gwiazd klubu. Poczekajmy dwa, może trzy lata - wtedy będzie można tego od Viniciusa oczekiwać - podsumowuje z kolei zawodnika Realu Warzecha.
Vinicius czekać już jednak nie chce. Coutinho z kolei nie może. Obu łączy przy tym jedno - determinacja, by ten sezon La Ligi wreszcie należał do nich. Na tydzień przed El Clasico brazylijskie gwiazdy nie zamierzają spuszczać z tonu. A 24 października zagrają przeciwko sobie. To może być futbolowa uczta dla oka.

Przeczytaj również